niedziela, 19 grudnia 2010

DANI OSVALDO





PRZEGLĄD SPORTOWY: Po Gran Derbi przeważają komentarze, że w Primera Division są teraz trzy poziomy. Na pierwszym znajduje się FC Barcelona, na drugim Real Madryt, a na ostatnim pozostałe drużyny.
DANI OSVALDO: Czy ja wiem? Barca i Real ze względu na budżety i zawodników przewodzą w tabeli i pokonanie ich wydaje się zadaniem karkołomnym. Espanyol, jak i wiele innych zespołów, stara się nawiązać z nimi wyrównaną walkę. My w Madrycie rozegraliśmy dobre spotkanie, a o tym, że nie zdobyliśmy tam punktów, zadecydowały złe decyzje arbitra (Real wygrał 3:0 – przyp. red.). Teraz czas na Barcelonę... Zobaczymy, co się wydarzy.

PS: W Madrycie przyjmują za pewnik, że FC Barcelona w sobotę straci punkty na Cornellà-El Prat…
Szczerze? Nie interesuje mnie to, co mówią w Madrycie. Myślę tylko o meczu, który jest dla nas niezwykle istotny i liczę, że zdobędziemy trzy punkty.

PS: Ale w ostatnich czterech meczach ligowych Barca strzeliła 21 goli i nie straciła żadnego. Jak w takim razie pokonać ich obronę i Victora Valdesa?
Najważniejsza jest koncentracja i intensywność w grze. Musimy skupiać się na naszej pracy i zrobić wszystko, by oni nie czuli się swobodnie. Zresztą stadion Espanyolu nie jest dla Barcy szczęśliwy, bo dwa lata temu przegrali 1:2, w minionym sezonie padł bezbramkowy remis. Poza tym u siebie jeszcze nie przegraliśmy i mamy nadzieję, że ta dobra passa będzie trwać nadal. Chociaż nie wolno zapominać, że są to derby. Rywalizacja w takich meczach jest ogromna i to normalne, że nikt nie chce przegrać.

PS: Espanyol jest bezapelacyjnie największą rewelacją tego sezonu. Pytanie tylko jak długo uda wam się utrzymać ten rytm i czy nie zdarzy się podobna sytuacja jak w przypadku Valencii…
Zobaczymy. Jesteśmy w dobrej formie, na własnym stadionie czujemy się bardzo pewnie. Również w roli gości rozgrywaliśmy niezłe mecze, ale wyniki często nie zależały wyłącznie od nas…

PS. Trener Mauricio Pochettino mówi już głośno o Champions League?
Nie, absolutnie. W ogóle o tym nie rozmawiamy. Zdajemy sobie sprawę, że przed nami jeszcze mnóstwo meczów i skupiamy się na każdym kolejnym spotkaniu, idziemy krok po kroku. Oczywiście, mamy rozbudzone apetyty i wielkie nadzieje, ale nie możemy pozwolić, by woda sodowa uderzyła nam do głów. Zawsze najważniejszy jest najbliższy mecz i tylko o nim myślimy.

PS: Co zmieniło się w drużynie w porównaniu z poprzednim sezonem?
Chyba nic szczególnego. Nadal jesteśmy zespołem młodym, świeżym, który ma głód futbolu i gra zawsze sprawia nam ogromną radość.

PS: W minionym sezonie w 20 meczach zdobył pan 7 goli, teraz ma pan już na koncie 5. Postawił pan sobie jakiś cel?
Nie, nie myślę o tym. Nie chcę strzelać bramek za wszelką cenę. Najważniejsze, by drużyna wygrywała, a czy gole zdobywam ja, czy koledzy, to nie ma znaczenia. Ja chcę jedynie pomóc.

PS: Łatwiej zdobywa się bramki w lidze hiszpańskiej niż we włoskiej?
Chyba nie, jednak muszę przyznać, że futbol hiszpański jest bardziej radosny, szybszy, bardziej dynamiczny. To na pewno pomaga. We Włoszech wszystko podporządkowane jest żelaznej, rygorystycznej taktyce, brakuje miejsca na improwizację.

PS: Coś szczególnie zaskoczyło pana w Primera Division?
Raczej nie. Wiedziałem, że liga hiszpańska stoi na bardzo wysokim poziomie, gra się z dużą intensywnością. I wszystko jest takie, jak się spodziewałem. Wykorzystałem szansę, którą dał mi Espanyol. Wiedziałem, że jest to drużyna, w której pójdzie mi dobrze ze względu na mój styl gry.

PS: Ale już mówi się, że wiele klubów z Włoch i Anglii chciałoby pana zatrudnić…
Ja nic nie wiem i nie interesuje mnie to. Nie lubię na ten temat rozmawiać, ponieważ w większości przypadków są to plotki. Żadnej konkretnej oferty nie otrzymałem, dlatego nie będę się wypowiadał. Jestem zachwycony zarówno miastem, jak i klubem, który przyjął mnie bardzo dobrze i który dał mi tak wiele w ciągu prawie roku, odkąd tu jestem.

Rozmawiała Barbara Bardadyn
Grudzień 2010

czwartek, 16 grudnia 2010

KOIKILI




PRZEGLĄD SPORTOWY: Pamięta pan ile razy graliście z Barcą odkąd jej trenerem jest Pep Guardiola?
KOIKILI: Sześć albo siedem…

PS: Osiem.
Faktycznie. Pięć w lidze, finał Pucharu Króla, dwa mecze o Superpuchar. I teraz znów czeka nas kolejne spotkanie w Copa del Rey…

PS: FC Barcelona jest przekleństwem Athletiku?
Nie, nie nazwałbym tego przekleństwem. To zwykły przypadek, że w tak krótkim czasie gramy ze sobą tak często. Dla nas to wielka motywacja, kolejna szansa, by zagrać przeciwko prawdopodobnie najlepszej drużynie świata.

PS: Z tych ośmiu meczów zaledwie jeden udało się zremisować…
Tak, na San Mames rok temu. No cóż, nie dokonaliśmy wielkich rzeczy w tych starciach z Barcą. To naprawdę skomplikowane. Ale teraz liczymy na korzystny dla nas wynik. Jedziemy na Camp Nou, by sprawić niespodziankę.

PS: To samo mówią zawodnicy wszystkich drużyn, że przeciwko FCB zagrają z podwójną motywacją i koncentracją, a później schodzą pokonani 0:5 albo 0:8.
Nie wszyscy przegrywają tak wysoko. Nasze spotkania w ciągu tych dwóch lat były dość wyrównane. Ale te zapowiedzi są jak najbardziej prawdziwe! Problem polega na tym, że Barca to niebywale trudny przeciwnik i naprawdę ciężko jest grając z nimi nie stracić gola. Owszem, rozmiary ich ostatnich zwycięstw są ogromne, ale to jest dla nas jeszcze większą motywacją. Barcelona zawiesiła poprzeczkę bardzo wysoko. Zobaczymy czy uda nam się do niej doskoczyć.

