niedziela, 30 maja 2010

MAURO SILVA





PRZEGLĄD SPORTOWY: Która reprezentacja jest silniejsza: Brazylii czy Hiszpanii?

MAURO SILVA: Obie są bardzo mocne. Brazylia to drużyna z ogromną tradycją, historią, z pięcioma tytułami na koncie. Poza tym znów jest na czele rankingu FIFA. Z kolei reprezentacja Hiszpanii prezentuje w tej chwili najpiękniejszy futbol na świecie, wygrała EURO, zakwalifikowała się na mundial nie przegrywając ani jednego meczu. Dlatego obie są bardzo silne i dla mnie obie są w równym stopniu faworytami. Chciałbym, aby spotkały się w finale.

PS: To samo mówi Vicente del Bosque. Bardzo chciałby zagrać w finale z Brazylią.
Mam nadzieję, że tak będzie. Byłaby to piękna próba sił.

PS: Zespół Dungi posiada jakieś słabe punkty?
Każda reprezentacja ma mocne i słabe strony. Jako Brazylijczyk nie powinienem mówić o tych słabych, bo ktoś mógłby na tym skorzystać… Generalnie to jest bardzo mocna drużyna, w której jest ogromna rywalizacja. Na przykład na pozycji lewego obrońcy może grać Gilberto z Cruzeiro i Michel Bastos z Olympique Lyon, ale nie wiadomo jeszcze który z nich będzie podstawowym zawodnikiem. Prawdopodobnie Bastos, który grał w ostatnich meczach. Niemniej cały czas jest to pozycja otwarta.

PS: Ale jest możliwe, że na lewej obronie zagra Dani Alves.
Tak. Jeśli Dunga zobaczy na treningach, czy już w pierwszych meczach na mundialu, że ani Bastos, ani Gilberto, nie spełniają jego oczekiwań, prawdopodobnie zagra tam Alves. Jednak Dunga ma też pomysł, by Dani grał na prawej stronie, ale przed Maiconem. Alves jest piłkarzem, który absolutnie powinien grać w podstawowym składzie reprezentacji i nie ważne czy będzie to lewa obrona, czy prawa pomoc.

PS: Maicon jest obecnie najlepszym prawym obrońcą na świecie?
Jest bardzo dobry, ale czy najlepszy? To samo mogę powiedzieć o Danim Alvesu... Na pewno jest w gronie dwóch, trzech najlepszych na świecie. Trzy tytuły, które zdobył w tym roku z Interem dodatkowo go podbudowują. Zresztą nie tylko jego, ale także Lucio i Julio Cesara.

PS: Jak postrzega pan Kakę?
Bardzo mnie martwi. Kaka fizycznie nie czuje się dobrze, a przecież jest to kluczowy piłkarz reprezentacji. Jego pierwszy sezon w Realu nie był zbyt udany, borykał się z problemami natury zdrowotnej. Na zgrupowanie przyjechał kontuzjowany i tak naprawdę nie wiadomo, w jakim jest stanie i czy będzie gotowy w stu procentach na turniej. Jego forma bardzo niepokoi, ponieważ brakuje w reprezentacji piłkarza, który może wykonywać równie dobrą, ofensywną pracę jak on.

PS: Nadal jest gwiazdą drużyny, czy może jednak Luis Fabiano wysuwa się na pierwszy plan?
Kaka to wielki piłkarz, Luis Fabiano także jest bardzo ważnym graczem. Ale również Julio Cesar. Nigdy nie mówi się o bramkarzach, a to nadzwyczajny zawodnik. Dla mnie, obok Ikera Casillasa, najlepszy bramkarz świata. Podobnie Lucio. Fenomenalny piłkarz. Do dziś nie mogę zrozumieć, dlaczego Louis van Gaal pozwolił mu odejść z Bayernu. Dlatego nie jestem pewien czy gwiazdą nadal jest Kaka. Owszem jest to piłkarz o największym prestiżu, ale w kadrze są też inne, bardzo ważne postaci.

PS: Zaskoczył pana brak powołania dla Alexandre Pato, Ronaldinho i Adriano?
Absolutnie nie. Dunga powoływał ich swego czasu, ale ich występy w reprezentacji były dalekie od oczekiwań. Trener już kilka miesięcy temu stworzył grupę piłkarzy, do których ma ogromne zaufanie i których ostatecznie powołał na mundial. Jedynym z całej trójki, który rzeczywiście powinien pojechać do RPA, ale nie został powołany ze względu na swoje zachowanie, jest Adriano. Mimo że w ostatnich miesiącach był w kadrze, to jednak w ostatniej chwili Dunga z niego zrezygnował. Adriano zaczął stwarzać problemy, nie pojawiał się na treningach Flamengo. Sam jest sobie winny. A jeśli chodzi o Pato i Ronaldinho, od dawna jasne było, że na mundial nie pojadą.

PS: Ronaldinho powiedział, że nie będzie nawet oglądał turnieju w telewizji.
I wcale mu się nie dziwię. Po tylu latach gry, poświęcenia, usiąść na kanapie przed telewizorem i oglądać swoich kolegów, to jest bardzo trudne. To wręcz ogromne cierpienie. Ale takie jest życie. Ronaldinho, obok Ronaldo, byli najlepszymi piłkarzami świata. Czas leci bardzo szybko i nim człowiek zda sobie z tego sprawę, okazuje się, że nie jest w stanie już grać na tak wysokim poziomie. Najpierw odsuwa się go od reprezentacji, później musi zostawić też piłkę klubową. Trzeba to sobie powoli uzmysławiać i przyzwyczajać się do tego. Niemniej rozumiem Ronaldinho. Bardzo go podziwiam i jako człowieka, i jako piłkarza. To dobry chłopak.

