niedziela, 19 grudnia 2010

DANI OSVALDO





PRZEGLĄD SPORTOWY: Po Gran Derbi przeważają komentarze, że w Primera Division są teraz trzy poziomy. Na pierwszym znajduje się FC Barcelona, na drugim Real Madryt, a na ostatnim pozostałe drużyny.
DANI OSVALDO: Czy ja wiem? Barca i Real ze względu na budżety i zawodników przewodzą w tabeli i pokonanie ich wydaje się zadaniem karkołomnym. Espanyol, jak i wiele innych zespołów, stara się nawiązać z nimi wyrównaną walkę. My w Madrycie rozegraliśmy dobre spotkanie, a o tym, że nie zdobyliśmy tam punktów, zadecydowały złe decyzje arbitra (Real wygrał 3:0 – przyp. red.). Teraz czas na Barcelonę... Zobaczymy, co się wydarzy.

PS: W Madrycie przyjmują za pewnik, że FC Barcelona w sobotę straci punkty na Cornellà-El Prat…
Szczerze? Nie interesuje mnie to, co mówią w Madrycie. Myślę tylko o meczu, który jest dla nas niezwykle istotny i liczę, że zdobędziemy trzy punkty.

PS: Ale w ostatnich czterech meczach ligowych Barca strzeliła 21 goli i nie straciła żadnego. Jak w takim razie pokonać ich obronę i Victora Valdesa?
Najważniejsza jest koncentracja i intensywność w grze. Musimy skupiać się na naszej pracy i zrobić wszystko, by oni nie czuli się swobodnie. Zresztą stadion Espanyolu nie jest dla Barcy szczęśliwy, bo dwa lata temu przegrali 1:2, w minionym sezonie padł bezbramkowy remis. Poza tym u siebie jeszcze nie przegraliśmy i mamy nadzieję, że ta dobra passa będzie trwać nadal. Chociaż nie wolno zapominać, że są to derby. Rywalizacja w takich meczach jest ogromna i to normalne, że nikt nie chce przegrać.

PS: Espanyol jest bezapelacyjnie największą rewelacją tego sezonu. Pytanie tylko jak długo uda wam się utrzymać ten rytm i czy nie zdarzy się podobna sytuacja jak w przypadku Valencii…
Zobaczymy. Jesteśmy w dobrej formie, na własnym stadionie czujemy się bardzo pewnie. Również w roli gości rozgrywaliśmy niezłe mecze, ale wyniki często nie zależały wyłącznie od nas…

PS. Trener Mauricio Pochettino mówi już głośno o Champions League?
Nie, absolutnie. W ogóle o tym nie rozmawiamy. Zdajemy sobie sprawę, że przed nami jeszcze mnóstwo meczów i skupiamy się na każdym kolejnym spotkaniu, idziemy krok po kroku. Oczywiście, mamy rozbudzone apetyty i wielkie nadzieje, ale nie możemy pozwolić, by woda sodowa uderzyła nam do głów. Zawsze najważniejszy jest najbliższy mecz i tylko o nim myślimy.

PS: Co zmieniło się w drużynie w porównaniu z poprzednim sezonem?
Chyba nic szczególnego. Nadal jesteśmy zespołem młodym, świeżym, który ma głód futbolu i gra zawsze sprawia nam ogromną radość.

PS: W minionym sezonie w 20 meczach zdobył pan 7 goli, teraz ma pan już na koncie 5. Postawił pan sobie jakiś cel?
Nie, nie myślę o tym. Nie chcę strzelać bramek za wszelką cenę. Najważniejsze, by drużyna wygrywała, a czy gole zdobywam ja, czy koledzy, to nie ma znaczenia. Ja chcę jedynie pomóc.

PS: Łatwiej zdobywa się bramki w lidze hiszpańskiej niż we włoskiej?
Chyba nie, jednak muszę przyznać, że futbol hiszpański jest bardziej radosny, szybszy, bardziej dynamiczny. To na pewno pomaga. We Włoszech wszystko podporządkowane jest żelaznej, rygorystycznej taktyce, brakuje miejsca na improwizację.