PS: Wydawało się, że po tych dwóch latach inne zespoły wiedzą już jak należy grać z FCB, a tymczasem jedyną drużyną w tym sezonie, która potrafiła ich pokonać jest Hercules!
I to na Camp Nou! Ale to oznacza, że Barca wcale nie jest niezwyciężona. Jestem przekonany, że możemy z nimi wygrać. Chcieć to móc.

PS: Czy Barcelonę można czymś zaskoczyć?
Myślę, że tak. Mecz musi się ułożyć po naszej myśli, wszystko powinno wychodzić tak, jak sobie założymy, a z drugiej strony trzeba sprawić, by Barca nie czuła się komfortowo i nie mogła z taką łatwością wymieniać podań. Chociaż wiemy jak karkołomne jest to zadanie.

PS: Athletic przywiązuje większą wagę do ligi czy do Copa del Rey?
Do obu tych rozgrywek, chociaż Puchar Króla zawsze był dla klubu bardzo szczególny, zresztą niedawno graliśmy w finale i uważam, że teraz też mamy duże szanse, by dotrzeć wysoko i nawet zdobyć to trofeum. Natomiast wygranie ligi, w tym momencie, jest dla nas utopią, dlatego z tego względu Puchar Króla jest trochę ważniejszy. Poza tym gra się mniej meczów i tytuł można wygrać mniejszym nakładem sił.

PS: Jose Mourinho chce wam zabrać Fernando Llorente.
Ale póki co jest w Athletic i mam nadzieję, że zostanie jeszcze na długie lata, bo to dla nas bardzo ważny zawodnik. Jednak jeśli odejdzie, na jego miejsce czeka wielu piłkarzy, którzy będą chcieli wykorzystać swoją szansę. W naszej szkółce mamy mnóstwo utalentowanych Basków.

PS: Llorente pasowałby do Realu Madryt?
Nie wiem i nawet nie potrafię wyobrazić go sobie w białej koszulce (śmieje się).

PS: Kto według pana zasłużył na Złotą Piłkę FIFA: Iniesta, Xavi czy Messi?
Xavi. To jest kluczowy piłkarz zarówno w klubie, jak i w reprezentacji. Dzięki niemu te drużyny funkcjonują. Futbol jest takim sportem, że zawsze musi być ktoś, kto sprawi, że inni będą błyszczeć. I taką osobą jest właśnie Xavi. Dużo mówi się o Messim, Inieście, bo asystują, strzelają gole, ale tak naprawdę – przynajmniej dla mnie – największa jest w tym zasługa Xavi’ego.

Rozmawiała Barbara Bardadyn
Grudzień 2010

środa, 8 grudnia 2010

JAVIER PASTORE




MAGAZYN SPORTOWY: Mówi się, że jest pan idealnym wspólnikiem Leo Messiego...
JAVIER PASTORE: O tym to się dopiero przekonamy, kiedy rozkręcimy wspólny biznes (śmieje się). A tak poważnie: uważam, że Lio wszystkim ułatwia pracę, sprawia, że futbol wydaje się bardzo prosty. Gra z nim jest czymś naturalnym.

Przyznał pan niedawno, że chciałby grać u boku Messiego w Barcelonie, ale nazwisko Pastore wymieniano także w kontekście Realu Madryt.
Wiadomo, że Barca i Real to dwa najważniejsze kluby na świecie, każdy piłkarz marzy, by w nich grać. Ja jednak jestem w Palermo. Myślę tylko o moim klubie i czuję się tu bardzo dobrze.
 
Ale prezes Maurizio Zamparini powiedział, że jeżeli będzie chciał pan odejść, on nie będzie rzucał panu kłód pod nogi.
To prawda. On jest wspaniałym człowiekiem, łączą nas bardzo serdeczne relacje i ten fakt również pomaga mi czuć się komfortowo w Palermo. Ale powtarzam: w tej chwili nigdzie się nie wybieram, jest mi tutaj dobrze.

Palermo stać na wywalczenie wysokiej lokaty w tym sezonie?
Taki jest nasz cel. Na tym się skupiamy i robimy wszystko, aby Palermo znalazło się jak najwyżej. Zdaję sobie sprawę, że cały czas walczymy z piłkarzami stojącymi na wyższym poziomie niż my, najlepszymi na świecie, jednak my jesteśmy silni mentalnie i wkładamy wszystkie nasze siły, by wygrać każdy mecz. Marzy mi się zdobycie jakiegoś trofeum z Palermo.

Siedem goli w 17 meczach. Nie jest normalne, by ofensywny pomocnik był najlepszym strzelcem drużyny, tym bardziej w lidze włoskiej…
Chyba zwyczajnie mam mnóstwo szczęścia (śmieje się). Chociaż nie gram w pierwszej linii, uwielbiam strzelać gole. Poza tym stawiam sobie pewne cele i staram się je realizować. Uważam, że jest to najlepszy sposób na osiągnięcie czegoś ważnego.
 
Jest pan zaskoczony słabszą dyspozycją Interu?
Tak. Jest to przecież ta sama drużyna, która wygrała wszystko w ubiegłym sezonie. Wydawało się zatem czymś logicznym, że z takimi piłkarzami – zwłaszcza Argentyńczykami! – będzie utrzymywać się na czele. Ale do końca sezonu zostało się jeszcze wiele miesięcy.

Tymczasem to Milan idzie jak burza. Jest poza zasięgiem?
Nie sądzę. Lazio i Juventus są przecież bardzo blisko... Milan ma niesamowitą drużynę, której należy się duży szacunek. Ale lider może zmienić się w każdym momencie. Futbol jest nieprzewidywalny.

Przeszkadzają panu te ciągłe porównania do Kaki?
Nie, ale są trochę przesadzone. Żeby można mnie było do niego porównywać, brakuje mi się jeszcze wiele: mnóstwo meczów do rozegrania, tytułów, doświadczenia. Muszę się jeszcze dużo nauczyć. Tak czy inaczej Kaka jest dla mnie wzorem piłkarza, dlatego porównania do niego są dla mnie ogromnym komplementem i zaszczytem.
 
A chciał pan zostać koszykarzem.
Uwielbiam koszykówkę! Grałem od dziecka i nawet mówiono, że byłem w tym dobry… Sam nie wiem… Tak czy inaczej teraz najważniejszy jest dla mnie futbol!
  
Ale mecze NBA pan ogląda?
Jak najbardziej! Marzy mi się też, by pewnego dnia znaleźć się na jakimś meczu NBA. Nie tylko dla gry samej w sobie, ale także dla atmosfery, spektaklu. To musi być niesamowite przeżycie.

„Gdy tylko go zobaczyłem, wiedziałem, że czeka go wspaniała kariera” – to słowa trenera Angela Cappy. Można go nazwać pańskim mentorem?
Oczywiście. Bardzo wiele mu zawdzięczam. Debiutowałem u niego w Huracanie w Primera Division. Potrafił wyciągnąć ze mnie potencjał. Pozwolił mi zrozumieć, że najlepszy sposób gry to taki, który sprawia, że człowiek czuje się dobrze. W moim przypadku chodzi o dobrą zabawę, bo futbol sprawia mi ogromną radość. Tak, pomógł mi dużo.