PS: Adriano opuszcza Flamengo i wraca do Włoch. To dobra decyzja?
Myślę, że tak. Problem Adriano tkwi w jego głowie, w jego psychice, podłożu emocjonalnym. Ostatnio miał bardzo dużo problemów. Odszedł z Interu, grał w São Paulo, we Flamengo, teraz przechodzi do AS Roma. Adriano ma ogromny potencjał, to bardzo utalentowany piłkarz, ale musi zdać sobie sprawę, że kariera sportowca jest dość krótka i ten czas trzeba wykorzystać do maksimum. On sprawdzi się w każdej drużynie, ale pod warunkiem, że będzie miał głowę na karku.

PS: A Ronaldo? Ostatnio powiedział, że koniec jego kariery jest bardzo bliski.
Uwielbiam go i bardzo podziwiam. To wspaniały człowiek. Myślę, że każdy piłkarz powinien wyczuć moment, w którym powinien się wycofać. Jeśli Ronaldo uważa, że jego problemy zdrowotne są na tyle poważne, że uniemożliwią mu dalszą grę na dobrym poziomie, zakończenie kariery jest najlepszym co może zrobić. Nie powinien ryzykować. Kibice na pewno go zrozumieją, mając w pamięci wszystko to, co uczynił dla futbolu i ile radości nam dostarczył.

PS: Wróćmy do reprezentacji. Brazylijczycy żądali, by Dunga zabrał na mundial Neymara i Paulo Henrique Ganso, dwóch młodych piłkarzy Santosu…
To jest zupełnie normalne, że Brazylijczycy proszą, żądają, a to co robi Dunga to już inna sprawa. W Brazylii nikt nie ma wątpliwości, selekcjoner pewnie też, że Neymar i Paulo Henrique będą wielkimi piłkarzami i że mają przed sobą wspaniałą przyszłość w reprezentacji. Ale na to trzeba czasu. To nie to samo grać w Santosie, wyróżniać się w Campeonato Paulista i występować w koszulce reprezentacji Brazylii, jednej z najważniejszych na świecie, na której spoczywa ogromna presja. Mam duże wątpliwości, czy ich postawa w Santosie przełożyłaby się na grę w drużynie narodowej. Weźmy przykład Ronaldo. Był ze mną na mundialu w USA w 1994 roku. Podstawowymi napastnikami byli wówczas Bebeto i Romario, ich zmiennikami Müller i Viola. Ronaldo nie grał, ponieważ nie był przygotowany na udział w takim turnieju. A proszę spojrzeć, czego dokonał później i jak ważny był dla reprezentacji. Dlatego nie jest to takie proste. Dunga, nie mogąc wcześniej wypróbować piłkarzy Santosu, nie miał żadnej pewności, jak będą się spisywać w reprezentacji.

PS: Czy Neymar rzeczywiście może zostać nowym Pele?
To jest dość skomplikowane. Pele to prawdopodobnie najlepszy piłkarz w historii futbolu. Neymar jest dopiero na początku swojej drogi, choć na pewno spełnia warunki, by zostać naprawdę kimś. Zresztą to samo mówiło się o Robinho czy Ronaldinho, dlatego jest zdecydowanie za wcześnie, by dokonywać takich porównań. Pele strzelił blisko 1300 goli, ma na koncie trzy tytuły mistrza świata.
Mam nadzieję, że Neymar będzie nowym fenomenem brazylijskiej piłki, ale ma przed sobą jeszcze długą drogę.

PS: Widzi go pan w jednej z silnych lig europejskich?
Wcześniej czy później na pewno trafi do Europy. Jednak wszyscy wiemy co stało się z Robinho w Realu Madryt. Podaję przykład Robinho, ponieważ obaj są fizycznie podobni i obaj zaczynali w Santosie. Czasem mam wątpliwości, co jest najlepsze dla takich młodych piłkarzy. Doskonały jest przykład Ronaldo, który zaczynał w lidze holenderskiej, gdzie nie ma dużej presji i dopiero kiedy był lepiej przygotowany fizycznie i psychicznie trafił do FC Barcelona. Podobnie Ronaldinho, który z Brazylii wyjechał do Paris Saint-Germain, dobrego francuskiego klubu, ale któremu nie towarzyszy tak duża presja jak w Realu Madryt czy FCB. Dlatego mam obawy, czy tak młody chłopak jak Neymar czy Paulo Henrique, który również jest znakomitym piłkarzem, powinien od razu iść do klubu z najwyższej półki.

PS: Dunga niemal na każdym kroku jest krytykowany, a to za styl, a to za piłkarzy, których powołał i których nie powołał. Czy tak krytyka jest uzasadniona?
Krytyka wobec selekcjonerów stała się już częścią naszej kultury. Trener reprezentacji siatkarzy Bernardo Rezende powtarza zawsze, że najważniejszym sportem w Brazylii jest siatkówka. Futbol nie jest sportem, lecz czymś, co posiada zupełnie inny wymiar. My nie mamy jednego selekcjonera, ale 190 milionów. Tutaj wszyscy mają swoje zdanie i żyją w przekonaniu, że są piłkarskimi ekspertami. A zatem krytyka jest czymś zupełnie normalnym. Krytykowany jest Dunga, krytykowany był Parreira, Scolari i ich poprzednicy. Ja uważam, że Dunga podejmuje bardzo słuszne decyzje, wie, co robi, wie, co jest najlepsze dla reprezentacji. On ma ogromne doświadczenie jako piłkarz, także w drużynie narodowej.

PS: Ale brakuje mu właśnie doświadczenia w roli trenera. Czy to może działać na niekorzyść?
To jest kwestia dyskusyjna. Owszem, można mówić, że brakuje mu doświadczenia, ale Dunga doskonale wie czym jest presja w reprezentacji. On wie co znaczy grać i być kapitanem Brazylii. Nie jest to łatwe. A Beckenbauer? Też brakowało mu doświadczenia, a jakim był znakomitym trenerem! Dunga z reprezentacją pracuje już prawie cztery lata. Wygrał Copa America, Puchar Konfederacji, Brazylia awansowała na mundial z pierwszego miejsca w grupie. Jego dotychczasowe osiągnięcia są imponujące, dlatego nie wolno kwestionować jego pracy. Jeśli w RPA drużyna będzie grała źle, wówczas krytyka wobec niego i jego braku doświadczenia będzie zasadna.