PS: Coś szczególnie zaskoczyło pana w Primera Division?
Raczej nie. Wiedziałem, że liga hiszpańska stoi na bardzo wysokim poziomie, gra się z dużą intensywnością. I wszystko jest takie, jak się spodziewałem. Wykorzystałem szansę, którą dał mi Espanyol. Wiedziałem, że jest to drużyna, w której pójdzie mi dobrze ze względu na mój styl gry.

PS: Ale już mówi się, że wiele klubów z Włoch i Anglii chciałoby pana zatrudnić…
Ja nic nie wiem i nie interesuje mnie to. Nie lubię na ten temat rozmawiać, ponieważ w większości przypadków są to plotki. Żadnej konkretnej oferty nie otrzymałem, dlatego nie będę się wypowiadał. Jestem zachwycony zarówno miastem, jak i klubem, który przyjął mnie bardzo dobrze i który dał mi tak wiele w ciągu prawie roku, odkąd tu jestem.

Rozmawiała Barbara Bardadyn
Grudzień 2010

czwartek, 16 grudnia 2010

KOIKILI




PRZEGLĄD SPORTOWY: Pamięta pan ile razy graliście z Barcą odkąd jej trenerem jest Pep Guardiola?
KOIKILI: Sześć albo siedem…

PS: Osiem.
Faktycznie. Pięć w lidze, finał Pucharu Króla, dwa mecze o Superpuchar. I teraz znów czeka nas kolejne spotkanie w Copa del Rey…

PS: FC Barcelona jest przekleństwem Athletiku?
Nie, nie nazwałbym tego przekleństwem. To zwykły przypadek, że w tak krótkim czasie gramy ze sobą tak często. Dla nas to wielka motywacja, kolejna szansa, by zagrać przeciwko prawdopodobnie najlepszej drużynie świata.

PS: Z tych ośmiu meczów zaledwie jeden udało się zremisować…
Tak, na San Mames rok temu. No cóż, nie dokonaliśmy wielkich rzeczy w tych starciach z Barcą. To naprawdę skomplikowane. Ale teraz liczymy na korzystny dla nas wynik. Jedziemy na Camp Nou, by sprawić niespodziankę.

PS: To samo mówią zawodnicy wszystkich drużyn, że przeciwko FCB zagrają z podwójną motywacją i koncentracją, a później schodzą pokonani 0:5 albo 0:8.
Nie wszyscy przegrywają tak wysoko. Nasze spotkania w ciągu tych dwóch lat były dość wyrównane. Ale te zapowiedzi są jak najbardziej prawdziwe! Problem polega na tym, że Barca to niebywale trudny przeciwnik i naprawdę ciężko jest grając z nimi nie stracić gola. Owszem, rozmiary ich ostatnich zwycięstw są ogromne, ale to jest dla nas jeszcze większą motywacją. Barcelona zawiesiła poprzeczkę bardzo wysoko. Zobaczymy czy uda nam się do niej doskoczyć.

PS: Wydawało się, że po tych dwóch latach inne zespoły wiedzą już jak należy grać z FCB, a tymczasem jedyną drużyną w tym sezonie, która potrafiła ich pokonać jest Hercules!
I to na Camp Nou! Ale to oznacza, że Barca wcale nie jest niezwyciężona. Jestem przekonany, że możemy z nimi wygrać. Chcieć to móc.

PS: Czy Barcelonę można czymś zaskoczyć?
Myślę, że tak. Mecz musi się ułożyć po naszej myśli, wszystko powinno wychodzić tak, jak sobie założymy, a z drugiej strony trzeba sprawić, by Barca nie czuła się komfortowo i nie mogła z taką łatwością wymieniać podań. Chociaż wiemy jak karkołomne jest to zadanie.

PS: Athletic przywiązuje większą wagę do ligi czy do Copa del Rey?
Do obu tych rozgrywek, chociaż Puchar Króla zawsze był dla klubu bardzo szczególny, zresztą niedawno graliśmy w finale i uważam, że teraz też mamy duże szanse, by dotrzeć wysoko i nawet zdobyć to trofeum. Natomiast wygranie ligi, w tym momencie, jest dla nas utopią, dlatego z tego względu Puchar Króla jest trochę ważniejszy. Poza tym gra się mniej meczów i tytuł można wygrać mniejszym nakładem sił.