Po pańskim debiucie na mistrzostwach świata w meczu z Grecją, Diego Maradona stwierdził, że wyglądał pan, jakby przyjechał na swój czwarty czy piąty mundial, podczas gdy Angel di Maria podkreśla, że był bardzo zdenerwowany przez cały turniej.
Pewnie wynika to z tego, że ja kocham futbol. Zawsze gram tak samo, nie ważne czy w klubie, czy na mundialu. Gra w piłkę daje mi radość, dlatego zawsze wybiegam na murawę szczęśliwy, z wielką ochotą do gry, bez żadnej presji.

Co dała panu praca z Maradoną?
Diego również wiele zawdzięczam. Dał mi szansę gry w reprezentacji, co dla każdego piłkarza jest największym osiągnięciem. Zaufał mi i dzięki temu ja też mam większe zaufanie do swoich umiejętności. Mimo że pracowaliśmy razem dość krótko, ten czas był dla mnie bardzo ważny i zawsze będę mu wdzięczny.
  
A nowy selekcjoner Sergio Batista?
Jest zupełnie inny, jego styl pracy przypomina nieco ten Angela Cappy.


Iniesta, Xavi, Messi. Który z nich zasłużył na Złotą Piłkę?
To trudny wybór, ponieważ wszyscy trzej są znakomitymi piłkarzami, najlepszymi. Jednak moje serce zawsze jest za Lio… To, co on robi na boisku jest niesamowite, stale czymś zaskakuje. Tak, na Złotą Piłkę znów zasłużył Messi.

Rozmawiała Barbara Bardadyn
Grudzień 2010

niedziela, 5 grudnia 2010

ANDRÉ VILLAS-BOAS. Klon Mourinho




U boku Jose Mourinho spędził osiem lat. Wcześniej podpatrywał Bobby Robsona, a jako 21-latek prowadził reprezentację… Brytyjskich Wysp Dziewiczych. Latem objął FC Porto, które rewelacyjnie spisuje się zarówno w rozgrywkach krajowych, jak i w Lidze Europy, a on sam uważany jest za najzdolniejszego trenera młodego pokolenia w Portugalii.

Andre Villas-Boas od dziecka kibicował ukochanemu FC Porto i marzył o karierze piłkarza. Grał w amatorskich drużynach z rodzinnego miasta: w Ramaldense i Marechal Gomes da Costa. – Bardzo zwinny, odważny, skłonny do poświęceń. Świetnie podawał z 20, 25 metrów. Był nastolatkiem, a na boisku dawał instrukcje piłkarzom znacznie od siebie starszym, nawet takim po 30. To m.in. dzięki niemu nie spadliśmy do niższej ligi – wspomina Quim Espanhol, wówczas trener Ramaldense.
– Spędził u nas jeden sezon. Był rozumnym pomocnikiem, maksymalnie zaangażowanym w grę. Zawsze szukał piłki i posiadał agresywnego ducha. Prawdziwy lider. Nie był kapitanem tylko dlatego, że opaska zawsze należała do najstarszego zawodnika – opowiada Manuel Ribeiro, były opiekun Marechal Gomes da Costa. – Bardzo lubił rozmawiać ze mną o taktyce. Był zawodnikiem niesłychanie krytycznym. I posiadał jeszcze jedną cechę: nie potrafił przegrywać i źle znosił porażki – dodaje Ribeiro.

Protegowany Bobby Robsona
Jednak Villas-Boas zdawał sobie sprawę, że wybitnym piłkarzem nigdy nie zostanie. – Bardzo chciałem grać na wysokim poziomie, ale nie byłem na tyle dobry, by osiągnąć jakiś sukces, dlatego postanowiłem, że zostanę trenerem – wyjaśnia. Wiele zawdzięcza sir Bobby Robsonowi. – Kiedy przybył do Porto w 1994 roku, zamieszkał w tym samym budynku, co ja. Byłem wówczas bardzo młody, ale przez moje ogromne zainteresowanie futbolem, zdecydowałem się pójść do jego mieszkania, by spróbować poznać go bliżej – opowiada Villas-Boas.
Robson był zachwycony konwersacjami z młodzieńcem, pewnie również dlatego, że Portugalczyk, mający angielskie korzenie, doskonale włada językiem Szekspira. To właśnie Robson poradził mu, by studiował w Wielkiej Brytanii. Pomógł mu nawet zapisać się do Lilleshall, Narodowego Centrum Sportu, gdzie rozpoczął kurs trenerski. Później załatwił mu także kurs w szkockim Largs oraz możliwość uczestniczenia w treningach prowadzonego przez George’a Burley’a Ipswich Town. Zajęcia w Lilleshall rozpoczął w wieku lat 17.  – Tak naprawdę nie powinno mnie tam być, ponieważ prawo nie pozwala osobom niepełnoletnim udziału w takich kursach. Ale Bobby wstawił się za mną i dzięki temu mogłem uzyskać licencję UEFA C – wspomina.
Rok później zrobił kurs, który dał mu licencję UEFA B, a w kolejnym miał już w kieszeni najwyższy stopień trenerski. Wtedy zdecydował się na najbardziej egzotyczną przygodę, obejmując reprezentację Brytyjskich Wysp Dziewiczych. – Byłem dzieciakiem, ale oni nie wiedzieli ile mam lat. Powiedziałem im dopiero kiedy odchodziłem. To było zbyt poważne zajęcie jak na 21-latka. Prowadziłem drużynę w eliminacjach do mistrzostw świata 2002. Pamiętam jak dostaliśmy srogie lanie od reprezentacji Bermudów. Shaun Goater strzelił nam 5 goli. To była bardzo bolesna porażka, ale jednocześnie niesamowite doświadczenie dla tak młodego chłopaka – opowiada szkoleniowiec „Smoków”.