PS: Jest duża presja w Brazylii?
Ogromna. Chyba największa na świecie. To jest wręcz szaleństwo. Dla Brazylijczyków nie liczy się drugie miejsce. Ważne jest tylko zwycięstwo. To jest niezwykle gorący temat. Teraz nie mówi się o niczym innym jak tylko o futbolu i mundialu. I każdy ma swoje zdanie.

PS: Potrafi pan wyjaśnić, co stało się z reprezentacją Brazylii na mundialu w 2006 roku?
Drużynie zaszkodziła wielka euforia wśród kibiców i zbytnia pewność siebie. Poza tym na treningach reprezentacji za każdym razem pojawiało się mnóstwo fanów, dziewczyny obściskujące Ronaldinho… Wszystko wymknęło się spod kontroli. Dlatego trzeba bardzo uważać na słowo „faworyt”.

PS: Czy Argentyna z Diego Maradoną może być groźnym rywalem?
Argentyna zawsze jest groźna. Jeśli miałbym wybrać jedną drużynę, przeciwko której nie chciałbym grać, wskazałbym Argentynę. Na pewno, razem z Anglią i Hiszpanią, jest w gronie faworytów.

PS: Leo Messi czy Cristiano Ronaldo?
Porównania są trudne, tak jak ocena czy lepszy jest Mozart, czy Beethoven. Dla mnie obaj są najlepszymi piłkarzami świata, jednak przyznaję, że bardziej podoba mi się Messi. Jego ostatni sezon w FC Barcelona był imponujący. Jedyny problem polega na tym, że obaj grają fenomenalnie w klubach, a na poziomie reprezentacji już nie. Mam nadzieję, że podczas mundialu to się zmieni.

Rozmawiała Barbara Bardadyn
Maj 2010

czwartek, 20 maja 2010

JOSÉ MOURINHO




Jose Mourinho na pewno nigdy nie zostanie trenerem FC Barcelona. – Luis Figo musi mi podziękować, ponieważ może już bez obaw przyjeżdżać do Katalonii. Teraz wrogiem numer 1 jestem tam ja. Tylko głupiec nie chciałby trenować takiego klubu jak Barca, ale zarazem byłoby głupotą, gdybym myślał, że ta nienawiść może kiedyś przerodzić się w miłość – mówił po tym jak wyeliminował z Champions League drużynę Pepa Guardioli. Właśnie. Wyeliminował, pokonał najlepszy zespół świata i przez wielu został za to skarcony. Zarzucano mu, że jego Inter zabił piękną, widowiskową grę Barcy, że zaprezentował anty futbol, że tak grać się nie powinno. A Portugalczyk po prostu okazał się lepszym strategiem niż Guardiola, znalazł prosty i skuteczny sposób na jego drużynę. Po trupach do celu, bo w ostatecznym rozrachunku i tak liczą się tylko gole. Nie ma wątpliwości, że 47-letni Jose Mourinho (w właściwie Jose Mario dos Santos Felix Mourinho) jest obecnie w czołówce europejskich trenerów. – On jest najlepszy na świecie – powiedział wprost Pep Guardiola przed pierwszym meczem półfinałowym w Mediolanie. Bo pokonać Portugalczyka to zadanie niezwykle karkołomne, niemal niewykonalne. Statystyki meczów prowadzonych przez niego zespołów są wprost porażające. Z 456 rozegranych na przestrzeni dekady spotkań przegrał zaledwie 54, czyli 12 procent. Ponadto w rozgrywkach o mistrzostwo kraju w ciągu dziesięciu lat pracy tylko jeden raz przegrał na własnym stadionie (w 2002 roku Beira-Mar pokonał FC Porto 3:2). Zaledwie osiem meczów (2 procent!) przegrał różnicą dwóch goli i tylko dwa spotkania (0,5 procent) różnicą trzech: w ubiegłym sezonie w Pucharze Włoch jego Inter uległ Sampdorii Genoa 0:3, takim samym wynikiem zakończył się też mecz prowadzonej przez niego Chelsea z Middlesbrough w 2005 roku. W ciągu sześciu lat wygrał 16 tytułów.
Na początku maja Międzynarodowe Stowarzyszenie Prasy Sportowej wybrało go najlepszym trenerem świata. Mou otrzymał 36 procent głosów, zostawiając daleko w tyle sir Alexa Fergusona, na którego oddano 20 procent głosów. Portugalczyk zwyciężył także m.in. Guusa Hiddinka, Fabio Capello i Marcello Lippiego.

Bezczelny prowokator
Mourinho to bez dwóch zdań najbarwniejsza postać światowego futbolu. Kontrowersyjny, bezczelny, prowokacyjny, sarkastyczny, arogancki, gburowaty, zadufany w sobie. – Zarabiam 9 milionów euro? Nie, to nieprawda. Zarabiam 11 mln, a razem z pieniędzmi od sponsorów nawet 14 mln – odpowiedział z wyższością w głosie na pytanie jednego z włoskich dziennikarzy czy kwota jego kontraktu z Interem rzeczywiście odpowiada prawdzie. Johan Cruyff powiedział o nim, że „to wielki trener, ale zły przykład”. – Jest bardzo inteligentny i to, co robi, to pewna strategia, nie uważam jednak, żeby była słuszna. Celowe obrażanie innych po to tylko, by przyciągnąć uwagę publiczności jest żałosne – stwierdził Gianluigi Buffon, bramkarz Juventusu. – I nie jest to tylko moje zdanie, ale większości trenerów i piłkarzy, nie tylko w Serie A. Jose chciałby zawsze wygrywać, a kiedy mu się to nie udaje, wini wszystkich dookoła, a nigdy siebie dodał reprezentant Włoch.
Ale Mourinho wprost uwielbia prowokować. Kiedy rozległ się ostatni gwizdek meczu Barca – Inter, Portugalczyk wystrzelił niczym z procy i pobiegł w stronę sektora zajmowanego przez włoskich kibiców. Po drodze, na środku boiska, natknął się na rozsierdzonego Victora Valdesa, który chwycił go za gardło i podobno miał powiedzieć: „Dokąd tak pędzisz, wariacie?”. Bramkarza musieli odciągać porządkowi. Mou pozostał niewzruszony nawet gdy z trybun w jego stronę leciały butelki i… krzesełko. – Mam 47 lat, zostało mi jeszcze 23. Będę wygrywał, przegrywał, płakał i skakał z radości. Miałem pełne prawo cieszyć się z tego awansu razem z naszymi kibicami – skomentował całą sprawę The Special One.

