czwartek, 28 stycznia 2010

FERNANDO LLORENTE






PRZEGLĄD SPORTOWY: Rozmawiam z nową gwiazdą Athletic? 
FERNANDO LLORENTE: Skądże! Athletic nie jest obecnie tak ważnym klubem jak Barcelona Real. U nas nie ma gwiazd. Jesteśmy zespołem, który ciężko pracuje, walczy, ale kolektywnie. Każdy jest tak samo ważny. Ja jestem napastnikiem i moim zadaniem jest strzelanie goli. Siłą rzeczy jestem więc na pierwszym planie, ale jest to po prostu moje zadanie. Gwiazdą w żadnym wypadku się nie czuję.

PS: Pytam o to przez wzgląd na pana formę, gole, które zdobywa pan seryjnie w Lidze Europejskiej i przede wszystkim przez bardzo ważne trafienie w meczu z Realem Madryt (1:0).
To prawda. Ostatnie miesiące rzeczywiście są dla mnie bardzo udane. Mam już na koncie 15 bramek zdobytych we wszystkich rozgrywkach. Osiem w Lidze Europejskiej, sześć w Primera Division i jedną w Pucharze Króla. To dla mnie ważny sezon, mimo problemów, które przytrafiły mi się kilka miesięcy temu, kiedy podczas jednego z meczów, po starciu z rywalem, straciłem przytomność. Było trochę strachu, ale na szczęście wszystko skończyło się dobrze. Poza tym to dla mnie naprawdę rewelacyjny czas. Mam nadzieję, że będę mógł nadal grać na takim poziomie, aby pokazać się selekcjonerowi i by znaleźć się na liście piłkarzy, którzy pojadą na mundial.  

PS: Myślami jest pan już w RPA?
To nieuniknione. Mundial jest tuż za rogiem. Trzeba zagrać naprawdę dobrą drugą połowę sezonu, aby zwrócić na siebie uwagę Vicente del Bosque. Mam nadzieję, że spełni się moje marzenie, będę mógł pojechać do RPA i strzelić wiele goli. Oby.

PS: Konkurencja w ataku jest ogromna. Co pan możesz wnieść do reprezentacji?
Jestem wysoki, dobrze gram głową. Uważam, że przydaję się przy stałych fragmentach gry, tam, gdzie trzeba wykonać trochę inną pracę niż ta, która jest domeną Fernando Torresa i Davida Villi.

PS: Trener Joaquin Caparros mówi, że na boisku brakuje panu bezczelności i pewności siebie.
Coś w tym jest. Dla napastnika najważniejsze jest zaufanie we własne możliwości. Często wiele zależy od prawa serii. Gdy ma się dobrą passę, wówczas zaufanie rośnie i dużo łatwiej o gole. To sprawia, że człowiek jest uskrzydlony.

PS: Dlaczego Athletic potrafi wygrać z Realem i zremisować z Barceloną, a łatwo przegrywa z tak słabymi drużynami jak Sporting Gijon, Tenerife czy Espanyol?
Liga hiszpańska w ostatnim czasie stała się bardziej wyrównana. Każdy może wygrać z każdym, a o zwycięstwie często decydują detale. Oczywiście Barca i Real stoją ponad pozostałymi zespołami, ta przepaść jest ogromna. Jesteśmy zespołem, który musi być zawsze maksymalnie skoncentrowany. Ale gdy zdarzy nam się dzień, kiedy nie stać nas na taką intensywną grę i gdy nie robimy tego, co do nas należy, każdy zespół może nas pokonać. Chyba bardziej motywujemy się na mecze z tymi największymi i rezultaty są takie, jakie są.