Oczy i uszy Mourinho
Villas-Boas wrócił do Porto i zajął się pracą z młodzieżowymi drużynami. Rok później trenerem pierwszego zespołu został Mourinho, a w życiu i karierze młodziana szykował się wielki przełom. – Jose znał mnie doskonale z czasów, gdy był asystentem Bobby Robsona. Poprosił mnie o stworzenie Departamentu Obserwacji Przeciwników. Zajęło mi to cztery dni. Chodziło o to, abym przygotowywał raporty o rywalach, które później były dostarczane trenerowi i piłkarzom – opowiada.
W ten sposób został najbardziej zaufanym człowiekiem Mourinho. Później pracował z nim również w Chelsea i w Interze. W Mediolanie spędził u jego boku tylko pierwszy sezon, gdyż postanowił działać na własny rachunek. Mourinho nie był zachwycony tym pomysłem, nie chciał stracić tak znakomitego asystenta. – On jest moimi oczami i uszami – mówił o młodszym rodaku obecny szkoleniowiec Realu Madryt.
Samodzielną karierę na ławce trenerskiej Villas-Boas rozpoczął w październiku 2009 roku w Academice, zastępując Rogerio Gonςalvesa. Drużyna znajdowała się na ostatnim miejscu, nie miała na koncie ani jednego zwycięstwa. Pod jego wodzą zespół ukończył rozgrywki na 11. pozycji i dotarł do półfinału Pucharu Ligi, przegranego z FC Porto. Portugalscy komentatorzy nie mogli się nachwalić młodego trenera, który nie tylko uratował zespół z Coimbry przed spadkiem, ale nadał mu styl i sprawił, że Academica zaczęła prezentować atrakcyjny futbol. Nic więc dziwnego, że tego lata już widziano go w roli nowego szkoleniowca Sportingu Lizbona, ale Villas-Boas ostatecznie znalazł się w swoim ukochanym klubie zastępując w FC Porto Jesualdo Ferreirę. Pracę na Estadio do Dragão rozpoczął bardzo efektownie, pokonując 2:0 Benfikę i wygrywając Superpuchar Portugalii. Dotychczasowy bilans w lidze to 10 zwycięstw i dwa remisy oraz 11 punktów przewagi nad drugą w tabeli Benfiką, którą w klasyku jego piłkarze rozgromili aż 5:0.

Zbudować własną markę
Andre Villas-Boas porównań do Mourinho unika jak ognia, a przecież ich trenerska ścieżka wygląda identycznie. Obaj byli bardzo przeciętnymi piłkarzami. Obaj zaczynali od podpatrywania sir Bobby Robsona. Obaj trenerskie kursy kończyli w Anglii i Szkocji. Obaj byli asystentami wielkich trenerów. Obaj, zanim objęli FC Porto, ratowali przed spadkiem inny portugalski klub. Wreszcie – Mourinho w pierwszym sezonie pracy na Estadio do Dragão zdobył mistrzostwo, a Villas-Boas jest na bardzo dobrej ku temu drodze. – Nie jestem klonem Jose Mourinho. Chcę w tym klubie zbudować własną markę – zarzeka się 33-letni szkoleniowiec.
– Jest jeszcze za wcześnie, by porównywać CV obu trenerów czy dokonywać wielkich analiz taktycznych, jednak śmiało można stwierdzić, że styl gry drużyny prowadzonej przez Villas-Boasa jest bardzo podobny do tamtego z czasów Mourinho, kiedy „Smoki” wygrywały Puchar UEFA, a była to gra znacznie ładniejsza i lepsza niż rok później, gdy FC Porto zdobył puchar Ligi Mistrzów – mówi Luis Pedro Ferreira z Maisfutebol.pt. – Villas-Boas darzy ogromnym szacunkiem trenera Realu Madryt, przykleja mu się łatkę „nowego Mourinho”. Tak naprawdę on doskonale zdaje sobie sprawę, że zawsze będzie porównywany do „The Special One”. Trudno wyrokować czy będzie tak dobry, tak wielki i tak genialny jak Mourinho, ale jeśli jest ktoś, kto przypomina trenera Królewskich, to Villas-Boas jest właśnie tą osobą i na pewno może zapisać się w historii światowego futbolu – twierdzi Luis Pedro Ferreira.

Barbara Bardadyn
Grudzień 2010

sobota, 27 listopada 2010

NILMAR




PRZEGLĄD SPORTOWY: Co się z panem działo w ubiegłym roku?
NILMAR: Bardzo mi zależało, by rozegrać dobry sezon w Europie, ale trafiłem na zły moment. W pierwszej części rozgrywek Villarreal zupełnie sobie nie radził, długo byliśmy w okolicach strefy spadkowej. Wydaje mi się, że wynikało to ze zmiany trenera (Ernesto Valverde zastąpił Manuela Pellegriniego – przyp. red.), który wprowadził inny styl gry. Nie wygrywaliśmy meczów, ja nie strzelałem goli, dlatego dla mnie był to bardzo trudny i smutny czas. W tym sezonie sytuacja przedstawia się zupełnie inaczej. Rozpoczęliśmy znakomicie, mamy większą pewność siebie. Zdobywam więcej bramek i uważam, że rozgrywamy dobry sezon.

PS: Miał pan chwile zwątpienia?
Nie. Byłem pewien, że po gorszych miesiącach nadejdą lepsze. Nawet kiedy mi nie szło, nie traciłem wiary, wiedziałem na co mnie stać, wiedziałem, że wcześniej czy później będę triumfować w Hiszpanii. Tutejszy futbol bardzo przypomina piłkę brazylijską – opiera się na szybkości, dynamice, wymianie dużej ilości podań. Jest to coś, co uwielbiam. Ale wiem, że nie pokazuję jeszcze wszystkiego. Muszę ciężko pracować, by dawać z siebie więcej.

PS: Pana koledzy z drużyny, Borja Valero i Santi Cazorla, narzekają, że Villarreal nie jest traktowany jak należy, że nikt nie zwraca na was uwagi.
Podzielam ich zdanie. To trochę boli, kiedy wygrywamy kolejne mecze, znajdujemy się w czołówce, a w mediach nikt tego nie odnotowuje. Zdajemy sobie sprawę, że jesteśmy klubem z małego miasteczka, nie mamy wielkich rzesz kibiców i nie dostarczamy informacji na pierwsze strony gazet. To jest normalne. W Hiszpanii liczy się Barcelona i Real, a my nie możemy z nimi rywalizować na tym polu. To, co mamy do przekazania, możemy zademonstrować tylko na boisku i w ten sposób starać się zmienić tę dysproporcję.

PS: FC Barcelona i Real Madryt powoli odskakują od pozostałych drużyn.
Wiele wskazuje na to, że powtórzy się sytuacja z minionego sezonu, kiedy trzecia Valencia miała 28 punktów straty do Barcelony… W tym roku my staraliśmy się to zmienić. W tej chwili od FCB dzieli nas 7 punktów, od Realu – 8. Trudno będzie nawiązać z nimi walkę, bo to wielkie drużyny, mające najlepszych piłkarzy świata. My skupiamy się na sobie, na każdym kolejnym meczu. Zależy nam, by ukończyć sezon na miejscu gwarantującym grę w Lidze Mistrzów.

PS: Oczekiwano, że to właśnie Villarreal będzie tą drużyną, która spróbuje przerwać hegemonię Realu i Barcy, zwyciężając na Camp Nou…
Niestety, nie udało się. Zagraliśmy bardzo dobrą pierwszą połowę, schodziliśmy do szatni z remisem 1:1, ale w drugiej części Barca pokazała w pełni swój potencjał i zdołała strzelić jeszcze dwie bramki. Prawie wszystkie drużyny, które jadą na Camp Nou, nastawiają się na grę defensywną. My nie. Staraliśmy się nawiązać wyrównaną walkę, ponieważ mamy bardzo dobrych zawodników. Jednak pokonanie Barcelony okazało się ponad nasze siły. Nie jest to łatwe zadanie.