Trener od 14 roku życia
Menedżer Interu należy do grona tych szkoleniowców, którzy nigdy nie byli wielkimi piłkarzami czy wręcz piłkę kopali tylko amatorsko i szybko zabrali się za naukę trenerskiego fachu. Mou występował w kilku portugalskich klubach (Rio Ave, Belenenses, Sesimbra, União Futebol Comercio e Industria), ale kiedy zdał sobie sprawę, że nie będzie nadzwyczajnym stoperem, obwieścił swoim rodzicom, że zostanie… najlepszym trenerem świata. Mourinho urodził się w Setubal, w rodzinie klasy średniej. Jego matka, Maria Julia, byłą nauczycielką w szkole podstawowej, a wolny czas poświęcała działalności religijnej. Ojciec Felix był bramkarzem Belenenses i do niego należy rekord najstarszego debiutanta w reprezentacji kraju (36 lat), ale zagrał on zaledwie osiem minut w towarzyskim spotkaniu przeciwko Irlandii w 1972 roku. Jose miał wówczas dziewięć lat i niemal całe dnie spędzał na słuchaniu różnych opowieści i anegdot swego dziadka, prezydenta Vitorii Setubal. W dziecińskie nadał swoim psom imiona legendarnych piłkarzy, jeden z nich wabił się Gullit.
Zakochany w lidze angielskiej, dorastał w uwielbieniu dla gry Kevina Keegana, napastnika Liverpoolu do czasu aż w 1977 roku odszedł do HSV Hamburg i w The Reds zastąpił go Kenny Dalgish. Jose już w wieku 14 lat zarabiał na futbolu. Jego ojciec, wtenczas trener Belenenses, dawał mu 10 procent z premii za… rozpracowywanie rywali.
Zgodnie z życzeniem matki Jose zapisał się do Prywatnej Szkoły Administracji, gdzie wytrzymał… jeden dzień. Szybko stwierdził, że to kierunek zdecydowanie nie dla niego. Rozpoczął pracę w klubie Rio Ave FC, gdzie trenował jego ojciec, a rok później dostał się do Instituto Superior de Educação Fisica, czyli polskiego odpowiednika Akademii Wychowania Fizycznego (specjalizacja: metodologia futbolu).
Później zrobił kurs trenerski UEFA w Szkocji, a po powrocie do kraju, szkolił młodzież w Vitorii Setubal. Jego praca tak bardzo zaimponowała pierwszemu trenerowi Manuelowi Fernandesowi, że kiedy ten dostał propozycję zostania asystentem Bobby’ego Robsona w Sportingu, dzięki jego rekomendacji do Lizbony przeprowadził się również Mourinho. Sprawował tam funkcję trzeciego trenera oraz – dzięki bardzo dobrej znajomości języka angielskiego – tłumacza. Robson był pod wrażeniem wiedzy młodego Portugalczyka do tego stopnia, że następnie zabrał go ze sobą do FC Porto, a stąd do FC Barcelona. Po odejściu Robsona z katalońskiego klubu Mourinho został asystentem i tłumaczem Luisa van Gaala (poza portugalskim i angielskim Mou biegle włada także językiem włoskim, francuskim, hiszpańskim i katalońskim).
– Jedną z najważniejszych rzeczy, jakich nauczyłem się od Bobby’ego Robsona to taka, że kiedy wygrywasz, jesteś wielki, ale gdy przegrywasz, nie powinieneś myśleć o sobie jak o śmieciu – mówi Portugalczyk.

