sobota, 27 listopada 2010

NILMAR




PRZEGLĄD SPORTOWY: Co się z panem działo w ubiegłym roku?
NILMAR: Bardzo mi zależało, by rozegrać dobry sezon w Europie, ale trafiłem na zły moment. W pierwszej części rozgrywek Villarreal zupełnie sobie nie radził, długo byliśmy w okolicach strefy spadkowej. Wydaje mi się, że wynikało to ze zmiany trenera (Ernesto Valverde zastąpił Manuela Pellegriniego – przyp. red.), który wprowadził inny styl gry. Nie wygrywaliśmy meczów, ja nie strzelałem goli, dlatego dla mnie był to bardzo trudny i smutny czas. W tym sezonie sytuacja przedstawia się zupełnie inaczej. Rozpoczęliśmy znakomicie, mamy większą pewność siebie. Zdobywam więcej bramek i uważam, że rozgrywamy dobry sezon.

PS: Miał pan chwile zwątpienia?
Nie. Byłem pewien, że po gorszych miesiącach nadejdą lepsze. Nawet kiedy mi nie szło, nie traciłem wiary, wiedziałem na co mnie stać, wiedziałem, że wcześniej czy później będę triumfować w Hiszpanii. Tutejszy futbol bardzo przypomina piłkę brazylijską – opiera się na szybkości, dynamice, wymianie dużej ilości podań. Jest to coś, co uwielbiam. Ale wiem, że nie pokazuję jeszcze wszystkiego. Muszę ciężko pracować, by dawać z siebie więcej.

PS: Pana koledzy z drużyny, Borja Valero i Santi Cazorla, narzekają, że Villarreal nie jest traktowany jak należy, że nikt nie zwraca na was uwagi.
Podzielam ich zdanie. To trochę boli, kiedy wygrywamy kolejne mecze, znajdujemy się w czołówce, a w mediach nikt tego nie odnotowuje. Zdajemy sobie sprawę, że jesteśmy klubem z małego miasteczka, nie mamy wielkich rzesz kibiców i nie dostarczamy informacji na pierwsze strony gazet. To jest normalne. W Hiszpanii liczy się Barcelona i Real, a my nie możemy z nimi rywalizować na tym polu. To, co mamy do przekazania, możemy zademonstrować tylko na boisku i w ten sposób starać się zmienić tę dysproporcję.

PS: FC Barcelona i Real Madryt powoli odskakują od pozostałych drużyn.
Wiele wskazuje na to, że powtórzy się sytuacja z minionego sezonu, kiedy trzecia Valencia miała 28 punktów straty do Barcelony… W tym roku my staraliśmy się to zmienić. W tej chwili od FCB dzieli nas 7 punktów, od Realu – 8. Trudno będzie nawiązać z nimi walkę, bo to wielkie drużyny, mające najlepszych piłkarzy świata. My skupiamy się na sobie, na każdym kolejnym meczu. Zależy nam, by ukończyć sezon na miejscu gwarantującym grę w Lidze Mistrzów.

PS: Oczekiwano, że to właśnie Villarreal będzie tą drużyną, która spróbuje przerwać hegemonię Realu i Barcy, zwyciężając na Camp Nou…
Niestety, nie udało się. Zagraliśmy bardzo dobrą pierwszą połowę, schodziliśmy do szatni z remisem 1:1, ale w drugiej części Barca pokazała w pełni swój potencjał i zdołała strzelić jeszcze dwie bramki. Prawie wszystkie drużyny, które jadą na Camp Nou, nastawiają się na grę defensywną. My nie. Staraliśmy się nawiązać wyrównaną walkę, ponieważ mamy bardzo dobrych zawodników. Jednak pokonanie Barcelony okazało się ponad nasze siły. Nie jest to łatwe zadanie.

PS: Villarreal ma jeszcze szanse by stać się alternatywą dla wielkiej dwójki?
Myślę, że tak. Zawsze chcemy grać w piłkę i w każdym meczu pokazujemy, że też mamy potencjał. Nie udało się wygrać z Barcą, ale może uda się zdobyć punkty z Realem. To jest sport i wszystko może się zdarzyć.

PS: Bardziej imponuje panu Barcelona czy Real?
W minionym sezonie oczywiście Barcelona, ale Real bardzo się wzmocnił, ma nowego trenera i w tym momencie potencjał tych drużyn jest zbliżony.

PS: Kto zatem wygra Gran Derbi?
Dla nas idealnym rozwiązaniem byłby remis, żeby za bardzo nie odskoczyli nam w tabeli. Wydaje mi się, że będzie to mecz z dużą ilością goli.

PS: Styl gry Villarreal bywa porównywany do tego prezentowanego przez FCB. Słusznie?
Tak. Wydaje mi się, że Barcelona spowodowała zmianę stylu gry wielu drużyn na świecie. Wszyscy chcą grać jak Barca. A trenerowi Garrido bardzo podoba się styl, jaki preferuje Guardiola, dlatego staramy się grać podobnie. Grając w ten sposób Barca zdobyła wszystko, chociaż nie wolno zapominać o piłkarzach, których posiada. Jednak my pod tym względem też nie mamy się czego wstydzić.

PS: Uważa pan zatem, że sprawdziłby się w zespole Pepa Guardioli?
Sądzę, że tak. Gra w Barcelonie byłaby spełnieniem marzeń. To przecież jedna z najlepszych drużyn na świecie. Poza tym jestem zachwycony stolicą Katalonii. Uwielbiam to miasto. Zdaję sobie jednak sprawę, że aby pewnego dnia trafić na Camp Nou, muszę wykonać jeszcze sporo pracy, strzelić mnóstwo goli dla Villarreal i zdobyć tytuły.

PS: A Real Madryt? Zimą chcą sprowadzić środkowego napastnika i wśród potencjalnych kandydatów pojawiało się także pańskie nazwisko.
Tak, ale są to tylko plotki. Czytałem o tym w gazetach, jednak żadnej konkretnej oferty nie było. Gdyby się pojawiła – dla mnie byłby to sen. Gra w takich drużynach jak Barca czy Real, byłaby wielkim wyróżnieniem. Wiadomo, że w klubach tej klasy nie może występować byle kto, lecz zawodnicy o bardzo wysokich umiejętnościach.

