sobota, 17 grudnia 2011

JAVI VARAS




Po niedawnym znakomitym meczu na Camp Nou (0:0) został pan bohaterem Sevilli. Ile razy oglądał pan później tamto spotkanie?
Tylko raz, od razu następnego dnia. Ale muszę przyznać, że nie lubię oglądać swoich parad, wolę zobaczyć jakie błędy popełniłem, by nie pojawiały się w następnych meczach.

Ale tamten mecz wyszedł panu perfekcyjnie!
Zawsze są jakieś drobne elementy, które trzeba skorygować. Najczęściej ani kibice, ani dziennikarze ich nie wychwytują, ale później przy bardzo dokładnej analizie widać rzeczy, które wymagają jeszcze udoskonalenia.

Co musi mieć dobry bramkarz?
Przede wszystkim spokój, opanowanie, musi dawać drużynie pewność, umieć podejmować właściwe decyzje. Powinien także dobrze grać nogami, by móc jak najlepiej wprowadzać piłkę i uczestniczyć w grze.           

Rzuty karne to kwestia szczęścia czy skrupulatnej analizy?
Myślę, że na obronę rzutu karnego wpływa wiele czynników. Szczęście, intuicja bramkarza, ale także analiza. Trzeba dokładnie przestudiować rywali, jak i w które miejsce zazwyczaj uderzają. A później trzeba liczyć na łut szczęścia.

Teraz mierzycie się z Realem Madryt. Liczy pan, że uda się powtórzyć wyczyn z Camp Nou?
Nie. Chcę, żeby poszło nam znacznie lepiej i żebyśmy zwyciężyli! Z Barceloną graliśmy na jej stadionie, z Realem zagramy przed naszą publicznością i interesują nas trzy punkty. Oni mają znakomitych zawodników, których trudno zatrzymać, ale mam nadzieję, że też dopisze nam szczęście.

Więcej problemów sprawiają napastnicy Realu czy Barcelony?
Oba zespoły mają najlepszych piłkarzy świata, ale jeśli muszę wybierać to wskazuję na Barcelonę. W ostatnich sezonach wygrywali prawie wszystko, poza tym każdy ofensywny zawodnik Barcy może strzelić gola w każdym momencie. Są bardziej groźni.

Ale w poprzednim sezonie Cristiano Ronaldo w jednym tylko meczu strzelił panu cztery gole.
Tak, ale na szczęście nie udało mu w półfinale Pucharu Króla. Cóż, tamten mecz ligowy to był dla mnie jeden z najgorszych dni w karierze, wpuścić sześć goli nie jest niczym przyjemnym. Ale darzę go szacunkiem i mam nadzieję, że tym razem nie zdoła strzelić.

Wywołują strach rzuty wolne Ronaldo?
Tak, ponieważ wykonuje je w bardzo specyficzny sposób, piłka leci z nieprawdopodbną prędkością. Jedyne co możemy zrobić to być bardzo uważnymi, wykazywać się inteligencją. Takich sytuacji nie da się przećwiczyć na treningu. Trzeba reagować w ułamku sekundy.

Na Ramón Sanchez Pizjuan od trzech lat nie słychać hymnu Ligi Mistrzów, co jest wielkim ciosem dla prezydenta Del Nido.
Zdajemy sobie z tego sprawę. W tym sezonie idzie nam dobrze, naszym celem jest zajęcie 3-4 miejsca, by wreszcie zagrać w Champions League. Oczywiście, chcielibyśmy walczyć o lokaty 1-2, ale na razie jest to niemożliwe. Różnice między Barceloną i Realem a resztą nadal są ogromne. Oba zespoły pewnie znów uzbierają po 80 punktów, co dla innych jest nieosiągalne.

Do pierwszej drużyny Sevilli trafił pan dość późno.
Miałem 26 lat, nie mogłem dłużej grać w rezerwach, więc miałem do wyboru: albo odejście do innego klubu, albo wejście do pierwszego zespołu, gdzie byli Andres Palop i Morgan De Sanctis. Postanowiłem zostać w Sevilli i, na szczęście dla mnie, wkrótce De Sanctis odszedł do Galatasaray, więc decyzja, jaką podjąłem była trafna.

Jednak wywalczenie miejsca w bramce Sevilli zajęło panu ponad dwa lata.
Wiele przeszedłem, by tutaj dotrzeć, bardzo ciężko pracowałem i byłem cierpliwy, spokojnie czekałem na swoją kolej i dziś jestem dumny ze sposobu, w jaki to wszystko osiągnąłem i mam jeszcze więcej zapału do pracy. Ale w tym czasie nie brakowało też chwil zwątpienia, nie raz byłem sfrustrowany ciągłym siedzeniem na ławce. Wiadomo, że każdy chce grać, chce czuć, że jest ważny dla drużyny. Był nawet moment, że chciałem rzucić ręcznik, poszukać sobie innego klubu. Ale wtedy zawsze mogłem liczyć na wsparcie i rady moich rodziców, żony, przyjaciół, którzy wyciągali mnie z dołka i nie pozwolili się poddać. Ostatecznie, dzięki Bogu, wszystko ułożyło się dobrze.

Po tamtym październikowym meczu z Barceloną mówiło się nawet o powołaniu do reprezentacji Hiszpanii. Widzi pan jakieś szanse?
W tej chwili to bardzo trudne. Iker, Victor i Pepe osiągnęli bardzo dużo, wszyscy trzej są bramkarzami klasy światowej. Oczywiście, jak każdy Hiszpan chciałbym kiedyś dostać powołanie i być częścią tej wielkiej drużyny, ale trzeba być realistą. Na razie skupiam się na pracy w Sevilli. Dobre występy w klubie są jedynym sposobem, by zostać dostrzeżonym przez selekcjonera.