PS: Jose Mourinho chce wam zabrać Fernando Llorente.
Ale póki co jest w Athletic i mam nadzieję, że zostanie jeszcze na długie lata, bo to dla nas bardzo ważny zawodnik. Jednak jeśli odejdzie, na jego miejsce czeka wielu piłkarzy, którzy będą chcieli wykorzystać swoją szansę. W naszej szkółce mamy mnóstwo utalentowanych Basków.

PS: Llorente pasowałby do Realu Madryt?
Nie wiem i nawet nie potrafię wyobrazić go sobie w białej koszulce (śmieje się).

PS: Kto według pana zasłużył na Złotą Piłkę FIFA: Iniesta, Xavi czy Messi?
Xavi. To jest kluczowy piłkarz zarówno w klubie, jak i w reprezentacji. Dzięki niemu te drużyny funkcjonują. Futbol jest takim sportem, że zawsze musi być ktoś, kto sprawi, że inni będą błyszczeć. I taką osobą jest właśnie Xavi. Dużo mówi się o Messim, Inieście, bo asystują, strzelają gole, ale tak naprawdę – przynajmniej dla mnie – największa jest w tym zasługa Xavi’ego.

Rozmawiała Barbara Bardadyn
Grudzień 2010

środa, 8 grudnia 2010

JAVIER PASTORE




MAGAZYN SPORTOWY: Mówi się, że jest pan idealnym wspólnikiem Leo Messiego...
JAVIER PASTORE: O tym to się dopiero przekonamy, kiedy rozkręcimy wspólny biznes (śmieje się). A tak poważnie: uważam, że Lio wszystkim ułatwia pracę, sprawia, że futbol wydaje się bardzo prosty. Gra z nim jest czymś naturalnym.

Przyznał pan niedawno, że chciałby grać u boku Messiego w Barcelonie, ale nazwisko Pastore wymieniano także w kontekście Realu Madryt.
Wiadomo, że Barca i Real to dwa najważniejsze kluby na świecie, każdy piłkarz marzy, by w nich grać. Ja jednak jestem w Palermo. Myślę tylko o moim klubie i czuję się tu bardzo dobrze.
 
Ale prezes Maurizio Zamparini powiedział, że jeżeli będzie chciał pan odejść, on nie będzie rzucał panu kłód pod nogi.
To prawda. On jest wspaniałym człowiekiem, łączą nas bardzo serdeczne relacje i ten fakt również pomaga mi czuć się komfortowo w Palermo. Ale powtarzam: w tej chwili nigdzie się nie wybieram, jest mi tutaj dobrze.

Palermo stać na wywalczenie wysokiej lokaty w tym sezonie?
Taki jest nasz cel. Na tym się skupiamy i robimy wszystko, aby Palermo znalazło się jak najwyżej. Zdaję sobie sprawę, że cały czas walczymy z piłkarzami stojącymi na wyższym poziomie niż my, najlepszymi na świecie, jednak my jesteśmy silni mentalnie i wkładamy wszystkie nasze siły, by wygrać każdy mecz. Marzy mi się zdobycie jakiegoś trofeum z Palermo.

Siedem goli w 17 meczach. Nie jest normalne, by ofensywny pomocnik był najlepszym strzelcem drużyny, tym bardziej w lidze włoskiej…
Chyba zwyczajnie mam mnóstwo szczęścia (śmieje się). Chociaż nie gram w pierwszej linii, uwielbiam strzelać gole. Poza tym stawiam sobie pewne cele i staram się je realizować. Uważam, że jest to najlepszy sposób na osiągnięcie czegoś ważnego.
 
Jest pan zaskoczony słabszą dyspozycją Interu?
Tak. Jest to przecież ta sama drużyna, która wygrała wszystko w ubiegłym sezonie. Wydawało się zatem czymś logicznym, że z takimi piłkarzami – zwłaszcza Argentyńczykami! – będzie utrzymywać się na czele. Ale do końca sezonu zostało się jeszcze wiele miesięcy.