PS: W ubiegłym sezonie graliście z Barceloną pięciokrotnie i ani razu nie wygraliście, a teraz padł remis. Udało Wam się wreszcie rozgryźć drużynę Pepa Guardioli?
To był bardzo intensywny, szybki mecz. Barca mocno nas naciskała. Prowadzili 1:0, mieli mnóstwo okazji, szczególnie w pierwszej połowie, ale później dopisało nam szczęście, zdołaliśmy przeprowadzić jedną dobrą, składną akcję i tym samym doprowadzić do remisu, a potem potrafiliśmy bronić tego wyniku. Dla nas ten jeden punkt był niezwykle istotny. Wiadomo, że teraz nie jest wcale łatwo nawiązać wyrównaną walkę z Barceloną czy Realem.

PS: Czy zatem jest jakaś różnica między dzisiejszą Barcą i tą z poprzedniego sezonu?
Wydaje mi się, że nie ma wielkiej różnicy. Poziom ich gry cały czas jest niesamowity, nieosiągalny dla innych. To jest ten sam zespół, co w zeszłym sezonie, tyle tylko, że teraz czasem brakuje im szczęścia. Stąd remis z nami, oraz odpadnięcie z Pucharu Króla. Inaczej mogliby swobodnie powtórzyć wyczyn z poprzedniego sezonu i zgarnąć sześć pucharów.

PS: Barcelonę z Pucharu Króla wyeliminowała Sevilla, jednak większość czołówki odpadła po meczach z zespołami z drugiej albo trzeciej ligi: Real Madryt z Alcorcon, Villarreal z Celtą Vigo, Athletic Bilbao z Rayo Vallecano. Jak to wytłumaczyć?
Nie zasłużyliśmy na to, by odpaść. Mieliśmy o wiele więcej okazji niż oni, zarówno u siebie, jak i na boisku rywala. Ale cóż, taki jest futbol. Nieprzewidywalny i pełen niespodzianek. Zwłaszcza w pucharach. Odpadł Real, Barca, Valencia, Villarreal, podczas gdy drugoligowa Celta Vigo dotarła aż do ćwierćfinału.

PS: Czy po letnich wzmocnieniach Realu i Barcelony, liga hiszpańska jest w tej chwili najmocniejsza na świecie?
Tak. Barca wygrywając sześć tytułów pokazała, że jest najlepszą drużyną świata. A Real, dokonując milionowych transferów, będzie starał się stawić jej czoła, choć nie będzie to łatwe.

PS: A gdzie w tej chwili jest Athletic? Jakie są wasze aspiracje na drugą część sezonu?
Największe nadzieje wiążemy z Ligą Europejską. Już nie możemy się doczekać 1/16 finału, gdzie zmierzymy się z Anderlechtem. Uważam, że mamy ogromne szanse, by awansować dalej. Bardzo podobają nam się te rozgrywki, liczymy, że uda nam się coś zdziałać i zajść najdalej jak to tylko będzie możliwe. Co do ligi, to niestety, po dobrym początku obniżyliśmy nieco loty. przegraliśmy z Deportivo w La Corunii, ostatnio nie mogliśmy wygrać z Espanyolem. Zabrakło szczęścia, okazji do zdobycia goli i w końcu przyszło nam za to słono zapłacić. Mimo to myślę, że będziemy w stanie zakończyć sezon na miejscu dającym prawo gry w Lidze Europejskiej.

PS: Jak wspomina pan swoje początki w Athletic? Już w wieku 11 lat przeniósł się pan do Bilbao.
Przyznam, że było ciężko. Musiałem zostawić całą rodzinę i w Bilbao byłem zupełnie sam. Ale klub bardzo dobrze o mnie zadbał. Znaleźli mi bardzo fajną rodzinę, u której mogłem mieszkać. Do dziś zresztą utrzymuję z nimi bliski kontakt i traktuję ich jak krewnych. Mimo że nie było łatwo, są też tego pozytywne strony. Będąc praktycznie sam człowiek szybciej się uczy i dojrzewa. Z perspektywy czasu niczego nie żałuję.