PS: Mówił pan niedawno, że to może być pański sezon. Trofeum Pichichi dla najlepszego strzelca jest w zasięgu?
Będzie trudno, ponieważ konkurencja jest ogromna. Real i Barca w meczu mają średnio po 20 okazji strzeleckich… Nie jest to niemożliwe, ale bardzo skomplikowane. A dla mnie bardziej niż indywidualne sukcesy, liczy się dobro drużyny.

PS: Pomógł panu mundial?
Tak. Bardzo dużo się nauczyłem, to było dla mnie nowe doświadczenie. Marzyłem o zdobyciu mistrzostwa świata, ale niestety, nie udało się. A pierwsza część meczu z Holandią to było najlepsze 45 minut, jakie zagraliśmy na tym mundialu. Później wszystko się zmieniło. Wylano nam na głowy kubeł zimnej wody.

PS: Luis Fabiano mówi, że chce jak najszybciej zmierzyć się z Holandią, by wziąć odwet za tamten mecz.
Ja nie. Nie chcę żadnej zemsty, nie mam nic przeciwko Holandii. Taki jest futbol, niesie ze sobą mnóstwo emocji. Ja chciałbym zagrać przeciwko Hiszpanii.

PS: Kto powinien dostać Złotą Piłkę?
Xavi albo Iniesta. Jeśli otrzyma ją jeden z nich, będzie dobrze. Zaraz po Messim są najlepszymi piłkarzami świata.

Rozmawiała Barbara Bardadyn
Listopad 2010


piątek, 26 listopada 2010

OSMANY JUANTORENA




PRZEGLĄD SPORTOWY: Łukasz Żygadło jest pana najlepszym przyjacielem?
OSMANY JUANTORENA: Zawsze dzielimy pokój na zgrupowaniach, to fakt. Jest jednym z wielu, ponieważ do grona bliskich przyjaciół zaliczam również Riada i Raphaela, którzy są Brazylijczykami, więc chociażby ze względów kulturowych mamy ze sobą więcej wspólnego. 

PS: Dzielicie pokój, ale zauważyłam, że również na treningach ćwiczycie razem.
Tak. Trzymamy się razem. Wolny czas też często spędzamy wspólnie, na przykład wychodzimy na kolacje z naszymi żonami. Znamy się od trzech lat, odkąd jestem w Trydencie z tą różnicą, w Trentino gram dopiero od roku. W klubie zająłem miejsce Michała Winiarskiego, który dzielił pokój z Łukaszem, a kiedy on wrócił do Polski, Łukasz zapytał czy chciałbym zająć to miejsce. Zgodziłem się. I jak na razie nasze relacje układają się znakomicie.

PS: Pamięta pan co Łukasz mówił, jak się czuł, kiedy wrócił do Włoch po odsunięciu od reprezentacji?
Widziałem, że był bardzo przygnębiony, zmartwiony. Nie czytałem niczego na ten temat, ale Łukasz opowiadał, że w polskich mediach źle o nim mówiono, źle odebrano całą tę sytuację. Teraz, po kilku miesiącach, widzę, że czuje się znacznie lepiej. Zdaje się, że temat został już zamknięty.

PS: Pan najlepiej wie, jak czuje się zawodnik wyrzucony z drużyny narodowej.
Zgadza się. W moim przypadku wszystko potoczyło się nagle i wiem doskonale jak okropne jest to uczucie. Jednak sprawa moja i Łukasza są zupełnie odmienne. Motywy naszego rozstania z kadrą były różne. Ja zostałem uwikłany w coś, co nigdy nie miało racji bytu. Nigdy nie miałem nic wspólnego z dopingiem, nigdy nie przyjmowałem żadnych niedozwolonych substancji. Tak czy inaczej – jest to bardzo smutna sytuacja.

PS: Powtarza pan, że ta ponad dwuletnia dyskwalifikacja była niesprawiedliwa.
Tak. Światowa federacja siatkarska stwierdziła, że w moim moczu wykryto niedozwoloną substancję, ale ja nie wiem w jaki sposób ona znalazła się w moim organizmie! Nic nie mogłem zrobić i niesłusznie zostałem zdyskwalifikowany. Później wykonywaliśmy jeszcze badania i ich wyniki były negatywne. Sprawa trafiła przed trybunał w Lozannie, ale tam utrzymano sankcję. Prawie dwa i pół roku nie mogłem grać.

PS: Jak wyglądało pana życie w tym czasie?
Było bardzo ciężko. Nagle musiałem zrezygnować z tego, co nadawało sens mojemu życiu. Skończyła się rywalizacja, wyjazdy, wszystko. Moje życie nagle legło w gruzach. Z czasem zacząłem przyzwyczajać się do egzystowania poza drużyną. Rozpocząłem samodzielne treningi, grałem w siatkówkę plażową, żeby nie stracić formy. Pierwszy rok spędziłem na Kubie, a później przeniosłem się do Italii.

PS: W jaki sposób zarabiał pan na życie?
Mam stypendium przyznawane wszystkim reprezentantom na Kubie. Na szczęście po tamtej aferze nie odebrano mi go. Oczywiście, nie były to takie pieniądze, jakie otrzymują zawodnicy grający w siatkówkę profesjonalnie, ale mogłem przeżyć.

PS: Trudno było wrócić do gry?
Bardzo trudno. Zwłaszcza kiedy chcesz grać we Włoszech, gdzie poziom jest niezwykle wysoki i jeśli ktoś nie jest przygotowany pod względem fizycznym i mentalnym, ma naprawdę ciężko, by osiągnąć dobre wyniki.