Tymczasem to Milan idzie jak burza. Jest poza zasięgiem?
Nie sądzę. Lazio i Juventus są przecież bardzo blisko... Milan ma niesamowitą drużynę, której należy się duży szacunek. Ale lider może zmienić się w każdym momencie. Futbol jest nieprzewidywalny.

Przeszkadzają panu te ciągłe porównania do Kaki?
Nie, ale są trochę przesadzone. Żeby można mnie było do niego porównywać, brakuje mi się jeszcze wiele: mnóstwo meczów do rozegrania, tytułów, doświadczenia. Muszę się jeszcze dużo nauczyć. Tak czy inaczej Kaka jest dla mnie wzorem piłkarza, dlatego porównania do niego są dla mnie ogromnym komplementem i zaszczytem.
 
A chciał pan zostać koszykarzem.
Uwielbiam koszykówkę! Grałem od dziecka i nawet mówiono, że byłem w tym dobry… Sam nie wiem… Tak czy inaczej teraz najważniejszy jest dla mnie futbol!
  
Ale mecze NBA pan ogląda?
Jak najbardziej! Marzy mi się też, by pewnego dnia znaleźć się na jakimś meczu NBA. Nie tylko dla gry samej w sobie, ale także dla atmosfery, spektaklu. To musi być niesamowite przeżycie.

„Gdy tylko go zobaczyłem, wiedziałem, że czeka go wspaniała kariera” – to słowa trenera Angela Cappy. Można go nazwać pańskim mentorem?
Oczywiście. Bardzo wiele mu zawdzięczam. Debiutowałem u niego w Huracanie w Primera Division. Potrafił wyciągnąć ze mnie potencjał. Pozwolił mi zrozumieć, że najlepszy sposób gry to taki, który sprawia, że człowiek czuje się dobrze. W moim przypadku chodzi o dobrą zabawę, bo futbol sprawia mi ogromną radość. Tak, pomógł mi dużo.

Po pańskim debiucie na mistrzostwach świata w meczu z Grecją, Diego Maradona stwierdził, że wyglądał pan, jakby przyjechał na swój czwarty czy piąty mundial, podczas gdy Angel di Maria podkreśla, że był bardzo zdenerwowany przez cały turniej.
Pewnie wynika to z tego, że ja kocham futbol. Zawsze gram tak samo, nie ważne czy w klubie, czy na mundialu. Gra w piłkę daje mi radość, dlatego zawsze wybiegam na murawę szczęśliwy, z wielką ochotą do gry, bez żadnej presji.

Co dała panu praca z Maradoną?
Diego również wiele zawdzięczam. Dał mi szansę gry w reprezentacji, co dla każdego piłkarza jest największym osiągnięciem. Zaufał mi i dzięki temu ja też mam większe zaufanie do swoich umiejętności. Mimo że pracowaliśmy razem dość krótko, ten czas był dla mnie bardzo ważny i zawsze będę mu wdzięczny.
  
A nowy selekcjoner Sergio Batista?
Jest zupełnie inny, jego styl pracy przypomina nieco ten Angela Cappy.


Iniesta, Xavi, Messi. Który z nich zasłużył na Złotą Piłkę?
To trudny wybór, ponieważ wszyscy trzej są znakomitymi piłkarzami, najlepszymi. Jednak moje serce zawsze jest za Lio… To, co on robi na boisku jest niesamowite, stale czymś zaskakuje. Tak, na Złotą Piłkę znów zasłużył Messi.

Rozmawiała Barbara Bardadyn
Grudzień 2010

niedziela, 5 grudnia 2010

ANDRÉ VILLAS-BOAS. Klon Mourinho




U boku Jose Mourinho spędził osiem lat. Wcześniej podpatrywał Bobby Robsona, a jako 21-latek prowadził reprezentację… Brytyjskich Wysp Dziewiczych. Latem objął FC Porto, które rewelacyjnie spisuje się zarówno w rozgrywkach krajowych, jak i w Lidze Europy, a on sam uważany jest za najzdolniejszego trenera młodego pokolenia w Portugalii.