PS: Villarreal ma jeszcze szanse by stać się alternatywą dla wielkiej dwójki?
Myślę, że tak. Zawsze chcemy grać w piłkę i w każdym meczu pokazujemy, że też mamy potencjał. Nie udało się wygrać z Barcą, ale może uda się zdobyć punkty z Realem. To jest sport i wszystko może się zdarzyć.

PS: Bardziej imponuje panu Barcelona czy Real?
W minionym sezonie oczywiście Barcelona, ale Real bardzo się wzmocnił, ma nowego trenera i w tym momencie potencjał tych drużyn jest zbliżony.

PS: Kto zatem wygra Gran Derbi?
Dla nas idealnym rozwiązaniem byłby remis, żeby za bardzo nie odskoczyli nam w tabeli. Wydaje mi się, że będzie to mecz z dużą ilością goli.

PS: Styl gry Villarreal bywa porównywany do tego prezentowanego przez FCB. Słusznie?
Tak. Wydaje mi się, że Barcelona spowodowała zmianę stylu gry wielu drużyn na świecie. Wszyscy chcą grać jak Barca. A trenerowi Garrido bardzo podoba się styl, jaki preferuje Guardiola, dlatego staramy się grać podobnie. Grając w ten sposób Barca zdobyła wszystko, chociaż nie wolno zapominać o piłkarzach, których posiada. Jednak my pod tym względem też nie mamy się czego wstydzić.

PS: Uważa pan zatem, że sprawdziłby się w zespole Pepa Guardioli?
Sądzę, że tak. Gra w Barcelonie byłaby spełnieniem marzeń. To przecież jedna z najlepszych drużyn na świecie. Poza tym jestem zachwycony stolicą Katalonii. Uwielbiam to miasto. Zdaję sobie jednak sprawę, że aby pewnego dnia trafić na Camp Nou, muszę wykonać jeszcze sporo pracy, strzelić mnóstwo goli dla Villarreal i zdobyć tytuły.

PS: A Real Madryt? Zimą chcą sprowadzić środkowego napastnika i wśród potencjalnych kandydatów pojawiało się także pańskie nazwisko.
Tak, ale są to tylko plotki. Czytałem o tym w gazetach, jednak żadnej konkretnej oferty nie było. Gdyby się pojawiła – dla mnie byłby to sen. Gra w takich drużynach jak Barca czy Real, byłaby wielkim wyróżnieniem. Wiadomo, że w klubach tej klasy nie może występować byle kto, lecz zawodnicy o bardzo wysokich umiejętnościach.

PS: Mówił pan niedawno, że to może być pański sezon. Trofeum Pichichi dla najlepszego strzelca jest w zasięgu?
Będzie trudno, ponieważ konkurencja jest ogromna. Real i Barca w meczu mają średnio po 20 okazji strzeleckich… Nie jest to niemożliwe, ale bardzo skomplikowane. A dla mnie bardziej niż indywidualne sukcesy, liczy się dobro drużyny.

PS: Pomógł panu mundial?
Tak. Bardzo dużo się nauczyłem, to było dla mnie nowe doświadczenie. Marzyłem o zdobyciu mistrzostwa świata, ale niestety, nie udało się. A pierwsza część meczu z Holandią to było najlepsze 45 minut, jakie zagraliśmy na tym mundialu. Później wszystko się zmieniło. Wylano nam na głowy kubeł zimnej wody.

PS: Luis Fabiano mówi, że chce jak najszybciej zmierzyć się z Holandią, by wziąć odwet za tamten mecz.
Ja nie. Nie chcę żadnej zemsty, nie mam nic przeciwko Holandii. Taki jest futbol, niesie ze sobą mnóstwo emocji. Ja chciałbym zagrać przeciwko Hiszpanii.

PS: Kto powinien dostać Złotą Piłkę?
Xavi albo Iniesta. Jeśli otrzyma ją jeden z nich, będzie dobrze. Zaraz po Messim są najlepszymi piłkarzami świata.

Rozmawiała Barbara Bardadyn
Listopad 2010


piątek, 26 listopada 2010

OSMANY JUANTORENA




PRZEGLĄD SPORTOWY: Łukasz Żygadło jest pana najlepszym przyjacielem?
OSMANY JUANTORENA: Zawsze dzielimy pokój na zgrupowaniach, to fakt. Jest jednym z wielu, ponieważ do grona bliskich przyjaciół zaliczam również Riada i Raphaela, którzy są Brazylijczykami, więc chociażby ze względów kulturowych mamy ze sobą więcej wspólnego. 

PS: Dzielicie pokój, ale zauważyłam, że również na treningach ćwiczycie razem.
Tak. Trzymamy się razem. Wolny czas też często spędzamy wspólnie, na przykład wychodzimy na kolacje z naszymi żonami. Znamy się od trzech lat, odkąd jestem w Trydencie z tą różnicą, w Trentino gram dopiero od roku. W klubie zająłem miejsce Michała Winiarskiego, który dzielił pokój z Łukaszem, a kiedy on wrócił do Polski, Łukasz zapytał czy chciałbym zająć to miejsce. Zgodziłem się. I jak na razie nasze relacje układają się znakomicie.

PS: Pamięta pan co Łukasz mówił, jak się czuł, kiedy wrócił do Włoch po odsunięciu od reprezentacji?
Widziałem, że był bardzo przygnębiony, zmartwiony. Nie czytałem niczego na ten temat, ale Łukasz opowiadał, że w polskich mediach źle o nim mówiono, źle odebrano całą tę sytuację. Teraz, po kilku miesiącach, widzę, że czuje się znacznie lepiej. Zdaje się, że temat został już zamknięty.

PS: Pan najlepiej wie, jak czuje się zawodnik wyrzucony z drużyny narodowej.
Zgadza się. W moim przypadku wszystko potoczyło się nagle i wiem doskonale jak okropne jest to uczucie. Jednak sprawa moja i Łukasza są zupełnie odmienne. Motywy naszego rozstania z kadrą były różne. Ja zostałem uwikłany w coś, co nigdy nie miało racji bytu. Nigdy nie miałem nic wspólnego z dopingiem, nigdy nie przyjmowałem żadnych niedozwolonych substancji. Tak czy inaczej – jest to bardzo smutna sytuacja.

PS: Powtarza pan, że ta ponad dwuletnia dyskwalifikacja była niesprawiedliwa.
Tak. Światowa federacja siatkarska stwierdziła, że w moim moczu wykryto niedozwoloną substancję, ale ja nie wiem w jaki sposób ona znalazła się w moim organizmie! Nic nie mogłem zrobić i niesłusznie zostałem zdyskwalifikowany. Później wykonywaliśmy jeszcze badania i ich wyniki były negatywne. Sprawa trafiła przed trybunał w Lozannie, ale tam utrzymano sankcję. Prawie dwa i pół roku nie mogłem grać.