PS: Wróci pan do reprezentacji?
Jeśli do mnie zadzwonią – tak, ale pod jednym warunkiem: że wszyscy zawodnicy będą mogli opuścić Kubę i grać w ligach zagranicznych. Nie może być tak, że ja byłbym jedynym występującym legalnie we Włoszech i w drużynie narodowej. Dla mnie jest to niesprawiedliwe. Jeśli to nie ulegnie zmianie, nie będę grał w reprezentacji.

PS: Pan opuścił Kubę legalnie, podczas gdy wielu zawodników musiało uciekać, by móc grać w Europie.
Tak. Ożeniłem z Włoszką i ten fakt bardzo mi pomógł. Mogłem bez problemu opuścić kraj i swobodnie mogę wracać na wyspę kiedy tylko chcę.

PS: Ma pan włoski paszport, zna perfekcyjnie język. Czuje się pan Włochem?
Nie. W środku na zawsze pozostanę Kubańczykiem.

PS: Pytam, ponieważ mówiło się, że może pan reprezentować Italię.
To dla mnie trudny temat. W tym momencie nie interesuje mnie to. Moją drużyną narodową jest Trentino Volley. Nie wiem, być może w przyszłości coś się zmieni, ale teraz nie chcę składać żadnych deklaracji.

PS: A reprezentacja Bułgarii?
Słyszałem o tym. Taka informacja pojawiła się w jakiejś gazecie, ale jest to totalna bzdura. Jestem Kubańczykiem. Nie mam nic wspólnego z Bułgarią. Gdybym zrezygnował z gry dla mojej reprezentacji na rzecz innego kraju, z punktu widzenia politycznego nie byłoby to dobrze widziane. Chciałbym wrócić do drużyny kubańskiej, ale w obecnej sytuacji widzę to w czarnych barwach. Jednak nie tracę nadziei.

PS: Uważa pan, że rzeczywiście coś może się zmienić na Kubie?
Mam nadzieję. Jednak mimo systemu politycznego, jaki mamy na Kubie, nasza siatkówka osiągnęła bardzo wiele. Zostaliśmy wicemistrzami świata, mając  w składzie wyłącznie zawodników grających w lidze kubańskiej, której poziom nie jest wysoki. To ewenement. Mamy znakomitych siatkarzy, ale jeśli nie będziemy się rozwijać, trudno nam będzie grać na światowym poziomie. Dlatego jedyne wyjście z tej sytuacji to występy za granicą.

PS: Proszę sobie wyobrazić jak silna byłaby reprezentacja Kuby, gdyby grał w niej pan oraz inni zawodnicy z Europy, którzy nie mogą włożyć narodowej koszulki.
Myślę, że oni mnie nie potrzebują. Mają Leona, Leala, którzy są bardzo silnymi zawodnikami. Jeśli wróciłbym do drużyny narodowej, na pewno bym nie grał. Siedziałbym na ławce (śmieje się).

PS: Był pan na jakimś meczu Kuby podczas mundialu?
Na spotkaniu z Brazylią w fazie grupowej w Weronie.

PS: Spodziewał się pan takiego sukcesu?
Wiedziałem, że Kuba może odegrać ważną rolę na tych mistrzostwach, ale przyznaję, że nie przypuszczałem, iż dotrze aż do finału.

PS: Która drużyna może w najbliższym czasie przerwać hegemonię Brazylii w światowej siatkówce?
Brazylia ma wielki zespół, rewelacyjnych zawodników, którzy grają sercem. Kuba także ma dobry zespół, ale brakuje jej otwarcia się na świat, o czym już mówiłem. Również Rosja dysponuje świetną drużyną, dla mnie jedną z najlepszych na świecie. Ale nie wiem co się dzieje z tymi zespołami kiedy stają naprzeciwko Brazylii. Zawsze przegrywają. Niemniej mogę powiedzieć, że za kilka lat Kuba będzie grała z Brazylią jak równy z równym.
                                                        
PS: Co powie pan o reprezentacji Polski?
W Japonii Polska zagrała wielki turniej. Jeśli się nie mylę, zajęła tam drugie miejsce. We Włoszech trafiła się wam trudna grupa, ale wydaje mi się, że polskim siatkarzom zabrakło przekonania, iż mogą rozegrać tak wspaniałe mistrzostwa jak cztery lata wcześniej. Spodziewałem się więcej po reprezentacji Polski.

PS: To prawda, że miał pan propozycje z polskich klubów?
Mówiło się o tym, jednak nie otrzymałem żadnej oficjalnej oferty.

PS: Chciałby pan zagrać kiedyś w naszej lidze?
Teraz jestem skupiony na Trentino, gdzie mam jeszcze 4-letni kontrakt. A później zobaczymy. Na pewno byłby to jakiś pomysł, ciekawe doświadczenie, bo polska liga jest jedną z najsilniejszych w Europie. Wszystko się może zdarzyć. Może już za rok klub będzie chciał się mnie pozbyć. Kto wie?

Rozmawiała Barbara Bardadyn
Listopad 2010, Łódź


czwartek, 25 listopada 2010

MANUEL ARBOLEDA




MAGAZYN SPORTOWY: Dlaczego największy twardziel wśród obrońców polskiej ligi płacze niczym dziecko?
MANUEL ARBOLEDA: Ponieważ futbol jest moją pasją! Gram w piłkę sercem. I kiedy przegrywam – płaczę. Nie cierpię przegrywać. Jest mi wstyd. Szkoda mi kibiców, którzy przychodzą na stadion i dopingują, a my nie możemy im odpowiedzieć na murawie. W taki sposób wyrażam swoje emocje, miłość do futbolu. Zostawiam wszystkie siły na boisku, walczę o każdą piłkę, a kiedy to nie wystarcza, chce mi się płakać. Nie lubię tego uczucia kiedy wracam do domu – zwłaszcza w tym sezonie, gdy nie wiedzie nam się najlepiej – a moja córka patrzy na mnie i mówi z płaczem: „Tatusiu, znów przegraliśmy, nie chcę już iść na stadion”. To jest dla mnie bardzo smutny obrazek. Źle się z tym czuję. Dlatego zawsze chcę i staram się wygrywać.