Wyborny taktyk
Samodzielną karierę rozpoczął w 2000 roku obejmując (po Juppie Heynckesie) posadę szkoleniowca Benfiki Lizbona. Młody trener szybko jednak padł ofiarą zmiany na stanowisku kierowniczym. Nowy prezydent miał zupełnie inną wizję prowadzenia klubu i chciał zatrudnić wybranego przez siebie szkoleniowca. Mourinho musiał więc pożegnać się z posadą w Benfice zaledwie po dziewięciu meczach. Chętnie zatrudnili go za to szefowie União Leiria. Mourinho objął portugalskiego średniaka na początku sezonu 2001/02 i mimo że otrzymał całkowitą dowolność w podejmowaniu decyzji, zrezygnował już po pięciu miesiącach, zostawiając drużynę na 5. miejscu. Powód? Propozycja nie do odrzucenia od FC Porto, klubu, którzy okaże się trampoliną do sławy i uczyni z Mou jednego z najbardziej pożądanych trenerów w Europie.
Szkielet zbudowanej przez niego drużyny stanowili: Vitor Baia, Ricardo Carvalho, Jorge Costa, Deco, Paulo Ferreira i Postiga. W ciągu dwóch lat z klubem z północnej Portugalii zdobył dwa mistrzowskie tytuły, Puchar UEFA i Champions League. Pierwszy pełny sezon ligowy skończył w 27 zwycięstwami, pięcioma remisami i dwiema porażkami. Zespół, który do tej pory odnosił sukcesy tylko na krajowym poletku, nagle zaczął triumfować również na Starym Kontynencie. Z FC Porto zdobył wszystko, co było do zdobycia i jego odejście z klubu było praktycznie przesądzone. Znamienny był obrazek, gdy tuż po finałowym meczu Champions League z AS Monaco, Mourinho ustawił się do pamiątkowego zdjęcia, a po chwili szybko zszedł z murawy, zostawiając za placami swoją drużynę, myślami będąc już przy ukochanej Premier League. Latem 2004 roku był już w Londynie, gdzie podpisał kontrakt z Chelsea, klubem, który rok wcześniej przejął rosyjski miliarder Roman Abramowicz, licząc na spektakularne sukcesy. A te miał zagwarantować portugalski szkoleniowiec. I nie zawiódł się. Już po pierwszym sezonie pracy na Stamford Bridge Mourinho – po 50 latach – odzyskał dla The Blues tytuł mistrza kraju. Powtórzył to zresztą dwanaście miesięcy później, po drodze zdobywając również Puchar Anglii i dwukrotnie Puchar Ligi. – Jose wniósł do klubu trochę magii – mówił Frank Lampard.
Mimo sukcesów krajowych, nie udało się jednak wywalczyć upragnionej Champions League. Prowadzona przez The Special One (jak sam się mianował) Chelsea dwukrotnie przegrywała w półfinale  z FC Liverpool (2005, 2007), a w 2006 odpadła w 1/8 finału z FC Barcelona. Notabene mecz z Katalończykami był jedynym spotkaniem przegranym przez Chelsea na własnym stadionie (drużyna Mou grała wówczas w osłabieniu). – Nie proś mnie, aby pokonał Barcę z dziesięcioma piłkarzami – powiedział jednemu z dziennikarzy. Jak się okaże, za kilka lat uczyni to bez problemu.
Chociaż miał ważny kontrakt do 2010 roku, z Londynem musiał pożegnać się we wrześniu 2007 roku po niezadowalającym początku sezonu. Decyzja Abramowicza spotkała się z głośnymi protestami kibiców Chelsea. Wszak Rosjanin pozbywał się trenera, który – zaledwie w ciągu trzech lat – odniósł największe w historii klubu sukcesy. Osiem miesięcy później Portugalczyk rozpoczął trzeci ważny okres w swojej karierze, podpisując umowę z Interem Mediolan. Mou wywalczył tu bajeczny kontrakt opiewający na 9 milionów euro rocznie, dzięki czemu został najlepiej opłacanym trenerem w Europie.
Styl gry preferowany przez Portugalczyka często bywa krytykowany. Dla niego liczy się efektywność, a nie efektowność. Mourinho potrafi bardzo szybko stworzyć zgrany kolektyw i to z zawodników bez statusu mega gwiazd (tak było gdy obejmował Chelsea). – Jestem wielkim zwolennikiem i obrońcą dobrego ducha w zespole. Do wszystkich piłkarzy bez wyjątku podchodzę tak samo, ponieważ trofea wygrywają drużyny, a nie jednostki – wykłada swoją filozofię Mou. Jak nikt inny potrafi zmobilizować i wyciągnąć z piłkarzy maksimum. To pod jego okiem rozwinął się talent Deco, Joe Cole’a czy Franka Lamparda.
Futbol Mourinho opiera się na żelaznej dyscyplinie taktycznej, a i on sam słynie z żelaznej ręki. Nie znosi indywidualistów (mimo że sam nim jest), a krnąbrni zawodnicy nie mają u niego łatwego życia, czego przykładem jest nieustannie sprawiający problemy wychowawcze Mario Balotelli. Portugalczyk wymaga dyscypliny, ale sam jest cholerykiem, często podważa decyzje arbitrów, co tylko w tym sezonie kilka razy skutkowało odesłaniem go na trybuny. Nie dba o poprawność polityczną, uwielbia prowokować, często także przed meczami.
Będziemy w finale Champions League,  ponieważ ten finał jest marzeniem dla zawodników i kibiców Interu. Dla Barcelony finał nie jest marzeniem. Jest obsesją. A istnieje spora różnica między „marzeniem” a „obsesją” – powiedział tuż przed rewanżowym spotkaniem na Camp Nou…

Kierunek: Madryt
Jest raczej przesądzone, że z końcem sezonu Mourinho odejdzie z San Siro. Wiadomo, że jego ukochaną ligą jest angielska Premier League, toteż spekuluje się, że może zastąpić Rafaela Beniteza w Liverpoolu albo zostać następcą sir Alexa Fergusona w Manchesterze United. Niemniej od wielu miesięcy w kontekście Portugalczyka bardzo poważnie mówi się o jego przeprowadzce do Madrytu. Real jest skłonny zapłacić za niego 8 milionów euro – tyle wynosi jego klauzula w Interze Mediolan. – Mój kontrakt jest bardzo prosty: mam jeszcze umowę na dwa lata i klauzulę, która pozwoli mi odejść, kiedy tylko zechcę – mówi wprost portugalski szkoleniowiec i dodaje: - Wcześniej czy później i tak będę prowadził Real Madryt.
Dla Florentino Pereza nie jest to żaden problem, tym bardziej, że on chce sukcesów swego klubu tu i teraz, a któż inny mógłby je zagwarantować w tak ekspresowym tempie, jeśli nie The Special One? I nieważne w jakim to zrobi stylu…

Barbara Bardadyn
Maj 2010

wtorek, 18 maja 2010

DIEGO CAPEL




PRZEGLĄD SPORTOWY: Gratulacje za sobotni mecz z Almerią.
DIEGO CAPEL: Dziękuję. To było bardzo trudne spotkanie, ale zarazem niezwykle dla nas istotne. Walczyliśmy przecież o udział w Champions League. Na szczęście stał się prawdziwy cud i wygraliśmy dzięki bramce w 93 minucie. Nie mam słów na to, co zrobił Rodri (19-letni wychowanek Sevilli, debiutujący w pierwszym składzie – przyp. red.). To jest bezcenne. Zwycięstwo w Almerii jest bardzo ważne nie tylko dla nas, piłkarzy, ale także dla całego klubu, dla naszych kibiców.