PS: W barwach Athletic grają tylko i wyłącznie Baskowie. Co znaczy być częścią tak szczególnego, osobliwego na skalę światową klubu?
Rzeczywiście mamy bardzo piękną filozofię, która przetrwała od początku istnienia klubu. Gra w koszulce Athletic to powód do dumy i ogromny honor przez wzgląd na to, co ten klub reprezentuje i co osiągnął. To przecież jeden z trzech hiszpańskich zespołów, który nigdy nie spadł do Segunda Division. Gra w Athletic zobowiązuje.

PS: Mógłby pan kiedyś zagrać w innej drużynie?
W tej chwili nie. W ogóle o tym nie myślę. Jestem szczęśliwy w Bilbao i chciałbym nadal tu grać. Mam jeszcze ważny przez trzy lata kontrakt, a później zobaczymy. Są dwie opcje. Z jednej strony chciałbym grać w Bilbao przez całą karierę, ale z drugiej strony jest ta ciekawość świata, chęć spróbowania czegoś nowego, sprawdzenia się w innym klubie, w innej lidze, zdobycia nowych doświadczeń. Ale o tym wszystkim zdecyduje przyszłość.

PS: Miał pan jakieś propozycje w ostatnim czasie?
Zawsze coś się pojawia, jednak w moim przypadku jest ciężko. Mam dość wysoką klauzulę odejścia (36 milionów euro - przyp. red.) i póki co nikt nie był zainteresowany aż do tego stopnia, by zapłacić podobną kwotę.

PS: Na kim wzorował się pan jako dziecko?
Było kilku takich piłkarzy: Ronaldo, Romario, Michael Laudrup. Byłem wielkim fanem Dream Teamu Barcy, zawsze emocjonowałem się ich meczami.

PS: A teraz?
Nie będę ukrywał, że FC Barcelona nadal bardzo mi się podoba. Dziś, tak jak przed laty, też mają niesamowitych piłkarzy, którzy grają wprost bajecznie i którymi zachwyca się cały świat, ale Real Madryt również dysponuje fenomenalnymi zawodnikami.

PS: Powiedział pan swego czasu, że punktem odniesienia dla pana jest Zlatan Ibrahimović.
To prawda. Śledziłem jego poczynania i bardzo ceniłem, jeszcze zanim trafił do Hiszpanii. To dlatego, że jest piłkarzem bardzo podobnym do mnie. Mam na myśli wzrost, siłę uderzenia, grę głową... Bardzo lubię go podpatrywać i mam nadzieję, że pewnego dnia będę tak dobry jak on.

PS: Zna pan jakichś polskich piłkarzy?
Cóż, w tej chwili nie przypominam sobie żadnego, ale jeśli powie mi pani jakieś nazwisko, na pewno skojarzę.

PS: Jerzy Dudek. 
Dudek? Oczywiście, że znam, ale nie wiedziałem, że jest Polakiem! Z nazwisk znam pewnie wielu, ale nie potrafię w tej chwili wymienić. Kto jeszcze? W Hiszpanii nie gra już chyba żaden?

PS: Nie, ale wcześniej był Ebi Smolarek. 
Jasne, że go znam. Gdy grał w Racingu świetnie dawał sobie radę.

PS: Artur Boruc, bramkarz Celtiku Glasgow?
O nie, już zaczynam się gubić (śmieje się).

Rozmawiała Barbara Bardadyn
Styczeń 2010

wtorek, 5 stycznia 2010

GERARD PIQUÉ. Model z Barcelony






Dla wielu jest najlepszym środkowym obrońcą na świecie, nie bez powodu więc przylgnęła do niego ksywka  Piquenbauer. W ciągu półtora roku stał się czołową postacią Barcelony, z którą wygrał sześć trofeów i zadebiutował w reprezentacji u Vicente del Bosque. Niebanalny, błyskotliwy, czasem kontrowersyjny. Otwarcie mówi o swej niechęci do Realu Madryt, mimo że jego drugie nazwisko to… Bernabeu.