Futbol jest pańską pasją, ale zanim się nim zajął, uprawiał pan inne sporty.
Grałem w koszykówkę, siatkówkę, uprawiałem zapasy w stylu wolnym, lekkoatletykę… Wiele różnych dyscyplin, ale ostatecznie wybrałem piłkę i nie pomyliłem się. Chociaż początki nie były łatwe. Moja mama nie lubiła futbolu. Uważała, że nic z tego nie będę miał, wolała, żebym pomagał tacie przy łowieniu ryb. Nie pozwalała mi grać, toteż często musiałem uciekać z domu. Bo futbol stał się moim życiem. Miałem wówczas 12 lat i zajmowałem się już wyłącznie grą w piłkę. Wtedy też trafiłem do dzielnicowej drużyny. Ale nie od razu pozwolono mi grać, ponieważ byłem bardzo chudy, słaby. I stąd też brały się obawy mojej mamy. Dlatego na początku zajmowałem się podawaniem piłek, czyszczeniem butów... Pewnego dnia na mecz nie przyszli wszyscy chłopcy, więc trener spytał, czy chciałbym zagrać. O niczym innym nie marzyłem. Spytałem tylko, co konkretnie mam robić. „Co chcesz!” – usłyszałem w odpowiedzi. Wszedłem i strzeliłem trzy gole.

Trzy gole?
Tak, bo przez pierwsze cztery lata byłem napastnikiem, później grałem na skrzydle. W 1998 roku znalazłem się w Millionarios, moim pierwszym profesjonalnym klubie. Wtedy mój przyjaciel spytał dlaczego nie gram na stoperze. Odparłem, że nie interesuje mnie ta pozycja. Na co on odpowiedział, że skoro jestem silny, szybko biegam, dobrze gram głową i mam świetną lewą nogę, powinien spróbować na środku obrony. Kiedy przyszedłem na pierwszy trening Millionarios, trener zapytał na jakiej pozycji grałem. Powiedziałem, że w ataku, ale mój przyjaciel twierdzi, że powinienem występować na środku defensywy. „No dobrze, to będziesz grał w obronie” – usłyszałem. I tak zostało. Czasem grałem jako skrzydłowy, ale najczęściej na stoperze.

Nie żałuje pan?
Skądże! Grając na tej pozycji zdobywałem mistrzostwo i w Kolumbii, i w Peru, i w Polsce.

Dziś nie miałby pan problemu, by zagrać z przodu?
Oczywiście, że nie. Na pierwszym miejscu jest dobro drużyny. Jeśli byłbym pomocny, mogę grać wszędzie tam, gdzie każe mi trener. Przecież w Zagłębiu Lubin przez
jedną rundę u Czesława Michniewicza występowałem na lewej obronie i chyba nie wyglądałem najgorzej, bo później wygraliśmy mistrzostwo.

Miał pan jakiś piłkarski wzór?
Dla mnie piłkarzem wszechczasów jest Ronaldo. Już w wieku 16 lat strzelił ponad 50 goli w 50 meczach. Gdy miał 17 pojechał na mistrzostwa świata. Był najlepszy, wygrywał wszystko, bił rekordy. Nie ma, nie było i pewnie przez długi czas nie będzie nikogo takiego jak on. Mogę o nim opowiadać bez końca. Jest moim idolem. Uwielbiam go. Mało tego. Oddałbym coś ze swego życia, byle tylko Ronaldo znów miał 25 lat, by wrócił do Europy. Moim marzeniem jest zmierzyć się z nim, powalczyć z nim na boisku. To cel, jaki sobie postawiłem. Wiele razy mówiłem moim bliskim, że w dniu, w którym zagram przeciwko Ronaldo, spokojnie mogę zakończyć karierę.

A zatem musi się pan przenieść do ligi brazylijskiej i to natychmiast, bo Ronaldo za chwilę zawiesi buty na kołku.
Tak (śmieje się) albo zaczekać na jego powrót do Europy.

Już nie wróci.
Mam nadzieję, że weźmie się za siebie, że schudnie, że będzie jeszcze grał. Nie rezygnuję z mojego marzenia.

Poznał go pan chociaż?
Przyjechał kiedyś do Kolumbii na mecz reprezentacji, ale szansy na rozmowę nie było. A nawet nauczyłem się podstaw portugalskiego – mimo że Ronaldo zna hiszpański – żeby w chwili, gdy go spotkam, porozmawiać z nim w jego języku. Dla mnie jest najważniejszą postacią w historii futbolu.

A ideał stopera?
Zawsze bardzo podobali mi się Sol Campbell, Marcel Desailly. Luis Amaranto Perea jest, moim zdaniem, jednym z najlepszych środkowych obrońców na świecie. Również Ivan Ramiro Cordoba. Obaj są silni i szybcy. To jest kluczowe w grze na tej pozycji.

Po przyjeździe do Polski powiedział pan, że zostanie tylko na jeden sezon.
Mam swoje ambicje, chcę się rozwijać. Plan był taki, że będę tutaj grał sześć miesięcy, maksymalnie rok. Chciałem jak najlepiej wykonać swoją pracę, a później wyjechać, jednak gdyby pojawiła się jakaś oferta z Polski – nie odrzuciłbym jej bez zastanowienia. Po przyjeździe, pierwsze pytanie jakie zadałem Filipe, koledze z Zagłębia, brzmiało: „Którzy stoperzy w polskiej lidze są najlepsi?”. To było pięć lat temu. Mówił mi wtedy o Hernanim, Głowackim, Bosackim, Choto, Ouattarze… Odpowiedziałem: „No dobrze, to teraz ja będę pracował na to, by zostać tym najlepszym”. „Jesteś szalony!” – odparł. A ja nie przyjechałem z tak daleka po to, żeby być tylko jednym z wielu. Przybyłem do Polski, by tworzyć historię. By wszyscy mogli zobaczyć, że Manuel Arboleda to dobry piłkarz, by naród polski nigdy o mnie nie zapomniał. Albo przynajmniej, żeby znaleźli się tacy, którzy wspomną, że był tu kiedyś taki Kolumbijczyk, który grał dobrze. Chciałem być najlepszy od momentu, gdy tylko znalazłem się w Polsce. I cały czas na to pracuję. Pracuję jakbym był najgorszy, po to, żeby być najlepszym. Daję z siebie wszystko na każdym treningu i w każdym meczu. Zawsze z myślą, że jestem najgorszym obrońcą i że muszę wiele poprawić. To jest moja motywacja. Moje motto. Wiem, że taka intensywna praca zaprowadzi mnie na wyższy poziom. Sprawi, że będę lepszym piłkarzem i lepszym człowiekiem.