PS: Był moment kiedy straciliście już nadzieję na pozytywny wynik?
Tak. Almeria strzeliła wyrównującego gola na 2:2, gdy my graliśmy już w osłabieniu. Sytuacja bardzo się skomplikowała. Jednak nasz zespół na charakter, odwagę, walczyliśmy do końca i przy odrobinie szczęścia udało się. Zdaje się, że dla wszystkich była to ogromna niespodzianka.

PS: To był dość trudny sezon dla Sevilli.
To prawda, graliśmy bardzo nierówno. Po serii świetnych meczów, kilka kolejnych przegrywaliśmy, przeżyliśmy wiele trudnych chwil, jednak koniec końców zdołaliśmy się podnieść i ostateczny rozrachunek jest mimo wszystko pozytywny. Zajęliśmy czwarte miejsce w lidze, jesteśmy w finale Pucharu Króla. Jeśli uda się go wygrać, wówczas będzie to dla nas znakomity sezon.

PS: Zmiana trenera okazała się dobrym posunięciem?
Manolo Jimenez, z którym pracowaliśmy do marca wykonał w Sevilli naprawdę fantastyczną pracę, w ciągu dwóch i pół roku potrafił wyciągnąć z nas to, co najlepsze i jego zwolnienie było dla nas ogromnym zaskoczeniem. Jedyne co mogliśmy zrobić to uszanować decyzję klubu. Nowy trener, Antonio Alvarez, jest zupełnie innym typem szkoleniowca, ale jego praca też przynosi efekty.

PS: Chciałby pan, aby został na przyszły sezon?
On jest związany z Sevillą od bardzo dawna. Mimo że do tej pory pozostawał w klubie na dalszym planie, bardzo nam pomagał, wszyscy bardzo go cenimy i szanujemy. Chcemy oczywiście, żeby został, ale to będzie zależało od decyzji klubu.

PS: Mówiliśmy o nierównym sezonie Sevilli, ale Atletico, wasz rywal w finale Copa del Rey, też nie miał łatwo.
Tak. To był dziwny sezon w ich wykonaniu. Nie radzili sobie w lidze, ale na koniec wygrali Ligę Europejską, prestiżowe trofeum, a to oznacza, że wykonali znakomitą pracę. Finały takich rozgrywek są zupełnie inne niż mecze ligowe. Dlatego środowy mecz będzie bardzo trudny, ale musimy zrobić wszystko, by wygrać. Mamy 50 procent szans.

PS: Co jest kluczem do sukcesu dla Sevilli?
Atletico ma bardzo dobrych piłkarzy, zwłaszcza napastników, dlatego musimy przede wszystkim być bardzo czujni w obronie. Poza tym będziemy grać swój futbol, atakować skrzydłami, co jest bardzo efektywne. Myślę, że w ten sposób możemy liczyć na sukces.

PS: Z powodu kontuzji nie zagra Luis Fabiano. To poważne osłabienie.
Tak. Luis jest kluczowym piłkarzem i jego brak może być dla nas bardzo odczuwalny. Poza tym nie zagra też Alvaro Negredo, który w sobotę dostał czerwoną kartkę.

PS: To oznacza, że w ataku obok Frederica Kanoute zagra Rodri?
O tym zdecyduje trener, ale wiele wskazuje na to, że tak właśnie będzie. Rodri bardzo pali się do gry. Po golu zdobytym w sobotę jest przeszczęśliwy. Myślę, że bardzo się nam przyda na Camp Nou.

PS: Niewiele brakowało, a byłby pan piłkarzem FC Barcelona. W wieku 12 lat trafił pan do La Masii.
Tak. To było dla mnie ogromne wyróżnienie, że taki klub mnie zauważył i wziął pod swoje skrzydła. Byłem tam jednak tylko przez rok. Bardzo tęskniłem za rodziną i pod tym względem czasu spędzonego w Barcelonie nie wspominam dobrze. Niemniej było to dla mnie bardzo ciekawe doświadczenie i jestem za to wdzięczny.

PS: Dziś nie żałuje pan, że nie został w La Masii?
Nie, ponieważ dostałem szansę gry w Sevilli, gdzie bardzo się rozwinąłem, nauczyłem wielu rzeczy. Klub dał mi szansę debiutu w Primera Division i chcę tu zostać na długie lata. Ale oczywiście nigdy nie wiadomo co przyniesie przyszłość.

PS: Szkoda, że nie pojedzie pan na mundial.
Też bardzo żałuję. Chciałbym pojechać do RPA, ale jestem jeszcze młody – mam 22 lata. Jeszcze wszystko przede mną. Na pewno będę ciężko pracował, by zasłużyć na ponowne powołanie do reprezentacji i grę na mundialu w Brazylii.

Rozmawiała Barbara Bardadyn
Maj 2010

niedziela, 16 maja 2010

EMILIO BUTRAGUEŇO




PRZEGLĄD SPORTOWY: Czy nadszedł wreszcie ten moment i Hiszpania zostanie mistrzem świata?
EMILIO BUTRAGUEŇO: Hmm... Dobre pytanie. Po raz pierwszy w historii zdarzyło się, że mamy drużynę, która rzeczywiście może aspirować do miana najlepszej reprezentacji globu i jest zdecydowanym faworytem do wygrania mundialu. Ale jednocześnie trzeba pamiętać jakim okrutnym turniejem są mistrzostwa świata i jak trudno będzie wywalczyć tytuł. Mimo to jestem dużym optymistą. Bardzo wierzę w tę drużynę, wierzę, że wszyscy przystąpią do rozgrywek perfekcyjnie przygotowani i w pełni sił. Bo trzeba pamiętać, że kilku kluczowych piłkarzy jest kontuzjowanych. Wierzę jednak, że wszystko potoczy się zgodnie z planem i Hiszpania sięgnie wreszcie po upragniony Puchar Świata.