Andre Villas-Boas od dziecka kibicował ukochanemu FC Porto i marzył o karierze piłkarza. Grał w amatorskich drużynach z rodzinnego miasta: w Ramaldense i Marechal Gomes da Costa. – Bardzo zwinny, odważny, skłonny do poświęceń. Świetnie podawał z 20, 25 metrów. Był nastolatkiem, a na boisku dawał instrukcje piłkarzom znacznie od siebie starszym, nawet takim po 30. To m.in. dzięki niemu nie spadliśmy do niższej ligi – wspomina Quim Espanhol, wówczas trener Ramaldense.
– Spędził u nas jeden sezon. Był rozumnym pomocnikiem, maksymalnie zaangażowanym w grę. Zawsze szukał piłki i posiadał agresywnego ducha. Prawdziwy lider. Nie był kapitanem tylko dlatego, że opaska zawsze należała do najstarszego zawodnika – opowiada Manuel Ribeiro, były opiekun Marechal Gomes da Costa. – Bardzo lubił rozmawiać ze mną o taktyce. Był zawodnikiem niesłychanie krytycznym. I posiadał jeszcze jedną cechę: nie potrafił przegrywać i źle znosił porażki – dodaje Ribeiro.

Protegowany Bobby Robsona
Jednak Villas-Boas zdawał sobie sprawę, że wybitnym piłkarzem nigdy nie zostanie. – Bardzo chciałem grać na wysokim poziomie, ale nie byłem na tyle dobry, by osiągnąć jakiś sukces, dlatego postanowiłem, że zostanę trenerem – wyjaśnia. Wiele zawdzięcza sir Bobby Robsonowi. – Kiedy przybył do Porto w 1994 roku, zamieszkał w tym samym budynku, co ja. Byłem wówczas bardzo młody, ale przez moje ogromne zainteresowanie futbolem, zdecydowałem się pójść do jego mieszkania, by spróbować poznać go bliżej – opowiada Villas-Boas.
Robson był zachwycony konwersacjami z młodzieńcem, pewnie również dlatego, że Portugalczyk, mający angielskie korzenie, doskonale włada językiem Szekspira. To właśnie Robson poradził mu, by studiował w Wielkiej Brytanii. Pomógł mu nawet zapisać się do Lilleshall, Narodowego Centrum Sportu, gdzie rozpoczął kurs trenerski. Później załatwił mu także kurs w szkockim Largs oraz możliwość uczestniczenia w treningach prowadzonego przez George’a Burley’a Ipswich Town. Zajęcia w Lilleshall rozpoczął w wieku lat 17.  – Tak naprawdę nie powinno mnie tam być, ponieważ prawo nie pozwala osobom niepełnoletnim udziału w takich kursach. Ale Bobby wstawił się za mną i dzięki temu mogłem uzyskać licencję UEFA C – wspomina.
Rok później zrobił kurs, który dał mu licencję UEFA B, a w kolejnym miał już w kieszeni najwyższy stopień trenerski. Wtedy zdecydował się na najbardziej egzotyczną przygodę, obejmując reprezentację Brytyjskich Wysp Dziewiczych. – Byłem dzieciakiem, ale oni nie wiedzieli ile mam lat. Powiedziałem im dopiero kiedy odchodziłem. To było zbyt poważne zajęcie jak na 21-latka. Prowadziłem drużynę w eliminacjach do mistrzostw świata 2002. Pamiętam jak dostaliśmy srogie lanie od reprezentacji Bermudów. Shaun Goater strzelił nam 5 goli. To była bardzo bolesna porażka, ale jednocześnie niesamowite doświadczenie dla tak młodego chłopaka – opowiada szkoleniowiec „Smoków”.