PS: Jak wyglądało pana życie w tym czasie?
Było bardzo ciężko. Nagle musiałem zrezygnować z tego, co nadawało sens mojemu życiu. Skończyła się rywalizacja, wyjazdy, wszystko. Moje życie nagle legło w gruzach. Z czasem zacząłem przyzwyczajać się do egzystowania poza drużyną. Rozpocząłem samodzielne treningi, grałem w siatkówkę plażową, żeby nie stracić formy. Pierwszy rok spędziłem na Kubie, a później przeniosłem się do Italii.

PS: W jaki sposób zarabiał pan na życie?
Mam stypendium przyznawane wszystkim reprezentantom na Kubie. Na szczęście po tamtej aferze nie odebrano mi go. Oczywiście, nie były to takie pieniądze, jakie otrzymują zawodnicy grający w siatkówkę profesjonalnie, ale mogłem przeżyć.

PS: Trudno było wrócić do gry?
Bardzo trudno. Zwłaszcza kiedy chcesz grać we Włoszech, gdzie poziom jest niezwykle wysoki i jeśli ktoś nie jest przygotowany pod względem fizycznym i mentalnym, ma naprawdę ciężko, by osiągnąć dobre wyniki.

PS: Wróci pan do reprezentacji?
Jeśli do mnie zadzwonią – tak, ale pod jednym warunkiem: że wszyscy zawodnicy będą mogli opuścić Kubę i grać w ligach zagranicznych. Nie może być tak, że ja byłbym jedynym występującym legalnie we Włoszech i w drużynie narodowej. Dla mnie jest to niesprawiedliwe. Jeśli to nie ulegnie zmianie, nie będę grał w reprezentacji.

PS: Pan opuścił Kubę legalnie, podczas gdy wielu zawodników musiało uciekać, by móc grać w Europie.
Tak. Ożeniłem z Włoszką i ten fakt bardzo mi pomógł. Mogłem bez problemu opuścić kraj i swobodnie mogę wracać na wyspę kiedy tylko chcę.

PS: Ma pan włoski paszport, zna perfekcyjnie język. Czuje się pan Włochem?
Nie. W środku na zawsze pozostanę Kubańczykiem.

PS: Pytam, ponieważ mówiło się, że może pan reprezentować Italię.
To dla mnie trudny temat. W tym momencie nie interesuje mnie to. Moją drużyną narodową jest Trentino Volley. Nie wiem, być może w przyszłości coś się zmieni, ale teraz nie chcę składać żadnych deklaracji.

PS: A reprezentacja Bułgarii?
Słyszałem o tym. Taka informacja pojawiła się w jakiejś gazecie, ale jest to totalna bzdura. Jestem Kubańczykiem. Nie mam nic wspólnego z Bułgarią. Gdybym zrezygnował z gry dla mojej reprezentacji na rzecz innego kraju, z punktu widzenia politycznego nie byłoby to dobrze widziane. Chciałbym wrócić do drużyny kubańskiej, ale w obecnej sytuacji widzę to w czarnych barwach. Jednak nie tracę nadziei.

PS: Uważa pan, że rzeczywiście coś może się zmienić na Kubie?
Mam nadzieję. Jednak mimo systemu politycznego, jaki mamy na Kubie, nasza siatkówka osiągnęła bardzo wiele. Zostaliśmy wicemistrzami świata, mając  w składzie wyłącznie zawodników grających w lidze kubańskiej, której poziom nie jest wysoki. To ewenement. Mamy znakomitych siatkarzy, ale jeśli nie będziemy się rozwijać, trudno nam będzie grać na światowym poziomie. Dlatego jedyne wyjście z tej sytuacji to występy za granicą.

PS: Proszę sobie wyobrazić jak silna byłaby reprezentacja Kuby, gdyby grał w niej pan oraz inni zawodnicy z Europy, którzy nie mogą włożyć narodowej koszulki.
Myślę, że oni mnie nie potrzebują. Mają Leona, Leala, którzy są bardzo silnymi zawodnikami. Jeśli wróciłbym do drużyny narodowej, na pewno bym nie grał. Siedziałbym na ławce (śmieje się).

PS: Był pan na jakimś meczu Kuby podczas mundialu?
Na spotkaniu z Brazylią w fazie grupowej w Weronie.

PS: Spodziewał się pan takiego sukcesu?
Wiedziałem, że Kuba może odegrać ważną rolę na tych mistrzostwach, ale przyznaję, że nie przypuszczałem, iż dotrze aż do finału.

PS: Która drużyna może w najbliższym czasie przerwać hegemonię Brazylii w światowej siatkówce?
Brazylia ma wielki zespół, rewelacyjnych zawodników, którzy grają sercem. Kuba także ma dobry zespół, ale brakuje jej otwarcia się na świat, o czym już mówiłem. Również Rosja dysponuje świetną drużyną, dla mnie jedną z najlepszych na świecie. Ale nie wiem co się dzieje z tymi zespołami kiedy stają naprzeciwko Brazylii. Zawsze przegrywają. Niemniej mogę powiedzieć, że za kilka lat Kuba będzie grała z Brazylią jak równy z równym.
                                                        
PS: Co powie pan o reprezentacji Polski?
W Japonii Polska zagrała wielki turniej. Jeśli się nie mylę, zajęła tam drugie miejsce. We Włoszech trafiła się wam trudna grupa, ale wydaje mi się, że polskim siatkarzom zabrakło przekonania, iż mogą rozegrać tak wspaniałe mistrzostwa jak cztery lata wcześniej. Spodziewałem się więcej po reprezentacji Polski.

PS: To prawda, że miał pan propozycje z polskich klubów?
Mówiło się o tym, jednak nie otrzymałem żadnej oficjalnej oferty.

PS: Chciałby pan zagrać kiedyś w naszej lidze?
Teraz jestem skupiony na Trentino, gdzie mam jeszcze 4-letni kontrakt. A później zobaczymy. Na pewno byłby to jakiś pomysł, ciekawe doświadczenie, bo polska liga jest jedną z najsilniejszych w Europie. Wszystko się może zdarzyć. Może już za rok klub będzie chciał się mnie pozbyć. Kto wie?

Rozmawiała Barbara Bardadyn
Listopad 2010, Łódź


czwartek, 25 listopada 2010

MANUEL ARBOLEDA




MAGAZYN SPORTOWY: Dlaczego największy twardziel wśród obrońców polskiej ligi płacze niczym dziecko?
MANUEL ARBOLEDA: Ponieważ futbol jest moją pasją! Gram w piłkę sercem. I kiedy przegrywam – płaczę. Nie cierpię przegrywać. Jest mi wstyd. Szkoda mi kibiców, którzy przychodzą na stadion i dopingują, a my nie możemy im odpowiedzieć na murawie. W taki sposób wyrażam swoje emocje, miłość do futbolu. Zostawiam wszystkie siły na boisku, walczę o każdą piłkę, a kiedy to nie wystarcza, chce mi się płakać. Nie lubię tego uczucia kiedy wracam do domu – zwłaszcza w tym sezonie, gdy nie wiedzie nam się najlepiej – a moja córka patrzy na mnie i mówi z płaczem: „Tatusiu, znów przegraliśmy, nie chcę już iść na stadion”. To jest dla mnie bardzo smutny obrazek. Źle się z tym czuję. Dlatego zawsze chcę i staram się wygrywać.