PS: Jaką przewagę posiada reprezentacja Hiszpanii nad rywalami?
Mamy drużynę, która pracuje razem od dwóch lat. Fundament tego zespołu jest ten sam i to jest bardzo pozytywne. Uważam, że mamy najlepszych na świecie pomocników, o umiejętnościach ponadprzeciętnych. Xavi, Iniesta, Cesc Fabregas, David Silva, Xabi Alonso, Santi Cazorla, Marcos Senna – to są piłkarze doskonale wyszkoleni technicznie i to oni w znacznym stopniu sprawiają, że reprezentacja Hiszpanii zdecydowanie wyróżnia się na tle innych. W ataku też mamy świetnych piłkarzy: Davida Villę i Fernando Torresa. Ponadto Casillasa, Puyola, Pique… mnóstwo zawodników grających na bardzo wysokim światowym poziomie. Nie dziwią zatem wyniki odnoszone przez reprezentację w ostatnich latach. Pozostaje tylko mieć nadzieję, że to wszystko przełoży się również na rezultaty podczas mundialu.

PS: Czy ta drużyna ma w takim razie jakieś słabe punkty?
Chyba każda drużyna posiada takowe, ale zawsze trzeba dążyć do tego, aby korygować te niedoskonałości. Uważam jednak, że reprezentacja Hiszpanii jest zespołem kompletnym.

PS: Co myśli pan o zawodnikach, którzy w reprezentacji są od niedawna, jak Pedro Rodriguez, Sergio Busquets czy Gerard Pique?
Wszyscy są fantastyczni, dlatego właśnie Vicente del Bosque bierze ich pod uwagę. Trzeba przyznać, że hiszpańska młodzież jest niezwykle utalentowana i to jest bardzo dobry znak na przyszłość.

PS: A bramkarze? Vicente del Bosque ma prawdziwy ból głowy z obsadą tej pozycji.
Tak, nawet do szerokiej kadry powołał aż pięciu, co nie jest normą. Mamy naprawdę fenomenalną generację bramkarzy. Iker Casillas, Pepe Reina, Diego Lopez, Victor Valdes, David de Gea – wszyscy oni są znakomitymi fachowcami. Pozycja bramkarza jest zatem doskonale zabezpieczona na długie lata.

PS: De Gea zadebiutował w Primera Division zaledwie kilka miesięcy temu, a już bywa porównywany do samego Edwina van der Sara.
Nie lubię porównań. Uważam, że każdy ma własną mentalność, osobowość, własny styl i sposób rozumienia gry. Ale faktem jest, że de Gea był jedną z rewelacji tego sezonu, jego forma jest imponująca. Atletico Madryt musi być bardzo dumne z takiego wychowanka.

PS: Grał pan na dwóch mundialach: w Meksyku w 1986 i we Włoszech w 1990. Jakich błędów absolutnie nie wolno popełnić?
Mistrzostwa świata odbywają się raz na cztery lata, dlatego swoją szansę trzeba wykorzystać do maksimum. Na tak ważnym turnieju jeden błąd, jedno roztargnięcie mogą okazać się zabójcze. W jednej chwili mogą przekreślić cały wysiłek. I o tym trzeba koniecznie pamiętać. Drużyna musi być maksymalnie skoncentrowana, mieć na uwadze wszystkie detale związane z grą. Istotna jest również taka iskierka inspiracji, no i szczęście. Szczęście jest niezwykle ważne.

PS: Dwa lata przed mundialem w Meksyku, Hiszpania zdobyła wicemistrzostwo Europy, podobnie jak teraz miała generację wybitnych piłkarzy, a jednak nie udało się odnieść sukcesu na tym największym turnieju. Dlaczego?
Byliśmy blisko. Dotarliśmy do ćwierćfinału, gdzie spotkaliśmy się z wielką drużyną, jaką wówczas była Belgia. Uważam, że powinniśmy spokojnie awansować do półfinału, ale doszło do serii rzutów karnych… Szkoda. Jako ciekawostkę warto pamiętać, że wtedy trzy na cztery mecze ćwierćfinałowe rozstrzygały się w rzutach karnych. To pokazuje jak mocne i wyrównane były zespoły walczące o mistrzostwo świata. Dlatego powtarzam, że nawet najdrobniejszy detal może okazać się decydujący.

PS: Jakie wspomnienia ma pan z tych dwóch mistrzostw świata?
Z Meksyku – fantastyczne. To był mój pierwszy mundial. Miałem ogromne szczęście, strzeliłem cztery gole w meczu z Danią. To był niezapomniany turniej, ale już włoskiego mundialu nie wspominam tak dobrze. Odpadliśmy w 1/8 finału po dogrywce z Jugosławią. Podobnie jak w Meksyku, też mogliśmy zajść o wiele dalej… Stąd na pewno trudniej znaleźć mi więcej pozytywnych aspektów, ale występ na mistrzostwach świata zawsze był dla mnie honorem i wielkim szczęściem.

PS: A zatem te cztery bramki strzelone Danii to był najpiękniejszy moment w pana reprezentacyjnej karierze?
Oczywiście. Bez cienia wątpliwości.

PS: Michel, pański kolega z Realu Madryt i z reprezentacji, powiedział swego czasu: „W dniu, w którym Butragueňo strzelił cztery gole Danii, zostałem trenerem”.
(don Emilio wybucha głośnym śmiechem) A zatem sporo skorzystał z naszej wcześniejszej rozmowy w pokoju hotelowym. To on cały czas mówił mi, abym grał bliżej bramki rywala, żebym atakował, poruszał się w ten czy inny sposób. Dużo rozmawialiśmy, on udzielał mi różnych porad, ale ja jemu również.