Oczy i uszy Mourinho
Villas-Boas wrócił do Porto i zajął się pracą z młodzieżowymi drużynami. Rok później trenerem pierwszego zespołu został Mourinho, a w życiu i karierze młodziana szykował się wielki przełom. – Jose znał mnie doskonale z czasów, gdy był asystentem Bobby Robsona. Poprosił mnie o stworzenie Departamentu Obserwacji Przeciwników. Zajęło mi to cztery dni. Chodziło o to, abym przygotowywał raporty o rywalach, które później były dostarczane trenerowi i piłkarzom – opowiada.
W ten sposób został najbardziej zaufanym człowiekiem Mourinho. Później pracował z nim również w Chelsea i w Interze. W Mediolanie spędził u jego boku tylko pierwszy sezon, gdyż postanowił działać na własny rachunek. Mourinho nie był zachwycony tym pomysłem, nie chciał stracić tak znakomitego asystenta. – On jest moimi oczami i uszami – mówił o młodszym rodaku obecny szkoleniowiec Realu Madryt.
Samodzielną karierę na ławce trenerskiej Villas-Boas rozpoczął w październiku 2009 roku w Academice, zastępując Rogerio Gonςalvesa. Drużyna znajdowała się na ostatnim miejscu, nie miała na koncie ani jednego zwycięstwa. Pod jego wodzą zespół ukończył rozgrywki na 11. pozycji i dotarł do półfinału Pucharu Ligi, przegranego z FC Porto. Portugalscy komentatorzy nie mogli się nachwalić młodego trenera, który nie tylko uratował zespół z Coimbry przed spadkiem, ale nadał mu styl i sprawił, że Academica zaczęła prezentować atrakcyjny futbol. Nic więc dziwnego, że tego lata już widziano go w roli nowego szkoleniowca Sportingu Lizbona, ale Villas-Boas ostatecznie znalazł się w swoim ukochanym klubie zastępując w FC Porto Jesualdo Ferreirę. Pracę na Estadio do Dragão rozpoczął bardzo efektownie, pokonując 2:0 Benfikę i wygrywając Superpuchar Portugalii. Dotychczasowy bilans w lidze to 10 zwycięstw i dwa remisy oraz 11 punktów przewagi nad drugą w tabeli Benfiką, którą w klasyku jego piłkarze rozgromili aż 5:0.

Zbudować własną markę
Andre Villas-Boas porównań do Mourinho unika jak ognia, a przecież ich trenerska ścieżka wygląda identycznie. Obaj byli bardzo przeciętnymi piłkarzami. Obaj zaczynali od podpatrywania sir Bobby Robsona. Obaj trenerskie kursy kończyli w Anglii i Szkocji. Obaj byli asystentami wielkich trenerów. Obaj, zanim objęli FC Porto, ratowali przed spadkiem inny portugalski klub. Wreszcie – Mourinho w pierwszym sezonie pracy na Estadio do Dragão zdobył mistrzostwo, a Villas-Boas jest na bardzo dobrej ku temu drodze. – Nie jestem klonem Jose Mourinho. Chcę w tym klubie zbudować własną markę – zarzeka się 33-letni szkoleniowiec.
– Jest jeszcze za wcześnie, by porównywać CV obu trenerów czy dokonywać wielkich analiz taktycznych, jednak śmiało można stwierdzić, że styl gry drużyny prowadzonej przez Villas-Boasa jest bardzo podobny do tamtego z czasów Mourinho, kiedy „Smoki” wygrywały Puchar UEFA, a była to gra znacznie ładniejsza i lepsza niż rok później, gdy FC Porto zdobył puchar Ligi Mistrzów – mówi Luis Pedro Ferreira z Maisfutebol.pt. – Villas-Boas darzy ogromnym szacunkiem trenera Realu Madryt, przykleja mu się łatkę „nowego Mourinho”. Tak naprawdę on doskonale zdaje sobie sprawę, że zawsze będzie porównywany do „The Special One”. Trudno wyrokować czy będzie tak dobry, tak wielki i tak genialny jak Mourinho, ale jeśli jest ktoś, kto przypomina trenera Królewskich, to Villas-Boas jest właśnie tą osobą i na pewno może zapisać się w historii światowego futbolu – twierdzi Luis Pedro Ferreira.

Barbara Bardadyn
Grudzień 2010