Zna pan polskich bramkarzy?
Znam Łukasza Fabiańskiego. Spotkaliśmy się kilka lat temu podczas towarzyskiego turnieju w Amsterdamie. Graliśmy wówczas z Arsenalem, zremisowaliśmy 1:1. Pamiętam, że zaskoczył mnie wtedy bardzo, był młodym chłopakiem, a wygrywał rywalizację z Almunią. Polska wydała wielu znakomitych bramkarzy, jak choćby Dudek, a że Arsenal, jeden z najważniejszych klubów w Europie, ma dwóch polskich golkiperów, to o czymś świadczy.

Rozmawiała Barbara Bardadyn

sobota, 5 listopada 2011

IKER MUNIAIN




Jak to możliwe, że 12-letni chłopiec z Pampeluny wybiera Athletic, a nie Barcelonę?
To prawda, że Barca o mnie pytała, ale dla mnie liczył się tylko Athletic. Od małego kibicowałem temu klubowi, podobnie jak cała rodzina. Osasuna nigdy mnie nie interesowała, dla mnie istniał tylko jeden klub, więc kiedy nadarzyła się okazja, nie zastanawiałem się ani chwili. Jestem zadowolony z decyzji, jaką podjąłem ja i moja rodzina.

Mówi pan, że chce spędzić w Athletic całą karierę…
Tak. To byłoby coś pięknego móc spędzić całą sportową karierę w jednym klubie. Ale futbol już nie raz pokazał jak bardzo jest nieprzewidywalny i nigdy nie wiadomo, gdzie człowiek może skończyć.

Ma pan jakieś propozycje?
(śmieje się) Nie. I wcale mnie to nie interesuje. Myślę wyłącznie o Athletic.

Ronaldinho nadal jest pana piłkarskim wzorem?
Był moim ukochanym piłkarzem, kiedy byłem młodszy. W pokoju miałem jego plakaty, chciałem być jak on. Teraz podoba mi się Iniesta, Messi…

A więc jednak Barςa!
(śmieje się) Nie, nie. Ale tacy piłkarze jak oni po prostu muszą się podobać! Real Madryt również ma wspaniałych zawodników, jak Kaka, Cristiano Ronaldo, no i w Athletic też grali wielcy piłkarze jak Julen Guerrero czy Joseba Etxeberria, od których dużo się nauczyłem i zawsze stawiałem ich sobie za wzór.

Nie skończył pan jeszcze 19 lat, a już jest idolem na San Mames.
Jestem ogromnie wdzięczny kibicom za ich wsparcie, bo to bardzo mi pomaga, bym mógł piłkarsko dojrzewać. Cieszę się z tego jak zaczął się dla mnie ten sezon, jestem  w dobrej formie i mam nadzieję, że nadal tak będzie.

Niełatwo było dotrzeć do tego miejsca.
Powiedziałbym, że niezwykle ciężko. Musiałem przezwyciężyć wiele trudnych momentów, zwłaszcza wtedy, kiedy trzeba było radzić sobie bez rodziców tutaj w Bilbao. Ale dzięki wytężonej pracy, dużej ambicji oraz nadziejom i marzeniom udało mi się osiągnąć to, co mam w tej chwili.

Osobą, która odegrała fundamentalną rolę w pana rozwoju był Joaquin Caparros.
On dał mi szansę debiutu w Primera Division, za co jestem mu bardzo wdzięczny. Pamiętam, że gdy tylko przyszedł do Athletic od razu zwrócił na mnie uwagę. Ja byłem jeszcze bardzo młody, miałem 14 lat, kiedy zabrał mnie na okres przygotowawczy z pierwszą drużyną, co dla mnie było ogromnym zaskoczeniem, ale i niezapomnianym doświadczeniem.

Nowy trener Marcelo Bielsa jest zupełny inny niż Caparros.
Tak, są totalnie odmiennymi osobami i trenerami, ale obaj to wielcy szkoleniowcy. Marcelo Bielsa daje nam bardzo dużo, styl, która stara się w nas zaszczepić polega przede wszystkim na posiadaniu piłki, to jest jego cecha charakterystyczna.

Ale początek sezonu był bardzo słaby.
Przy zmianie trenera często jest tak, że potrzeba czasu, by przystosować się do nowych koncepcji, bo jak już mówiłem, styl Bielsy jest zupełnie odmienny od futbolu Caparrosa i drużynę sporo kosztowała adaptacja. Brakowało nam wyników, ale już się podnosimy i na szczęście mamy dobrą passę.

Były chwile zwątpienia, wątpliwości?
Nie, ponieważ nawet kiedy nam nie szło, w drużynie widać było chęć do pracy, pozytywne nastawienie. Oczywiście, martwiliśmy się brakiem rezultatów, ale wiedzieliśmy, że kwestią czasu pozostaje, gdy wszystko zaskoczy i dobre wyniki będą nam towarzyszyć.

Jaki jest cel na ten sezon?
Chcielibyśmy znów awansować do Ligi Europy. W poprzednim sezonie nam się to udało, zajęliśmy szóste miejsce, teraz dobrze byłoby poprawić ten wynik i dołożymy wszelkich starań, by tak się stało, chociaż wiemy, że będzie to trudne.

Ten Athletic będzie w stanie nawiązać walkę z wielką dwójką? Niektórzy pokazali, że można.
(uśmiecha się) Zarówno Barcelona, jak i Real Madryt stoją na trochę wyższym poziomie niż pozostałe drużyny. My jesteśmy jednak bardzo ambitnym zespołem i na pewno nie odpuścimy w meczach z nimi.