PS: Na tym turnieju był pan jednym z najlepszych zawodników, obok Maradony, Platiniego, Linekera...
To ogromne wyróżnienie i honor. I nie tylko dla mnie jako piłkarza, ale dla całej Hiszpanii. Znaleźć się w towarzystwie piłkarzy, którzy przez długi czas wyznaczali pewną epokę w futbolu, to wielki zaszczyt. Szkoda tylko, że nie przełożyło się to na ostateczny sukces całego zespołu…

PS: Co myśli pan o piłkarzach-indywidualistach na mundialach? W 2006 roku m.in. to rozbiło reprezentację Brazylii…
Moim zdaniem piłkarz musi być częścią zespołu i musi wnosić do niego wszystko co ma najlepsze. Drużyna zawsze jest najważniejsza. Ale jednocześnie nigdy nie wolno rezygnować ze swojej indywidualności, z tego, co wyróżnia danego zawodnika na tle innych. Dlaczego? Ponieważ właśnie dzięki temu elementowi on znajduje się w zespole, musi się w nim spełniać, pokazywać swój talent, zwłaszcza w krytycznych momentach meczu. Wtedy właśnie taki piłkarz powinien przejmować na siebie ciężar gry i sprawić, by drużyna była silniejsza. Dlatego indywidualności są bardzo ważne, ale muszą działać dla dobra drużyny, a nie odwrotnie.

PS: W Republice Południowej Afryki takimi zawodnikami będą Leo Messi, Cristiano Ronaldo i Wayne Rooney?
Myślę, że tak, szczególnie Messi i Cristiano, którzy dla mnie są najlepszymi piłkarzami świata. Ostatni sezon w ich wykonaniu był fenomenalny. Rooney też ma za sobą niezwykle udany sezon. I mundial będzie właśnie doskonałą okazją, by potwierdzić tę wielką formę prezentowaną w trakcie rozgrywek klubowych. To mistrzostwa świata potwierdzają talent i umiejętności danego zawodnika. Zobaczymy co się wydarzy.

PS: Uważa pan, że Leo Messi podczas mundialu będzie grał tak samo jak w klubie?
On jest piłkarzem wyjątkowym, o talencie przekraczającym wszelkie normy. To będzie dla niego ogromna szansa, aby pokazać i udowodnić całemu światu swoje możliwości, które przez cały sezon demonstrował w FC Barcelona. Ale faktem jest, że Barca to drużyna idealna dla Messiego i nie jest wcale łatwo znaleźć drugi podobny zespół. Mimo to jestem przekonany, że Argentyńczyk zagra naprawdę wspaniały turniej.

PS: Które drużyny mogą być najgroźniejsze?
Na pewno Argentyna. Jak zawsze. A z Europy Niemcy i Anglia – trzeba je mieć na uwadze.

PS: Wierzy pan w Maradonę jako trenera?
Dlaczego nie? To będzie również szansa dla niego. Będzie mógł pokazać co potrafi.

PS: W eliminacjach nie wyglądało to najlepiej.
To prawda. Awans na mundial kosztował Argentynę bardzo wiele wysiłku. Jednak pamiętam, że przed mundialem w 1986 roku, czyli wtedy gdy Argentyna zdobyła mistrzostwo świata, podczas eliminacji również było bardzo ciężko. W ostatnim meczu, na sześć minut przed końcowym gwizdkiem przegrywała u siebie z Peru, co pozbawiało ją szansy na awans. I wtedy właśnie Daniel Passarella zdobył gola wyrównującego, czym zapewnił Argentynie udział w mistrzostwach świata. Teraz jest podobnie. Maradona ma jeszcze trzy tygodnie, aby wszystko przygotować i zapewniam, że Argentyna będzie bardzo niebezpieczna. Na pewno jest w gronie faworytów.

PS: A Brazylia?
Również. Brazylia zawsze jest faworytem. Nawet jeszcze na długo przed rozpoczęciem mistrzostw bez znajomości nazwisk piłkarzy, którzy będą brać w nich udział, Brazylia i tak jest faworytem.

PS: Jak postrzega pan Kakę? Ten pierwszy sezon w Realu Madryt nie był taki, jak się spodziewano. Czy to nie wpłynie negatywnie na jego formę podczas mundialu?
To prawda, nie był to dla niego najlepszy sezon, ale mimo to Kaka jest fundamentalnym piłkarzem dla reprezentacji Brazylii. Bez żadnych wątpliwości.

PS: Mówi się, że te mistrzostwa będą najtrudniejsze z powodu wysokości, na jakiej położona jest RPA oraz z powodu klimatu. Zgadza się pan?
Coś w tym jest. Wysokość rzeczywiście może odgrywać bardzo ważną rolę. Podobnie klimat. Podczas gdy w Europie mamy lato, tam będzie zima. Owszem, może mieć to negatywny wpływ, ale tak czy inaczej warunki będą jednakowe dla wszystkich drużyn.

PS: Martwi pana rasizm?
Mam nadzieję, że nie dojdzie do żadnych przejawów rasizmu. To jest także wyjątkowa okazja dla Afryki, by pokazać całemu światu, że jest zdolna zorganizować całkowicie bezpieczny i kulturalny turniej, który powinien być wielkim świętem futbolu dla wszystkich bez względu na kolor skóry.

PS: Pamięta pan reprezentację Polski na mundialach?
Oczywiście, że tak! Jak mógłbym nie pamiętać? Szczególnie ten z 1982 roku w Hiszpanii z Bońkiem, ale również z 1974. Wówczas byłem znacznie młodszy, jednak piłkarzy pamiętam: Szarmach, Gadocha, Gorgoń, Tomaszewski, Deyna, Lato... Ta drużyna pokonała Anglię w eliminacjach, a później na mundialu zajęła trzecie miejsce.

PS: Od kilkunastu lat niestety nie mamy już tak dobrych piłkarzy, nie liczymy się na dużych imprezach, teraz nawet nie udało się awansować na mundial do RPA.
Nie znam dokładnie problemów polskiej piłki. Wiem, że przez pewien czas trenerem reprezentacji Polski był Leo Beenhakker, człowiek, którego bardzo cenię i zawsze ciepło wspominam… To jest zmiana pokoleniowa. Coś, co zdarza się w wielu krajach. Nie zawsze bowiem udaje się zachować tę ciągłość. Zapewne nie w każdym pokoleniu znajdą się piłkarze o tak wybitnym talencie, jaki miał na przykład Boniek – lider w każdym calu, który zawsze pociągnie drużynę do zwycięstwa. Na to trzeba trochę czasu.

Rozmawiała Barbara Bardadyn
Maj 2010