Futbol jest pańską pasją, ale zanim się nim zajął, uprawiał pan inne sporty.
Grałem w koszykówkę, siatkówkę, uprawiałem zapasy w stylu wolnym, lekkoatletykę… Wiele różnych dyscyplin, ale ostatecznie wybrałem piłkę i nie pomyliłem się. Chociaż początki nie były łatwe. Moja mama nie lubiła futbolu. Uważała, że nic z tego nie będę miał, wolała, żebym pomagał tacie przy łowieniu ryb. Nie pozwalała mi grać, toteż często musiałem uciekać z domu. Bo futbol stał się moim życiem. Miałem wówczas 12 lat i zajmowałem się już wyłącznie grą w piłkę. Wtedy też trafiłem do dzielnicowej drużyny. Ale nie od razu pozwolono mi grać, ponieważ byłem bardzo chudy, słaby. I stąd też brały się obawy mojej mamy. Dlatego na początku zajmowałem się podawaniem piłek, czyszczeniem butów... Pewnego dnia na mecz nie przyszli wszyscy chłopcy, więc trener spytał, czy chciałbym zagrać. O niczym innym nie marzyłem. Spytałem tylko, co konkretnie mam robić. „Co chcesz!” – usłyszałem w odpowiedzi. Wszedłem i strzeliłem trzy gole.

Trzy gole?
Tak, bo przez pierwsze cztery lata byłem napastnikiem, później grałem na skrzydle. W 1998 roku znalazłem się w Millionarios, moim pierwszym profesjonalnym klubie. Wtedy mój przyjaciel spytał dlaczego nie gram na stoperze. Odparłem, że nie interesuje mnie ta pozycja. Na co on odpowiedział, że skoro jestem silny, szybko biegam, dobrze gram głową i mam świetną lewą nogę, powinien spróbować na środku obrony. Kiedy przyszedłem na pierwszy trening Millionarios, trener zapytał na jakiej pozycji grałem. Powiedziałem, że w ataku, ale mój przyjaciel twierdzi, że powinienem występować na środku defensywy. „No dobrze, to będziesz grał w obronie” – usłyszałem. I tak zostało. Czasem grałem jako skrzydłowy, ale najczęściej na stoperze.

Nie żałuje pan?
Skądże! Grając na tej pozycji zdobywałem mistrzostwo i w Kolumbii, i w Peru, i w Polsce.

Dziś nie miałby pan problemu, by zagrać z przodu?
Oczywiście, że nie. Na pierwszym miejscu jest dobro drużyny. Jeśli byłbym pomocny, mogę grać wszędzie tam, gdzie każe mi trener. Przecież w Zagłębiu Lubin przez
jedną rundę u Czesława Michniewicza występowałem na lewej obronie i chyba nie wyglądałem najgorzej, bo później wygraliśmy mistrzostwo.

Miał pan jakiś piłkarski wzór?
Dla mnie piłkarzem wszechczasów jest Ronaldo. Już w wieku 16 lat strzelił ponad 50 goli w 50 meczach. Gdy miał 17 pojechał na mistrzostwa świata. Był najlepszy, wygrywał wszystko, bił rekordy. Nie ma, nie było i pewnie przez długi czas nie będzie nikogo takiego jak on. Mogę o nim opowiadać bez końca. Jest moim idolem. Uwielbiam go. Mało tego. Oddałbym coś ze swego życia, byle tylko Ronaldo znów miał 25 lat, by wrócił do Europy. Moim marzeniem jest zmierzyć się z nim, powalczyć z nim na boisku. To cel, jaki sobie postawiłem. Wiele razy mówiłem moim bliskim, że w dniu, w którym zagram przeciwko Ronaldo, spokojnie mogę zakończyć karierę.

A zatem musi się pan przenieść do ligi brazylijskiej i to natychmiast, bo Ronaldo za chwilę zawiesi buty na kołku.
Tak (śmieje się) albo zaczekać na jego powrót do Europy.

Już nie wróci.
Mam nadzieję, że weźmie się za siebie, że schudnie, że będzie jeszcze grał. Nie rezygnuję z mojego marzenia.

Poznał go pan chociaż?
Przyjechał kiedyś do Kolumbii na mecz reprezentacji, ale szansy na rozmowę nie było. A nawet nauczyłem się podstaw portugalskiego – mimo że Ronaldo zna hiszpański – żeby w chwili, gdy go spotkam, porozmawiać z nim w jego języku. Dla mnie jest najważniejszą postacią w historii futbolu.

A ideał stopera?
Zawsze bardzo podobali mi się Sol Campbell, Marcel Desailly. Luis Amaranto Perea jest, moim zdaniem, jednym z najlepszych środkowych obrońców na świecie. Również Ivan Ramiro Cordoba. Obaj są silni i szybcy. To jest kluczowe w grze na tej pozycji.

Po przyjeździe do Polski powiedział pan, że zostanie tylko na jeden sezon.
Mam swoje ambicje, chcę się rozwijać. Plan był taki, że będę tutaj grał sześć miesięcy, maksymalnie rok. Chciałem jak najlepiej wykonać swoją pracę, a później wyjechać, jednak gdyby pojawiła się jakaś oferta z Polski – nie odrzuciłbym jej bez zastanowienia. Po przyjeździe, pierwsze pytanie jakie zadałem Filipe, koledze z Zagłębia, brzmiało: „Którzy stoperzy w polskiej lidze są najlepsi?”. To było pięć lat temu. Mówił mi wtedy o Hernanim, Głowackim, Bosackim, Choto, Ouattarze… Odpowiedziałem: „No dobrze, to teraz ja będę pracował na to, by zostać tym najlepszym”. „Jesteś szalony!” – odparł. A ja nie przyjechałem z tak daleka po to, żeby być tylko jednym z wielu. Przybyłem do Polski, by tworzyć historię. By wszyscy mogli zobaczyć, że Manuel Arboleda to dobry piłkarz, by naród polski nigdy o mnie nie zapomniał. Albo przynajmniej, żeby znaleźli się tacy, którzy wspomną, że był tu kiedyś taki Kolumbijczyk, który grał dobrze. Chciałem być najlepszy od momentu, gdy tylko znalazłem się w Polsce. I cały czas na to pracuję. Pracuję jakbym był najgorszy, po to, żeby być najlepszym. Daję z siebie wszystko na każdym treningu i w każdym meczu. Zawsze z myślą, że jestem najgorszym obrońcą i że muszę wiele poprawić. To jest moja motywacja. Moje motto. Wiem, że taka intensywna praca zaprowadzi mnie na wyższy poziom. Sprawi, że będę lepszym piłkarzem i lepszym człowiekiem.