Wspomniał pan o posiadaniu piłki, co ma identyfikować ten Athletic. Będziecie drugą Barceloną?
Barcelona jest dziś wzorem dla wszystkich. Pomysłem jest nie wiem czy upodobnienie się do Barςy czy nie, ale na pewno pokazywać futbol o zbliżonej charakterystyce: posiadanie piłki, wysoka gra pressingiem. To jest idea, jaką ma Bielsa.

W czym przejawia się jego szaleństwo?
On jest przede wszystkim szalony na punkcie futbolu, uwielbia swoją profesję, żyje piłką 24 godziny na dobę, stale myśli o tym jak poprawić różne elementy, jak pomóc drużynie i myślę, że przydomek „Loco” (szaleniec) pasuje do niego jak ulał.

Rozmawiała Barbara Bardadyn
24 października 2011

środa, 12 października 2011

KLAAS-JAN HUNTELAAR




MAGAZYN PS: W ubiegłym sezonie Schalke było drużyną o dwóch twarzach: z jednej strony półfinał Champions League, z drugiej słabe mecze w Bundeslidze.
KLAAS-JAN HUNTELAAR: Rzeczywiście. Poprzednie rozgrywki rozpoczęliśmy bardzo źle, nie było nas stać na nic więcej niż 14. miejsce w Bundeslidze. To było olbrzymie rozczarowanie. Na szczęście dobrze nam się wiodło w Lidze Mistrzów, zdobyliśmy też Puchar Niemiec, więc końcówka sezonu była bardzo dobra.

Jak będzie tym razem?
Wyciągnęliśmy wnioski z poprzedniego sezonu i teraz rozpoczęliśmy bardzo dobrze. Naszym celem jest znaleźć się w pierwszej szóstce i grać w europejskich pucharach. Jeśli uda nam się rozegrać wielki sezon, byłoby fantastycznie znaleźć się w czołowej czwórce, ponieważ w przyszłym sezonie znów chcemy grać w Champions League. W pucharach mamy nadzieję, na dobry występ w Lidze Europy. Puchar Niemiec też jest ważny. Chcielibyśmy wygrać wszystko, ale oczywiście łatwo nie będzie.

Nowym trenerem Schalke został pański rodak Huub Stevens.
Czy to dobra wiadomość?
Jak najbardziej. Bardzo się cieszę, chociaż wcześniej nie miałem okazji z nim pracować. Wiem jednak, że w Holandii wykonał świetną robotę w Rodzie Kerkrade, a w przeszłości był już trenerem Schalke. Uważam, że to doskonały wybór.

Który z rywali w Bundeslidze wydaje się najtrudniejszy?
Bardzo mocny skład ma Bayern Monachium. Podobnie można powiedzieć o Borussii Dortmund. Co prawda nie zaczęła ona rozgrywek zbyt dobrze, ale liga jest nieprzewidywalna. Z każdym można wygrać i z każdym przegrać.

Borussię stać, żeby obronić mistrzowski tytuł?
Mam nadzieję, że nie…

Dlaczego?
Bo to my chcemy wygrać.

Schalke rzeczywiście ma potencjał na mistrzostwo?
Mamy bardzo dobry, młody zespół, do tego kilku doświadczonych piłkarzy. Oczywiście, żeby rywalizować na przykład z Bayernem, musimy poprawić jeszcze wiele elementów w naszej grze. Powinniśmy cały czas się uczyć.

Jak ocenia pan trójkę Polaków z Borussii: Roberta Lewandowskiego, Jakuba Błaszczykowskiego i Łukasza Piszczka?
Wszyscy są bardzo dobrymi, technicznymi piłkarzami, niewątpliwie cennymi dla Borussii. W poprzednim sezonie grali dobrze, chociaż nie w każdym meczu. Podoba mi się zwłaszcza Piszczek. To znakomity obrońca. Ale na uznanie zasługują wszyscy trzej. Przecież inaczej nie graliby w Bundeslidze.

Był pan zaskoczony przejściem do Schalke Raula Gonzaleza?
Tak, to było dość zaskakujące. Niewielu Hiszpanów decyduje się na grę poza granicami. Poza tym on całe życie spędził w Realu Madryt.

Dla kibiców Realu to musiał być potężny cios.
To prawda, ale on widział, co dzieje się w klubie. Do drużyny ciągle dochodzili nowi zawodnicy, on nie dostawał wielu okazji do gry. Dlatego chciał coś zmienić i uważam, że postąpił słusznie, bo dla Schalke jest bardzo ważnym piłkarzem i cały czas strzela gole. Poza tym jest świetnym przykładem dla młodych zawodników. Jego doświadczenie jest bezcenne. Ja sam wiele się od niego uczę.

Czy z perspektywy czasu może pan powiedzieć, że przejście do Realu Madryt, a później do Milanu, było największym błędem w pańskiej karierze?
Nie, absolutnie nie uważam tego za błąd. Gra w Realu Madryt była dla mnie wielką szansą. Rozegrałem sporo meczów, strzeliłem trochę goli, ale później w klubie rozpoczęły się radykalne zmiany, sprowadzono nowych piłkarzy. To też kwestia polityki. W Hiszpanii przed wyborami kandydat na prezydenta klubu zawsze musi obiecać, że kogoś kupi. A Florentino Perez chciał pozyskać Cristiano Ronaldo, Kakę, Benzemę, pragnął zbudować nowy zespół, nowych Galacticos. Dla wielu piłkarzy zabrakło miejsca w tym projekcie, więc uznałem, że lepiej jest odejść…

Ale wolał pan zostać…
Jak najbardziej. Bardzo podobał mi się styl gry Realu Madryt: ofensywny. Liga hiszpańska jest jedną z najlepszych w Europie, trochę przypomina holenderską. Dla mnie był to perfekcyjny klub, dobrze się tam czułem, ale nie było tam dla mnie miejsca.