Po tych pięciu latach spędzonych w Polsce, może pan powiedzieć, że stworzył historię?
Nie. Zostało jeszcze wiele do zrobienia. Dzięki Bogu dwa razy zdobyłem mistrzostwo kraju, Puchar Polski, występowałem w rozgrywkach UEFA, ale jeszcze nie grałem w Champions League…

Z polską drużyną raczej nie jest to możliwe.
Jest możliwe. Trzeba tylko trochę więcej zainwestować. Zawsze powtarzam: nie ma złych drużyn, są drużyny biedne. Spójrzmy na Chelsea. Ile znaczył ten klub dziesięć lat temu? Nic. Przyszedł Abramowicz, zainwestował, kupił znakomitych piłkarzy i teraz Chelsea jest jedną z najlepszych drużyn na świecie. A zatem jest to możliwe. I ja w to wierzę. W Polsce są bardzo dobrzy, utalentowani piłkarze, którzy mogliby grać w każdej lidze świata. W Anglii, Niemczech, Hiszpanii.

Na przykład?
Wielu. Peszko, Wilk, Rybus…

Chyba za dużo czasu spędza pan z trenerem Bakero. On, gdy tylko rozpoczął pracę w Polonii Warszawa, mówił podobnie.
Bo to prawda. Problem tkwi w głowie, w mentalności. Kto by pomyślał, że Lech może zdobyć punkty w meczu z Udinese albo z Juventusem? Kto by pomyślał, że Lech może pokonać Manchester City? Nikt. Siła tkwi w jedności. Jeśli razem walczymy o wspólny cel, na pewno go osiągniemy. Jestem człowiekiem wielkiej wiary. Wiem, że dzięki wspólnemu wysiłkowi i bożej pomocy, wszystko jest możliwe. Również to, że Lech Poznań wygra Ligę Europy, że pewnego dnia wygra Champions League. Dla mnie jest możliwe, że Polska zostanie mistrzem Europy i mistrzem świata.

Skąd bierze się taki optymizm?
Z ciężkiej pracy i z wiary w Boga. Chodzi o to, by Polska otworzyła się na nowych ludzi, od których mogłaby się uczyć. Kim była wcześniej reprezentacja Hiszpanii? Udział w mistrzostwach świata najczęściej kończyła na pierwszej rundzie. I co zrobiono? Stworzono bardzo silną ligę, kupiono najlepszych piłkarzy. Hiszpanie uczyli się od Brazylijczyków, Argentyńczyków, Afrykanów. Otworzyli się na świat i dziś są mistrzami. Tego właśnie potrzebuje Polska. A ludzie tutaj zamykają się i kurczowo trzymają tego, co znają, co jest ich. To błąd.

A zatem nie żałuje pan, że nie trafił do ważnej ligi w Europie, tylko osiadł w Polsce?
Moja kariera jeszcze się nie skończyła. Mam przed sobą wiele lat gry. I nie, nie żałuję, że zostałem w Polsce. Jestem tu szczęśliwy. Ludzie mnie szanują, chociaż zdaję sobie sprawę, że są też tacy, którzy mnie nie lubią. To normalne. Nie można być kochanym przez wszystkich. Zdobyłem tu nie tylko tytuły, ale również przyjaciół, poznałem ciekawych, dobrych ludzi.

Widzi pan siebie za pół roku, a może za miesiąc, grającego za granicą?
Oczywiście. Ja zawsze marzę. I wiem, że poradzę sobie w każdej lidze, w każdej drużynie. Bo jestem silny psychicznie. Jedyne, czego potrzebuję to możliwości, szansy, abym mógł zademonstrować swoje umiejętności. Jednak w tym momencie mam jeszcze siedmiomiesięczny kontrakt z Lechem. Cały czas rozmawiamy. Nie spieszy mi się, by pertraktować z innym klubem. Dla mnie na pierwszym miejscu jest Lech. Chcę tu zostać. Załóżmy, że chce mnie kupić Real Madryt. Co robię? W pierwszej kolejności rozmawiam z Lechem, ponieważ szanuję ten klub i kibiców. Oczywiście, nie zamykam drzwi przed innymi, którzy w przyszłości zechcą ze mną negocjować.

Rozmowy z panem już zapowiedział dyrektor sportowy Legii Warszawa, co wywołało wielką internetową dyskusję między kibicami Legii i Lecha. Konkluzja jest taka, że nie wie pan, w co by się wpakował…
Chcę, żeby było jasne, że my, profesjonaliści, musimy zostawić z boku sprawy związane z relacjami kibiców, klubów, miast. My jesteśmy pracownikami, wykonujemy naszą pracę i wszystko inne jest nieważne. Na pewno piłkarze Legii mogliby grać w Lechu, bo Legia ma bardzo dobrych zawodników.

Ale zdarzały się przypadki piłkarzy, którzy zamieniali Lecha na Legię i nie było im łatwo.
To jest problem kibiców, którzy popełnili ogromny błąd wobec tych zawodników. Czemu jesteśmy winni? My mamy przejmować się tym, by dobrze grać i wygrywać.  Jednak zaznaczam: nikt z Legii się ze mną nie kontaktował. Pojawiają się jakieś plotki, ale ja nic nie wiem. Jeśli Lech mnie nie zechce, wtedy będę musiał poszukać czegoś innego. Szanuję Legię, bo to wielki klub. Na pewno 70-90 procent Polaków chciałoby grać w Legii. Jestem spokojny. Zobaczymy co się wydarzy.