Latem 2008 roku prezes Barcelony, Joan Laporta, spotkał się z Montse Bernabeu, dyrektorką szpitala Insituto Guttman, by wypytać o syna i jego sytuację w Manchesterze United. „Nie może doczekać się powrotu!” – usłyszał w odpowiedzi. Barca błyskawicznie sprowadziła na Camp Nou swego wychowanka, a on od początku zyskał zaufanie Pepa Guardioli stając się ważną częścią jego układanki i tworząc super duet stoperów z doświadczonym Carlesem Puyolem.

Z La Masii na Old Trafford
Pique od kołyski jest cule (jak bywają nazywani sympatycy FCB). Jego rodzina od pokoleń kibicuje azulgranie, a dziadek Gerarda, Amador Bernabeu, był wiceprezesem Barcelony za czasów prezesury Josepa Lluisa Nuňeza i Joana Gasparta. Nic więc dziwnego, że Geri nie kryje swej niechęci do odwiecznego rywala i zawsze szuka sposobności, by sobie z niego dworować. – Już lew wywołuje więcej strachu niż Real Florentino Pereza – wypalił po letnich wzmocnieniach Królewskich.
Po golu zdobytym na Santiago Bernabeu w Gran Derbi (2:6), wiele osób zarzucało mu brak szacunku dla rywala ze względu na sposób, w jaki celebrował swoją bramkę. – A co miałem robić, skoro oszalałem ze szczęścia? Przepraszać? – pytał ironicznie. – Trzeba być zagorzałym kibicem Realu albo Barcelony, aby zrozumieć co znaczy gol zdobyty w takim meczu.
Miarka przebrała się jednak po zdobyciu mistrzostwa Hiszpanii. Na szczelnie wypełnionym Camp Nou, Pique skandował do mikrofonu: „Bote, bote, bote, madridista el que no bote” (Skaczcie, skaczcie, skaczcie, kto nie skacze, ten z Madrytu), za co dostał surową burę od Xavi’ego.
Do szkółki Barcelony trafił jako dziewięciolatek, grając tam u boku m.in. Cesca Fabregasa i Leo Messiego. W 2004, mając 17 lat, został jednak sprzedany do Manchesteru United, gdzie miał zostać gwiazdą ligi. Ale – na szczęście dla dzisiejszej Barcelony – nic z tego nie wyszło. Młody Katalończyk nie grał dużo i z perspektywy czasu pobytu w Manchesterze nie wspomina najlepiej. – Byłem tam zupełnie sam, tęskniłem za rodziną. Większość czasu spędzałem w domu. Fatalnie się też odżywiałem. Frytki, chipsy i czekoladowe batoniki stanowiły podstawę mojego menu. Na początku miałem również problemy z językiem i gubiłem się podczas rozmów – wspomina. Mimo to w piłkarskim CV ma tytuł mistrza Anglii i puchar Ligi Mistrzów. Notabene jest trzecim piłkarzem w historii (obok Marcela Desailly’ego i Paulo Sousy), który wygrał Champions League dwa razy z rzędu, ale z różnymi klubami.