W Realu spotkał pan Jerzego Dudka.
Dudek to świetny facet, bardzo pozytywna postać. A poza tym znakomity bramkarz, który zawsze wzorowo wywiązywał się ze swoich zadań, mimo że jego rola w klubie była dość niewdzięczna.

Jak postrzega pan obecny Real z Jose Mourinho na ławce trenerskiej?
Mourinho jest urodzonym zwycięzcą, chce wygrywać zawsze i stara się to robić za wszelką cenę. Czasem wywołuje kontrowersje, ale to wszystko ma służyć zwycięstwom. Chwyta się wszystkiego, by osiągnąć sukces.

Uda mu się pokonać Barcelonę i zdobyć mistrzostwo Hiszpanii?
Nie sądzę. Wydaje mi się, że Barcelona jest poza zasięgiem.


A zatem bardziej podoba się panu Barcelona niż Real?
Oczywiście, że podoba mi się obecna gra Barcelony, ale z chęcią oglądam również mecze Realu. Nie mogę powiedzieć, że kibicuję jednym czy drugim. Po prostu lubię oglądać dobry futbol.

Holandia już kilka tygodni temu zakwalifikowała się do mistrzostw Europy. Czy ta drużyna jest silniejsza niż przed rokiem, kiedy zdobywaliście wicemistrzostwo świata?
Myślę, że tak. Mamy znakomity skład, chociaż wiem, że nie będzie to łatwy turniej. Przecież inne reprezentacje, jak Hiszpania czy Niemcy, również są bardzo mocne. Myślę jednak, że możemy z nimi rywalizować, a nawet wywalczyć mistrzostwo Europy. Już w trakcie ubiegłorocznego mundialu pokazaliśmy, na co nas stać, teraz w eliminacjach wygraliśmy wszystkie mecze. Zobaczymy, co wydarzy się w przyszłym roku w Polsce i na Ukrainie.

Wie pan coś o polskiej drużynie?
Wiem, że jest to młody zespół, wielu zawodników występuje w Bundeslidze, znam ich potencjał, dlatego sądzę, że Polska może liczyć na bardzo dobry wynik. Poza tym będziecie grać u siebie. To samo dotyczy Ukrainy. Na gospodarzy zawsze trzeba będzie uważać.

Rozmawiała Barbara Bardadyn
27 września 2011

wtorek, 4 października 2011

ROQUE SANTA CRUZ




MAGAZYN PS: Przejście do ligi hiszpańskiej można traktować jako pana piłkarskie odrodzenie?
ROQUE SANTA CRUZ: Myślę, że tak. To jest przede wszystkim zupełnie nowy okres w mojej karierze, nigdy wcześniej nie grałem w Hiszpanii, nie znałem tej ligi, dlatego dla mnie jest to ogromne wyzwanie, wiążę z Betisem duże nadzieje i liczę, że kontuzje nie będę mnie już prześladować.

Ma pan na koncie na razie dwa gole. Uważa pan, że może jeszcze powtórzyć swój najlepszy sezon, kiedy w barwach Blackburn Rovers w kampanii 2007/08 zdobył pan 19 bramek?
(uśmiecha się) Czas pokaże, ale myślę, że jest to możliwe. Przekonamy się na koniec sezonu. Oczywiście zdobywanie goli to jest coś pięknego, to przede wszystkim moja praca, ale nigdy nie stawiam sobie żadnych celów odnośnie liczby zdobytych bramek. Najważniejsze, by drużyna grała dobrze, a wtedy mnie będzie łatwiej o gole.

Betis jest wielką rewelacją tego sezonu. Uważa pan, że drużyna utrzyma ten niesamowity poziom przez dłuższy czas?
Taki jest nasz cel. Chcielibyśmy grać tak przez cały sezon, chociaż wiemy, że nie będzie to łatwe, bo konkurencja jest przecież ogromna.

W czym tkwi klucz do sukcesu tej drużyny?
Myślę, że trochę w stylu gry, który polega na wymianie dużej ilości podań. Mamy też zespół, który  bardzo ciężko pracuje w trakcie całego tygodnia, by przystąpić do meczu doskonale przygotowanym. U podstaw tego, co do tej pory osiągnęliśmy leży poświęcenie, a poza tym Betis jest drużyną o dużej jakości. Widać, że przeciwnicy bardzo nas szanują, nie traktują naszej drużyny jako typowego beniaminka, którego z łatwością można ograć. Tymi dobrymi meczami zasłużyliśmy sobie na szacunek, jesteśmy traktowani poważnie i to jest bardzo pozytywne.

A czy te wszystkie komplementy, które zbieracie, w pewnym momencie nie wyrządzą wam krzywdy?
Nie, nie boimy się o to, ponieważ wszyscy mocno stąpamy po ziemi. Poza tym te pochwały jeszcze bardziej nas motywują do wytężonej pracy, a zatem nie ma powodu do niepokoju.

No dobrze, ale jaki rzeczywisty cel Betisu na ten sezon?
Po pierwsze musimy utrzymać się w Primera Division. A kiedy uzbieramy już ponad 40 punktów, wówczas będziemy myśleć o wyższych celach, czyli o w miarę wysokim miejscu w tabeli.