Ma pan 31 lat. Ile jeszcze może pan pograć na wysokim poziomie?
Na ile tylko pozwoli mi Bóg. Kiedy on powie: „stop”, zostawię to.

Udzielił pan kiedyś wywiadu, w którym ani słowem nie wspomniał o Bogu?
Nie. Bóg jest stale obecny w moich myślach i działaniach. Wszystko dzieje się dzięki Niemu i za wszystko zawsze Mu dziękuję.

Podobno po zdobyciu mistrzostwa w minionym sezonie, podczas gdy pańscy koledzy świętowali sukces, pan jakby nigdy nic zaczął się modlić.
Zawsze pierwszą rzeczą, jaką robię po meczu, jest podziękowanie Bogu. I nie ważne czy wygrywamy, czy przegrywamy. Dziękuję za to, że nikt nie odniósł kontuzji, że nikt nie został wyrzucony, ani kolega z mojej drużyny, ani z drużyny przeciwnej. Wszystko dzieje się z woli Boga. Dzięki niemu żyję, dzięki niemu gram w piłkę. Wszystko co mam: rodzinę, dom, samochód, mam dzięki Niemu.

A co powiedziałby pan ateiście?
Mam w Poznaniu przyjaciela, Meksykanina, który nazywa się Wilfredo. I on nie wierzy w Boga. Twierdzi, że Bóg nigdy nic mu nie dał… Rozumiem to, ponieważ każdy człowiek jest wolny i ma prawo wierzyć w co chce oraz myśleć co chce. Jednak kiedy się widujemy, często opowiadam mu o Bogu, chciałbym, aby uwierzył w Jego istnienie. On ma rodzinę, pracę – wszystko to za sprawą Boga. Tak czy inaczej, szanuję osoby niewierzące.

Rozmawiała Barbara Bardadyn
Listopad 2010, Poznań

poniedziałek, 15 listopada 2010

ROBERTO AYALA




PRZEGLĄD SPORTOWY: Argentyna-Brazylia to największy klasyk na świecie. I nie zmienia tego fakt, że to tylko mecz towarzyski.
ROBERTO AYALA: To prawda. Grając przeciwko Brazylii piłkarze zawsze mają dodatkową motywację. To coś więcej niż mecz. Nie ważne czy jest to spotkanie o punkty, czy nie – te starcia zawsze są tak samo ważne i niezmiernie prestiżowe. Kiedy naprzeciwko siebie stają te dwie reprezentacje i w Argentynie, i w Brazylii następuje paraliż. Ta nasza rywalizacja z każdym kolejnym meczem staje się coraz silniejsza.

PS: Pan wielokrotnie grał przeciwko Brazylii. Jakiś mecz szczególnie utkwił panu w pamięci?
Jeśli już muszę, to wybieram rozegrany na Maracanie mecz towarzyski. Wygraliśmy 1:0, a gola strzelił Claudio Lopez. To było w 1998. Zwycięstwo w Brazylii zawsze ma dodatkowe znaczenie.

PS: Ostatnie wyniki to remis i wygrana Brazylii. Która reprezentacja jest mocniejsza w tym momencie?
Ze względu na historię obie drużyny są zobligowane do tego, by grać dobrze i wygrywać. Wydaje mi się, że w tej chwili Brazylii zwycięstwo nie jest potrzebne za wszelką cenę. Mają zupełnie nową drużynę. Priorytetem jest zgranie jej, wypróbowanie różnych wariantów. To Argentyna musi wygrywać natychmiast.

PS: Prawdziwy obraz Albiceleste to ten, który widzieliśmy w meczu z Hiszpanią (4:1) czy z Japonią (0:1)?
O tym jaka jest ta prawdziwa reprezentacja przekonamy się w najbliższych meczach. My oczywiście bardzo chcielibyśmy stale widzieć tę drużynę, która pokonała mistrzów świata, jednak w futbolu jest niezwykle trudno utrzymać bardzo wysoki poziom przez dłuższy czas.

PS: Sergio Batista zastąpił Diego Maradonę. Słuszny wybór?
Odpowiedź na to pytanie przyniesie przyszłość oraz wykonana praca. Teraz trzeba wspierać podjętą decyzję. Aczkolwiek uważam, że pomocny może okazać się fakt, że Batista doskonale zna większość zawodników, bo zdobył z nimi złoto na Igrzyskach Olimpijskich w Pekinie. To duża przewaga.

PS: Czego zabrakło Maradonie, żeby odnieść sukces? Doświadczenia?
Doświadczenie nie gwarantuje dobrych rezultatów. Diego posiadał i posiada wystarczające umiejętności, by stać na czele drużyny, ale niestety nie osiągnął wyników, jakich wszyscy oczekiwaliśmy.

PS: Xavi tak powiedział o drużynie Maradony: „To silny zespół pod względem jakościowym, ale słaby taktycznie. Żal było patrzeć na samego Mascherano przeciwko czterem rywalom”.
Argentyna miała, ma i będzie miała dobry zespół. Pozostałych rzeczy, takich jak taktyka oraz decyzje trenera, nie kwestionuję. Maradona zdecydował się na takie rozwiązania, jakie w danym momencie uważał za słuszne. Ale każdy może się pomylić.

PS: Uważa pan, że tacy piłkarze jak Javier Zanetti, Esteban Cambiasso czy Martin Demichelis, mogą dotrwać do mundialu 2014?
Nigdy nie wiadomo co może się wydarzyć, a szczególnie jeśli chodzi o futbol. Dziś to bardzo ważni zawodnicy dla reprezentacji, ale czy jutro też? Tego nie wie nikt.

PS: Demichelis czy Milito?
Obaj są znakomitymi stoperami. Częściej grałem z Gabrielem i na boisku zawsze widziałem w nim prawdziwego lidera. Nawet powiedziałem mu kiedyś, że musi być kapitanem reprezentacji, ponieważ posiada naturalne zdolności przywódcze. Niestety, jego przekleństwem są kontuzje.