Hierro z Katalonii
Powrót do Hiszpanii okazał się krokiem milowym w rozwoju młodego piłkarza, który w drużynie Guardioli szybko znalazł swoje miejsce. – W szkółce Barcelony spędziłem osiem lat, dorastałem z jej filozofią gry, a więc na początku było mi znacznie łatwiej niż na przykład Keicie. Ten styl mam zakodowany w DNA – opowiada Pique. –  Oczywiście, nie jest łatwo być obrońcą Barcy, ale dla mnie jest to sytuacja komfortowa. Wymagania są znacznie większe niż w jakimkolwiek innym klubie. Nie wystarczy tylko odbierać piłek rywalom czy grać dobrze głową. W żadnej innej drużynie stoper nie atakuje tak często, co w naszej – dodaje.
Na początku podpisał z Barceloną czteroletni kontrakt, który właśnie przedłużył aż do roku 2015, a klub potroił jego klauzulę odejścia, która teraz wynosi 150 milionów euro.
– W bardzo krótkim czasie zrobił ogromny postęp – chwali 22-letniego stopera Fernando Hierro. – Już jest znakomitym piłkarzem, ale będzie jeszcze lepszy – prorokuje była gwiazda Realu Madryt.
Katalończyk już bywa nazywany nowym Beckenbauerem, pojawiają się też porównania z Hierro. – To dla mnie ogromny zaszczyt, ale ja nazywam się Pique – mówi.
W czym tkwi jego sekret? – Po prostu robi wszystko jak należy: doskonale broni, w grze powietrznej nie ma sobie równych (193 cm wzrostu), doskonale wychodzą mu długie podania, często zapuszcza się w pole karne rywala i strzela gole –  mówi Xavier Ensenyat z tygodnika „Don Balon”. – Pique jest w tej chwili jednym z najbardziej podziwianych i szanowanych  młodych sportowców w Hiszpanii. Po doświadczeniach w Manchesterze United, gdzie chłonął mądrości Fergusona i po wypożyczeniu do Realu Saragossa, Barcelona odzyskała go z powrotem za 5 milionów euro, co w odniesieniu do prezentowanej przez niego formy, jest ceną śmiesznie niską. Potrzebował zaledwie kilku miesięcy, by stać się pewnym punktem defensywy zarówno w Barcelonie, jak i w reprezentacji. Krótko mówiąc, to chłopak perfekcyjny.

Celebryta i model
Podczas gdy w szatni FCB jest największym żartownisiem, prywatnie to człowiek dość spokojny, odpowiedzialny, o wiele dojrzalszy niż mogłoby się wydawać. –  Po raz pierwszy  w życiu mam dziewczynę. To dzięki niej mam głowę na karku – wyznaje Geri.
Mecze, treningi, wywiady, spotkania z przyjaciółmi i narzeczoną, zakupy, oglądanie filmów, gra w pitch & putt (mini golf). W jego życiu nie ma czasu na nudę. Gdziekolwiek by się nie pojawił, wszędzie otaczają go tłumy wielbicieli. Ponadto zasmakował w życiu celebryty i zawsze pokazuje się tam, gdzie bywać należy. Ale to nie wszystko. Uchodzi za znawcę mody i zdaje się, że już na dobre wsiąkł w świat show biznesu. W roli modela zadebiutował w październiku 2008 roku kiedy  jego zdjęcia ukazały się w niedzielnym dodatku do „El Periodico de Catalunya”. W ostatnim czasie pojawił się m.in. na październikowej okładce katalońskiego magazynu „Plaers d’avui” oraz na styczniowej okładce hiszpańskiego pisma „DT Lux”, gdzie można też znaleźć całą sesję (zatytułowaną „Tendencias”) z obrońcą Barcy w roli głównej. Razem z modelką Carlą Crombie wziął także udział w kampanii reklamowej najnowszej kolekcji biżuterii marki Rosich, która okazała się ogromnym sukcesem. A kolejne firmy już ustawiają się w kolejce, by móc pracować z piłkarzem najlepszej drużyny świata.
W żadnym wypadku jednak jego życie prywatne nie rzutuje na grę w Barcelonie, a jego sława imprezowicza dawno już przeminęła. – Owszem, lubiłem się bawić. Mając 17-18 lat każdy chce spędzać czas na imprezach. Ale jestem całkowicie świadomy, że moja forma w stu procentach zależy od trybu życia, zatem nie mogę pozwolić sobie na częste wychodzenie z domu – przyznaje Pique. Niektórzy koledzy powinni brać z niego przykład.

Barbara Bardadyn
Styczeń 2010