W ostatnich latach żadna drużyna nie jest w stanie rywalizować z Barceloną i Realem Madryt. Uważa pan, że zmieni się to w tej kampanii?
Będzie bardzo trudno zmienić tę sytuację. To są jedne z najlepszych drużyn na świecie, które posiadają ogromną przewagę nad resztą zespołów. Myślę, że dla tych pozostałych drużyn z Primera Division to jest wielkie wyzwanie móc nawiązać walkę z Realem i Barceloną, aby trzymać z nimi kontakt przez cały sezon, bo takie dysproporcje, jakie wytworzyły się w ostatnich latach na pewno nie są dobre.

A jak postrzega pan Real i Barcelonę?
Cały czas są tak samo mocne, mają znakomitych piłkarzy i to nie tylko tych z wyjściowej jedenastki. Rezerwowi, którzy wchodzą na boisko nierzadko też są w stanie zrobić różnicę. Nieważne kto gra, obie drużyny są bardzo mocne i w tym właśnie tkwi siła tych największych.

Wy już w następnej kolejce wybieracie się na Santiago Bernabeu. Uda się tam zdobyć jakieś punkty?
Zawsze jest to możliwe i z taką intencją tam pojedziemy. Ale będzie to bardzo skomplikowane spotkanie. Real Madryt zawsze stwarza sobie mnóstwo okazji do zdobycia gola... Zobaczymy, wszystko będzie zależeć od tego jak ułoży się ten mecz. Futbol jest jednak nieprzewidywalny i szansa na zdobycie punktów jest zawsze, niezależnie od tego gdzie się gra.

Pan jest kibicem Realu czy Barcelony?
(śmieje się) Nie, nie mogę się opowiadać za żadną z drużyn, bo jestem przecież piłkarzem Betisu...

Ale proszę powiedzieć jako obserwator, jako człowiek, który przez lata ligę hiszpańską śledził z dystansu...
No dobrze, bardziej podoba mi się Barcelona. Uwielbiam styl gry tej drużyny, a poza tym bardzo lubię Leo Messiego, który jest spektakularnym piłkarzem, zawodnikiem, który tworzy historię.

Którzy piłkarze z Primera Division wywarli na panu największe wrażenie?
Bez wątpienia Messi i Cristiano Ronaldo, którzy są wyjątkowi i są tymi, którzy robią różnicę w lidze. Ale praktycznie każda drużyna posiada wspaniale postaci, każda ma swoje gwiazdy, jak choćby Roberto Soldado z Valencii czy Falcao z Atletico. Również Xavi, Iniesta, ale to oczywiste.

A jak ocenia pan swój były zespól, Manchester City?
To wielka drużyna. Ze względu na klasę piłkarzy, jakich posiada, dziś dorównuje poziomem Barcelonie i Realowi. Jestem przekonany, że czeka ich znakomity sezon i moim zdaniem jest to jeden z kandydatów do wygrania Premier League. Mają wszystko, by zdobyć mistrzostwo.

Kun Agüero jest niesamowity.
Zgadza się. Ma fantastyczny początek sezonu, ewidentnie posiada wielkie zaufanie trenera i kolegów. Z łatwością przychodzi mu zdobywanie goli i na pewno rozegra wspaniały sezon.

Pomówmy na koniec o reprezentacji Paragwaju. Jak postrzega pan tę drużynę wobec rozpoczynających się w tym tygodniu eliminacji do mundialu w Brazylii?
Jesteśmy silni jak wcześniej. Mamy teraz nowego, młodego trenera, którego wszyscy bardzo cenimy. Eliminacje w strefie południowoamerykańskiej są zazwyczaj bardzo wyrównane, ale Paragwaj jest wystarczająco mocny, by zagrać na najbliższym mundialu.

Mając na uwadze lipcowy turniej Copa America, Paragwaj jest rzeczywiście drugą najmocniejszą reprezentacją kontynentu?
Nie. Nie zapominajmy o Brazylii i Argentynie, chociaż to prawda, że w ostatnim czasie zarówno Paragwaj, jak i Urugwaj wywalczyli sobie miejsce pośród tych największych. Ale pozostałe drużyny już depczą nam po piętach. Chile, Kolumbia i Ekwador będą walczyć jak równy z równym z tymi największymi, by zyskać miejsce gwarantujące udział na mistrzostwach świata.

Ale Argentyna i Brazylia już od dłuższego czasu bardzo rozczarowują.
Tak, ale to dlatego, że poziom w Ameryce Południowej bardzo się wyrównał i te reprezentacje nie cieszą się już takim szacunkiem jak wcześniej, nie wywołują strachu u rywali. Ale jeśli chodzi o piłkarzy, indywidualności to oni nadal robią różnicę i jeśli uda im się zbudować kolektyw, znów będą potęgami, za które zawsze uchodziły.

Paragwaj pierwszy mecz gra z Urugwajem. Rewanż za finał Copa America?
Nigdy nie pogodzimy się z porażką w tamtym finale. To dla nas sprawa honoru. Dlatego teraz  musimy pokonać Urugwajczyków za wszelką cenę.

Wspomniał pan o selekcjonerze, Francisco Arce. Jest to trener, który nie ma dużego doświadczenia.
Tak, ale znam go doskonale, ponieważ graliśmy razem w reprezentacji. Wiem, jakim jest człowiekiem i trenerem. Ma wsparcie całej drużyny, co jest najważniejsze. To prawda, że nie ma dużego doświadczenia, bo dotąd pracował tylko w jednym klubie (w paragwajskim Rubio Ñu - przyp. red.), ale swoją pracą zasłużył na stanowisko selekcjonera, poza tym był osobą, której wszyscy się domagali, a my, piłkarze, zrobimy wszystko, by jego początek kariery w roli selekcjonera był jak najlepszy.