PS: I kapitanem został Javier Mascherano. Słusznie postąpił zmieniając Liverpool na Barcelonę? W Katalonii prawie nie gra…
Jeśli piłkarz decyduje się na zmianę klubu, robi to z myślą o poprawie swojej sytuacji, o nabyciu nowego doświadczenia, zrealizowaniu nowych celów. Ale to wszystko jest pewnym procesem, zajmuje trochę czasu. Myślę, że Javier nie zawiedzie się na Barcelonie i odniesie tam sukces.

PS: Kto, według pana, jest w tej chwili najlepszym środkowym obrońcą?
Wielu gra bardzo regularnie, nie schodząc poniżej pewnego poziomu. Jeśli już muszę wymienić z nazwiska, to stawiam na duet stoperów reprezentacji Hiszpanii: Pique-Puyol.

PS: Kto powinien dostać Złotą Piłkę?
Najbardziej zasłużył na nią Iniesta. I to nie tylko dzięki bramce w finale mistrzostw świata, ale też występami w klubie. Mam nadzieję, że otrzyma tę nagrodę.

Rozmawiała Barbara Bardadyn
Listopad 2010

niedziela, 14 listopada 2010

CHRIS WONDOLOWSKI




PRZEGLĄD SPORTOWY: Dzwonił już do pana Bob Bradley, trener reprezentacji USA?
CHRIS WONDOLOWSKI: Jeszcze nie, cały czas czekam na telefon (śmieje się). Ale wiem, że oglądał mnie w kilku ostatnich meczach. Gra w reprezentacji byłaby dla mnie wielką sprawą i ogromnym wyróżnieniem. Przyznam, że nie mogę się doczekać.

PS: Zasłużył pan na to jak nikt inny. Tytuł najlepszego strzelca MLS mówi sam za siebie.
Dziękuję. To był dla mnie naprawdę udany sezon, nie mogłem wymarzyć sobie lepszego. Ale to oczywiście zasługa całej drużyny. Bez chłopaków sam niczego bym nie zdziałał, a Earthquakes ma naprawdę znakomitych zawodników. Z nimi zdecydowanie łatwiej przychodzi zdobywanie goli.

PS: A jeszcze w ubiegłym sezonie był pan tylko rezerwowym, najpierw w Huston Dynamo, później w San Jose Earthquakes.  
To prawda, nie szło mi najlepiej. Myślę, że dojrzałem jako piłkarz, stałem się mocniejszy zarówno pod względem fizycznym, jak i mentalnym. Ciężko pracowałem.

PS: Dostał pan już jakieś propozycje z innych klubów? Może z Europy?
Nie, jeszcze niczego nie otrzymałem, ale nie ukrywam, że bardzo chciałbym grać w Europie. Tam w końcu są najmocniejsze ligi, najlepsi piłkarze. To moje wielkie marzenie.

PS: Jakaś konkretny kierunek?
Nie zastanawiałem się nad tym. Niemcy, Anglia, Hiszpania, Włochy… kto wie? Ale moim ulubionym klubem jest Tottenham. Mój tata jest ich wiernym kibicem, dlatego mogę powiedzieć, że wychowałem się na tym klubie, odkąd pamiętam oglądam ich mecze, a teraz śledzę także poczynania w Champions League.

PS: Ma pan szansę występować przeciwko byłym gwiazdom europejskiego futbolu, jak David Beckham, Fredrik Ljungberg, Thierry Henry czy Rafa Marquez. Co wnieśli do ligi amerykańskiej?
Na pewno dzięki nim MLS stała się bardziej popularna, przyciąga więcej kibiców, a z drugiej strony jest to też pewna nobilitacja, że tacy piłkarze wybierają właśnie kierunek amerykański.

PS: Ale dla nich jest to sportowa emerytura. Thierry Henry w 12 meczach New York Red Bulls strzelił tylko dwa gole.
Zgadza się. Ale jest to potwierdzenie tego, że MLS wcale nie jest łatwą ligą, a wiem, że taka opinia pokutuje w Europie. Przykład Henry’ego potwierdza, że tutaj nie da się wejść do drużyny i od razu seryjnie zdobywać goli, jak robił to w Arsenalu czy w Barcelonie.

PS: Wie pan coś o polskim futbolu, o naszych piłkarzach?
Jasne! Kojarzę wielu Polaków z występów w Champions League, a śledzę te rozgrywki z ogromną uwagą. Wiem też, że w 2012 roku Polska będzie współorganizować mistrzostwa Europy.

PS: Oglądał pan październikowy mecz Stany Zjednoczone – Polska?
Tak. I uważam, że polska drużyna zagrała bardzo dobre spotkanie, dwukrotnie doprowadziła do wyrównania, jednak zabrakło szczęścia, by zwyciężyć. Był to świetny mecz w wykonaniu obu zespołów.

PS: Jednak reprezentacja Polski nie wygrała od siedmiu miesięcy i na ogół prezentuje się bardzo przeciętnie.
Mogę mówić tylko na podstawie tego, co zobaczyłem w meczu z USA. Uważam, że jest to silna drużyna, z potencjałem, z wieloma młodymi zawodnikami, którzy bardzo mi się podobali. Być może brakuje im jeszcze doświadczenia w meczach na takim szczeblu i stąd brak wygranych… Mimo to jestem pewien, że na EURO wypadną bardzo dobrze.

PS: A gdyby zadzwonił do pana selekcjoner reprezentacji Polski, co by pan odpowiedział?
Hmm… Mogłaby to być ciekawa opcja, którą na pewno poważnie bym przemyślał. Moi dziadkowie pochodzą z Polski, opowiadali mi o historii waszego kraju, o różnych wydarzeniach, więc nie jest tak, że o Polsce nic nie wiem.