Po tych pięciu latach spędzonych w Polsce, może pan powiedzieć, że stworzył historię?
Nie. Zostało jeszcze wiele do zrobienia. Dzięki Bogu dwa razy zdobyłem mistrzostwo kraju, Puchar Polski, występowałem w rozgrywkach UEFA, ale jeszcze nie grałem w Champions League…

Z polską drużyną raczej nie jest to możliwe.
Jest możliwe. Trzeba tylko trochę więcej zainwestować. Zawsze powtarzam: nie ma złych drużyn, są drużyny biedne. Spójrzmy na Chelsea. Ile znaczył ten klub dziesięć lat temu? Nic. Przyszedł Abramowicz, zainwestował, kupił znakomitych piłkarzy i teraz Chelsea jest jedną z najlepszych drużyn na świecie. A zatem jest to możliwe. I ja w to wierzę. W Polsce są bardzo dobrzy, utalentowani piłkarze, którzy mogliby grać w każdej lidze świata. W Anglii, Niemczech, Hiszpanii.

Na przykład?
Wielu. Peszko, Wilk, Rybus…

Chyba za dużo czasu spędza pan z trenerem Bakero. On, gdy tylko rozpoczął pracę w Polonii Warszawa, mówił podobnie.
Bo to prawda. Problem tkwi w głowie, w mentalności. Kto by pomyślał, że Lech może zdobyć punkty w meczu z Udinese albo z Juventusem? Kto by pomyślał, że Lech może pokonać Manchester City? Nikt. Siła tkwi w jedności. Jeśli razem walczymy o wspólny cel, na pewno go osiągniemy. Jestem człowiekiem wielkiej wiary. Wiem, że dzięki wspólnemu wysiłkowi i bożej pomocy, wszystko jest możliwe. Również to, że Lech Poznań wygra Ligę Europy, że pewnego dnia wygra Champions League. Dla mnie jest możliwe, że Polska zostanie mistrzem Europy i mistrzem świata.

Skąd bierze się taki optymizm?
Z ciężkiej pracy i z wiary w Boga. Chodzi o to, by Polska otworzyła się na nowych ludzi, od których mogłaby się uczyć. Kim była wcześniej reprezentacja Hiszpanii? Udział w mistrzostwach świata najczęściej kończyła na pierwszej rundzie. I co zrobiono? Stworzono bardzo silną ligę, kupiono najlepszych piłkarzy. Hiszpanie uczyli się od Brazylijczyków, Argentyńczyków, Afrykanów. Otworzyli się na świat i dziś są mistrzami. Tego właśnie potrzebuje Polska. A ludzie tutaj zamykają się i kurczowo trzymają tego, co znają, co jest ich. To błąd.

A zatem nie żałuje pan, że nie trafił do ważnej ligi w Europie, tylko osiadł w Polsce?
Moja kariera jeszcze się nie skończyła. Mam przed sobą wiele lat gry. I nie, nie żałuję, że zostałem w Polsce. Jestem tu szczęśliwy. Ludzie mnie szanują, chociaż zdaję sobie sprawę, że są też tacy, którzy mnie nie lubią. To normalne. Nie można być kochanym przez wszystkich. Zdobyłem tu nie tylko tytuły, ale również przyjaciół, poznałem ciekawych, dobrych ludzi.

Widzi pan siebie za pół roku, a może za miesiąc, grającego za granicą?
Oczywiście. Ja zawsze marzę. I wiem, że poradzę sobie w każdej lidze, w każdej drużynie. Bo jestem silny psychicznie. Jedyne, czego potrzebuję to możliwości, szansy, abym mógł zademonstrować swoje umiejętności. Jednak w tym momencie mam jeszcze siedmiomiesięczny kontrakt z Lechem. Cały czas rozmawiamy. Nie spieszy mi się, by pertraktować z innym klubem. Dla mnie na pierwszym miejscu jest Lech. Chcę tu zostać. Załóżmy, że chce mnie kupić Real Madryt. Co robię? W pierwszej kolejności rozmawiam z Lechem, ponieważ szanuję ten klub i kibiców. Oczywiście, nie zamykam drzwi przed innymi, którzy w przyszłości zechcą ze mną negocjować.

Rozmowy z panem już zapowiedział dyrektor sportowy Legii Warszawa, co wywołało wielką internetową dyskusję między kibicami Legii i Lecha. Konkluzja jest taka, że nie wie pan, w co by się wpakował…
Chcę, żeby było jasne, że my, profesjonaliści, musimy zostawić z boku sprawy związane z relacjami kibiców, klubów, miast. My jesteśmy pracownikami, wykonujemy naszą pracę i wszystko inne jest nieważne. Na pewno piłkarze Legii mogliby grać w Lechu, bo Legia ma bardzo dobrych zawodników.

Ale zdarzały się przypadki piłkarzy, którzy zamieniali Lecha na Legię i nie było im łatwo.
To jest problem kibiców, którzy popełnili ogromny błąd wobec tych zawodników. Czemu jesteśmy winni? My mamy przejmować się tym, by dobrze grać i wygrywać.  Jednak zaznaczam: nikt z Legii się ze mną nie kontaktował. Pojawiają się jakieś plotki, ale ja nic nie wiem. Jeśli Lech mnie nie zechce, wtedy będę musiał poszukać czegoś innego. Szanuję Legię, bo to wielki klub. Na pewno 70-90 procent Polaków chciałoby grać w Legii. Jestem spokojny. Zobaczymy co się wydarzy.

Ma pan 31 lat. Ile jeszcze może pan pograć na wysokim poziomie?
Na ile tylko pozwoli mi Bóg. Kiedy on powie: „stop”, zostawię to.

Udzielił pan kiedyś wywiadu, w którym ani słowem nie wspomniał o Bogu?
Nie. Bóg jest stale obecny w moich myślach i działaniach. Wszystko dzieje się dzięki Niemu i za wszystko zawsze Mu dziękuję.

Podobno po zdobyciu mistrzostwa w minionym sezonie, podczas gdy pańscy koledzy świętowali sukces, pan jakby nigdy nic zaczął się modlić.
Zawsze pierwszą rzeczą, jaką robię po meczu, jest podziękowanie Bogu. I nie ważne czy wygrywamy, czy przegrywamy. Dziękuję za to, że nikt nie odniósł kontuzji, że nikt nie został wyrzucony, ani kolega z mojej drużyny, ani z drużyny przeciwnej. Wszystko dzieje się z woli Boga. Dzięki niemu żyję, dzięki niemu gram w piłkę. Wszystko co mam: rodzinę, dom, samochód, mam dzięki Niemu.

A co powiedziałby pan ateiście?
Mam w Poznaniu przyjaciela, Meksykanina, który nazywa się Wilfredo. I on nie wierzy w Boga. Twierdzi, że Bóg nigdy nic mu nie dał… Rozumiem to, ponieważ każdy człowiek jest wolny i ma prawo wierzyć w co chce oraz myśleć co chce. Jednak kiedy się widujemy, często opowiadam mu o Bogu, chciałbym, aby uwierzył w Jego istnienie. On ma rodzinę, pracę – wszystko to za sprawą Boga. Tak czy inaczej, szanuję osoby niewierzące.

Rozmawiała Barbara Bardadyn
Listopad 2010, Poznań