Rozmawiała Barbara Bardadyn
29 września 2011

czwartek, 29 września 2011

PATRICK KLUIVERT




Twente zremisowało swój pierwszy mecz w Lidze Europy. Jak postrzega pan ten zespół przed spotkaniem z Wisłą Kraków?
Tak, zremisowaliśmy 1:1 z Fulham na wyjeździe, co według mnie jest dobrym rezultatem. Teraz mecz z Wisłą Kraków jest dla nas szalenie ważny, bo gramy u siebie, a tutaj zawsze musimy uzyskiwać pozytywne wyniki. O porażce nie może być mowy, dlatego mobilizacja jest ogromna. Najważniejsze to zdominować rywala, przejąć inicjatywę od pierwszych minut i nie pozwolić, żeby Wisła dyktowała warunki gry. To jest kluczowe. Chociaż wiemy, że będzie dość ciężko.


Jak ocenia pan Twente w porównaniu z innym czołowymi drużynami holenderskimi?
W sierpniu straciliśmy bardzo ważnego zawodnika, jakim był Bryan Ruiz, który odszedł do Fulham, ale mamy innych bardzo dobrych piłkarzy, mocny skład i nie sądzę, by brakowało nam czegoś w odniesieniu do innych zespołów.

Twente wyrasta na jedną z ważniejszych drużyn w Holandii: mistrzostwo w 2010, wicemistrzostwo w 2009 i 2011…
Tak. Wykonywana praca przynosi bardzo dobre efekty i mimo zmian trenerów na przestrzeni ostatnich lat, zespół funkcjonuje znakomicie. Liczymy, że uda nam się utrzymać ten poziom i na stałe zagościć w czołówce. Jednak do tego potrzeba również trochę szczęścia.

W czym tkwi siła tej drużyny?
W tym, że jest to kolektyw, wewnątrz którego znajduje się kilka indywidualności zdolnych przesądzić o losach meczu. Ale przede wszystkim liczy się zespół jako całość, piłkarze, którzy pracują dla dobra drużyny. I my to mamy. Poza tym jesteśmy bardzo dobrze przygotowani pod względem fizycznym, co jest niezwykle istotne.

Taką indywidualnością jest Marc Janko?
Na pewno tak. To jest napastnik, który strzela dużo goli, jest silny, sprytny. To bardzo dobry zawodnik, który potrafi zrobić różnicę. Zresztą tak samo jak Luuk de Jong, który też jest bardzo skuteczny. Ale jak już wspomniałem, najważniejsza jest gra kolektywna.

Liga Europy jest dla Twente równie ważna jak Eredivisie?
Myślę, że mecze w Lidze Europy są dla nas nawet ważniejsze niż Eredivisie. Te rozgrywki są takim oknem na świat, można się pokazać, nabrać nowych doświadczeń. To jest bezcenne, a my nie gramy tam codziennie. Tymczasem w Eredivisie są 34 mecze. Jeśli powinie ci się noga, masz czas, by naprawić błędy. W Europie nie jest to możliwe.

Dokąd w tych rozgrywkach może zajść Twente?
Nie wiem, trudno to ocenić. Trzeba skupiać się na każdym kolejnym meczu, myśleć o fazie grupowej, a nie wybiegać w przyszłość, ale ta drużyna na pewno posiada duży potencjał.

Czy Twente ma lepszy skład niż PSV Eindhoven, który także gra w Lidze Europy?
Myślę, że personalnie są to porównywalne zespoły. Oba są silne, oba posiadają piłkarzy w pojedynkę zdolnych przesądzić o wyniku. PSV sprowadziło latem więcej zawodników niż nasz klub, ale obie drużyny są bardzo dobre.

Holenderskie kluby od dłuższego czasu nie potrafią zaznaczyć swojej obecności w Europie. Dlaczego tak się dzieje?
To proste. Nie jesteśmy w stanie rywalizować z ligą hiszpańską, włoską czy angielską, które są silniejsze od holenderskiej. Mamy bardzo mocną reprezentację, zdobyliśmy wicemistrzostwo świata, ale nasza piłka klubowa przeżywa kryzys.

Wszystko przez pieniądze.
Pieniądze też mają duże znaczenie. Masz pieniądze – możesz kupić najlepszych zawodników. Dlatego nie jest nam łatwo dotrzeć do finału Champions League czy Ligi Europy. Mam nadzieję, że ta sytuacja ulegnie zmianie, ale na pewno będzie to bardzo trudne, bo holenderskie kluby nie są zbyt bogate.

To dlatego holenderscy zawodnicy i trenerzy szukają pracy nawet w ligach, które do niedawna uchodziły za mało atrakcyjne. Tak jak Robert Maaskant, który od ponad roku trenuje Wisłę Kraków.
Tak. Znam Maaskanta i wiem, że jest znakomitym szkoleniowcem. Wykonał fantastyczną pracę w NAC Breda i w kilku innych klubach. Posiada ogromną wiedzę, doświadczenie. Uważam, że może zrobić też wiele dobrego dla polskiego futbolu.

Wie pan coś więcej na temat Wisły?
Nic. Przykro mi…

Ależ na pewno zna pan Kew Jaliensa!
Kew Jaliens! Oczywiście, że tak! Grał w AZ Alkmaar, gdzie razem pracowaliśmy. Byłem tam na stażu u Louisa van Gaala w trakcie kursu trenerskiego. Kew jest moim bardzo dobrym przyjacielem, a przede wszystkim znakomitym obrońcą. Bardzo szybki, silny, ma dobrze poukładane w głowie, posiada doświadczenie i mentalność zwycięzcy. Na pewno jest doskonałym wzmocnieniem.