PS: Ale zastanawiał się pan kiedykolwiek nad możliwością gry dla Polski?
Tak, poruszaliśmy tę kwestię w naszej rodzinie. Jednak nikt nigdy się ze mną nie skontaktował. Nie mam też polskiego paszportu, więc wiąże się z tym sporo formalności. Ale na razie nie martwię się tym, ponieważ żadnej propozycji nie otrzymałem.

PS: Grał pan w baseball, ale zdecydował się na piłkę nożną. Dlaczego?
Uprawiałem wiele różnych sportów, ale soccer od zawsze był moim ulubionym. Od najmłodszych lat oglądałem mnóstwo meczów, postanowiłem sam spróbować i udało mi się coś osiągnąć. Cieszy mnie fakt, że piłka nożna staje się w Stanach coraz bardziej popularna i piłkarze nie są już anonimowymi osobami, chociaż do miana gwiazd jeszcze sporo nam brakuje.

PS: Leo Messi czy Cristiano Ronaldo?
Bez wątpienia Cristiano Ronaldo. Jego umiejętności są niesamowite. Bardzo mi imponuje. Chociaż wysoko cenię również Wayne’a Rooney’a. Co prawda od mundialu nie wiedzie mu się najlepiej, ale dla mnie i tak pozostaje jednym z najlepszych napastników na świecie.

Rozmawiała Barbara Bardadyn
Listopad 2010


poniedziałek, 8 listopada 2010

GORKA IRAIZOZ




PRZEGLĄD SPORTOWY: Jest strach przed wyjazdem na Santiago Bernabeu?
GORKA IRAIZOZ: Nie, w żadnym wypadku. Jedynie ogromny respekt – ze względu na wielkich piłkarzy, których posiada Real Madryt oraz fakt, że zawsze potrafi stawić czoła Barcelonie. Nie zmienia to jednak faktu, że czeka nas bardzo skomplikowany mecz.

PS: W ostatnich 10 latach Athletic wygrał w Madrycie tylko raz: 2:0 w sezonie 2004/05.
Jest to potwierdzenie tego jak trudny jest to teren. Ale ten problem nie dotyczy tylko nas, lecz niemal wszystkich drużyn w Primera Division. Ostatnio jedynie Barcelona potrafi tam zwyciężać.

PS: Z Espanyolem też się panu nie udało?
Niestety. Nigdy nie wygrałem na Bernabeu. Dwukrotnie byłem bardzo blisko, raz z Espanyolem i raz z Athletic, ale zawsze w ostatnich minutach Real przechylał szalę zwycięstwa na swoją stronę.

PS: Pamięta pan mecz z minionego sezonu?
Tak. Przegraliśmy 1:5. To był inny mecz niż wszystkie. Końcówka sezonu, Real cały czas ścigał się o mistrzostwo z Barceloną, a my już właściwie nie mieliśmy żadnych szans, by załapać się do strefy Ligi Europy. W pierwszej połowie wyglądaliśmy dobrze, mimo że od 20. minuty musieliśmy grać w osłabieniu, bo Fernando Amorebieta dostał czerwoną kartkę. Przy 1:2 już zwiesiliśmy głowy.

PS: Wtedy gole strzelali wszyscy trzej napastnicy Realu: Ronaldo, Higuain i Benzema. Który z nich dla pana, jako bramkarza, jest najgroźniejszy?
Wszyscy! Real Madryt to topowy klub, w którym grają najlepsi. Nie sposób wybrać. Ale być może Cristiano Ronaldo stoi stopień wyżej niż Higuain.

PS: Ronaldo czy Messi?
To są totalnie odmienni piłkarze. Nie można ich porównywać. Różni pod względem fizycznym, stylu gry. Jedni z najlepszych, jeśli nie najlepsi na świecie. Dlatego gdybym mógł, nie chciałbym grać ani przeciwko jednemu, ani drugiemu. Jednak takie mecze jak z Realem i Barcą, są to spotkania prestiżowe, oglądane przez kibiców na całym świecie. Pozostaje tylko się nimi cieszyć.

PS: Real Madryt można pokonać?
Zawsze istnieje szansa na zwycięstwo. Nie można podchodzić do meczu z myślą, że nie da się wygrać. Drużyna Jose Mourinho jest niezwykle mocna w defensywie, straciła najmniej goli ze wszystkich zespołów. Wcześniej gra obronna była ich poważnym problemem, a teraz jest naprawdę solidna. Jedyne co możemy zrobić w takiej sytuacji to też mądrze się bronić i sprawić, by Real nie stwarzał sobie okazji strzeleckich.

PS: W ostatnim meczu z Almerią Castillo i Koikili dostali czerwone kartki. Jak wygrywa się mecz z dwójką obrońców?
Tamto spotkanie ułożyło się dla nas niefortunnie, ale potrafiliśmy utrzymać prowadzenie. Wszystko dzięki poświęceniu całej drużyny. Zarówno napastnicy, jak i pomocnicy włączali się do gry w obronie. Nie ważne czy gramy w 11, w 10 czy w 9 – kluczem zawsze jest gra kolektywna, każdy musi poświęcać się dla dobra całego zespołu.

PS: Jak skomentuje pan dyskusję wokół osoby Jose Mourinho i mocne słowa Manuela Preciado pod jego adresem?
Przyznam, że nie za bardzo się w tym orientuję… Dla mnie Mourinho jest wielkim trenerem. Szanuję go i podziwiam. Udowodnił, że jest jednym z najlepszych szkoleniowców na świecie. I uważam, że to bardzo dobrze, iż ktoś taki trafił do Primera Division.

PS: Proszę jeszcze odnieść się do informacji, jakoby miałby pan przejść do Arsenalu Londyn.
Ja nic nie wiem. To wy, dziennikarze, wyciągacie takie rzeczy. W tym sezonie jestem całkowicie skupiony na Athletic. Gram w klubie, o którym marzyłem od dziecka. Tutaj bardzo się rozwinąłem, nabrałem doświadczenia. Niczego mi nie brakuje, a co wydarzy się później, zobaczymy.

Rozmawiała Barbara Bardadyn
Listopad 2010