To prawda, że miał propozycję z Wisły Kraków?
Kiedy?

Kilka lat temu, w 2007 czy 2008…
Nie... a przynajmniej ja nic na ten temat nie wiem… Dziękuję, że mi pani o tym mówi, bo nie miałem pojęcia, naprawdę. Wie pani więcej ode mnie! (śmieje się).

Przyjąłby pan wtedy tę ofertę?
Myślę, że tak. Jeśli byłaby interesująca, dlaczego nie? Ale to już przeszłość, teraz jestem trenerem…

Właśnie. Prowadzona przez pana drużyna, Jong FC Twente, po pięciu kolejkach jest na pierwszym miejscu w tabeli. Cztery zwycięstwa, jeden remis, 20 strzelonych goli. Nieźle.
Jestem bardzo zadowolony z moich zawodników, cieszą mnie te wyniki. Mam nadzieję, że utrzymamy tę formę, ponieważ mamy świetny zespół i ciężko pracujemy, by zdobyć mistrzostwo.

Ma pan jakieś propozycje pracy w roli pierwszego trenera?
Na razie nie, jednak myślę, że pojawią się po tym sezonie (śmieje się). Z Twente mam jeszcze dwuletni kontrakt, ale oczywiście, że marzy mi się praca pierwszego trenera w jakimś dobrym klubie, najlepiej zagranicznym.

Może zostanie pan następcą Pepa Guardioli w Barcelonie?
A czy jest trener, który o tym nie marzy?

Rozmawiała Barbara Bardadyn
27 września 2011

środa, 21 września 2011

ROBERTO SOLDADO




PRZEGLĄD SPORTOWY: Po trzech kolejkach ma pan na koncie pięć goli i razem z Leo Messim przewodzi w klasyfikacji strzelców. Zmierza pan po Trofeo Pichichi?
ROBERTO SOLDADO: Zacząłem rozgrywki bardzo dobrze, to prawda, ale sezon jest długi i na pewno przytrafią mi się gorsze mecze, gorsze momenty… Tytuł dla najlepszego strzelca byłby czymś fantastycznym, ale najważniejsze jest to, by moje gole służyły zdobywaniu kolejnych punktów.

Uda się podążać szaleńczym rytmem Messiego i Ronaldo?
Nie myślę o tym, bo ponad cele indywidualne stawiam dobro drużyny. I Messi, i Ronaldo są niesamowitymi piłkarzami, najlepszymi na świecie, wiem, że nie będzie łatwo dotrzymać im kroku na przestrzeni całego sezonu.

Wydawało się, że po dwóch kolejnych remisach w lidze i w Champions League Barcelona jest w kryzysie, ale mecz z Osasuną (8:0) rozwiał wszelkie wątpliwości.
Tak. Barcelona jest wielkim zespołem, który na naszych oczach pisze historię. I nikt nie może z tym polemizować. Myślę, że w ciągu całego sezonu zgubi naprawdę niewiele punktów, a te ostatnie remisy nie mają żadnego wpływu na ocenę tej drużyny, chociaż oczywiście potwierdzają one, że Barcelona nie jest niepokonana. Mam nadzieję, że zgubi punkty – i oby trzy – w środę na Mestalla.

Valencia, lider z kompletem punktów, może stawić czoła drużynie Pepa Guardioli?
O to właśnie się postaramy, ale wiemy jakie trudności możemy napotkać i jakimi narzędziami dysponuje Barcelona. Wyjdziemy na boisko, aby wygrać ten mecz, z ambicją i z pomocą naszych kibiców. Wiążemy z tym spotkaniem wielkie nadzieje.

Czego można oczekiwać po Valencii w tej kampanii?
Chcemy być w czołówce, walczyć do końca ze wszystkich sił w lidze, pucharze i w Champions League. W poprzednim sezonie zajęliśmy trzecie miejsce w lidze i dotarliśmy do 1/8 finału LM, teraz naszym wyzwaniem jest poprawienie tamtych wyników, chociaż zdajemy sobie sprawę, że będzie to skomplikowane.

Naprawdę sądzi pan, że uda się przełamać monopol Barcelony i Realu Madryt?
W ostatnich latach różnica między nimi i resztą drużyn wyraźnie się powiększyła, ale naszym celem jest walka o to, by cały czas utrzymywać z nimi kontakt (w zeszłym sezonie różnica między Valencią i Realem na mecie wyniosła 21 punktów – przyp. red.). Valencia już kilka lat temu udowodniła, że może ich pokonać, mimo że nasz klub posiada znacznie mniejszy budżet. Potrzebna jest tylko pokora i wytężona kolektywna praca.

Prezydent Sevilli, Jose Maria del Nido, twierdzi, że liga hiszpańska jest gorsza niż liga szkocka. Podziela pan tę opinię?
Cóż, to oczywiste, że dla rozgrywek nie jest dobrze gdy istnieją tak ogromne różnice finansowe. Oni każdego roku sprowadzają najlepszych zawodników świata, co sprawia, że innym jest dość trudno zbliżyć się do ich poziomu. Nieliczne słabe punkty, które mogą się u nich pojawić, korygują dzięki pieniądzom. Obie drużyny mają wielkich piłkarzy, ale my też posiadamy silny zespół. Ostatnie potknięcia Barcelony i Realu pokazują, że można z nimi wygrać. I w środę zrobimy wszystko, by tak się stało także na Mestalla.

Jest w lidze hiszpańskiej jakiś napastnik, którego pan podziwia?
Nie będę zbyt oryginalny. To Leo Messi. Myślę, że on znajduje się stopień wyżej niż wszyscy inni piłkarze na świecie. Poza jego wielkimi umiejętnościami bardzo podoba mi się jego wizerunek skromnego człowieka.

Rozmawiała Barbara Bardadyn
19 września 2011

wtorek, 20 września 2011

DECO




MAGAZYN PS: Minął rok od pana powrotu do Brazylii. Tęskni pan za europejskim futbolem?
DECO: Musiałem wrócić z powodów osobistych, rodzinnych, ale na szczęście wszystko dobrze się ułożyło, więc jestem szczęśliwy. Oczywiście, że tęsknię za Europą, przede wszystkim za grą w Champions League, bo to najpiękniejsze rozgrywki na świecie. Poza tym poziom piłki jest nieporównywalny z futbolem brazylijskim.

Dlaczego Fluminense?
Interesował mnie poważny projekt, zespół, który pretenduje do zdobywania tytułów, ponieważ wszystkie kluby, w których grałem były wielkie, miały swoje ambicje. Tak jak Fluminense. I miałem szczęście, bo od razu wygraliśmy mistrzostwo Brazylii.

Ostatnio zdecydował pan, że jeśli nie będzie grał, nie chce otrzymywać wynagrodzenia. To dość osobliwa decyzja.
Nie wróciłem do Brazylii dla pieniędzy, bo miałem jeszcze ważny przez rok kontrakt w Chelsea, który gwarantował mi dużo wyższe zarobki. Z powodu kontuzji, z którymi borykam się w tym roku, prasa zaczęła mnie krytykować, pisząc, że wróciłem dla pieniędzy. To bzdura. Pieniądze nie są dla mnie ważne, dlatego podjąłem taką decyzję, żeby wreszcie dano mi spokój.

Liga brazylijska jest silniejsza niż w latach 90.?
Cały czas jest silna, mamy bardzo dobrych piłkarzy. Zmieniło się coś innego: kraje z Ameryki Południowej, które wcześniej nie były wielkimi potęgami, teraz grają na wyższym poziomie. Brazylia nie przestała być silna, tylko inne ligi zaczęły być lepsze.

Pojawiły się kolejne młode talenty: Neymar, Ganso, Leandro Damião, Casemiro, Lucas…  Co sądzi pan o tych chłopcach?
Brazylia nigdy nie narzekała na brak talentów. Teraz pojawiła się nowa generacja, która w 2014 roku na mundialu będzie już bardziej dojrzała. To oni będą stanowić o sile reprezentacji w przyszłości, ponieważ są to piłkarze o wielkich umiejętnościach, osobowościach, charakterach. To jest istotne.

Od miesięcy trwa dyskusja o przyszłości Neymara. Uważa pan, że nadszedł już czas, by wyjechał do Europy?
Myślę, że tak, bo dzięki temu szybciej dojrzeje jako piłkarz. W Brazylii pokazał już co potrafi, zdobył ważne tytuły. To tylko kwestia czasu kiedy trafi do Barcelony czy Realu Madryt.

No właśnie, która opcja jest dla niego najlepsza: Barcelona, Real, a może liga angielska?
To jest wyłącznie jego decyzja. On musi wybrać, wiedzieć, gdzie będzie czuł się najlepiej. Oczywiście najłatwiej byłoby mu w Barcelonie, która posiada zespół skonsolidowany, grający fantastycznie. Ale on sam musi zdecydować.

Panu bardziej podoba się Barcelona czy Real?
Podobają mi się oba zespoły. Ich zmagania w poprzednim sezonie były niesamowite. W tej chwili są to bez wątpienia najlepsze drużyny na świecie, posiadające najlepszych piłkarzy. Z jednej strony Leo Messi, z drugiej Cristiano Ronaldo, zawodnicy, którzy często w pojedynkę decydują o losach meczów.

Jose Mourinho stoi przed najtrudniejszym wyzwaniem w karierze, by zdetronizować Barcelonę.
Mając przed sobą taką drużynę jak Barca, grającą niemal perfekcyjnie, w nim wyzwala to dodatkową motywację. Praca w Realu to największe wyzwanie, jakie miał do tej pory i znając go wiem, że zrobi wszystko, by poprowadzić ten klub do wielkich sukcesów.

Pracował pan z Mourinho w FC Porto. Dlaczego piłkarze tak go uwielbiają?
Po pierwsze ze względu na jego podejście do pracy: zawsze bardzo profesjonalne, poważne. Po drugie: on zawsze stara się, by atmosfera w drużynie była fantastyczna, zawsze jest szczery, szanuje piłkarzy, którzy czują, że mogą na niego liczyć i cieszą się jego zaufaniem. To jest kluczowe.

Był najlepszym trenerem, z jakim pan pracował?
Trudno mi powiedzieć, ponieważ byłoby to niesprawiedliwe wobec innych. Na pewno był bardzo ważną osobą w mojej karierze, ale pracowałem też z innymi znakomitymi trenerami jak Rijkaard, Scolari, Ancelotti. Oczywiście Mourinho jest szkoleniowcem z najwyższej półki, ale pozostali też byli dla mnie ważni.

Pomówmy chwilę o Barcelonie. Ostatnio zremisowali dwa kolejne mecze: w lidze i w Champions League. To oznaka małego kryzysu?
Nie sądzę. Nadal jest to ten sam zespół, mający tych samych, wielkich piłkarzy. To dopiero początek sezonu. Nawet w tych zremisowanych meczach Barca była lepsza, grała bardzo dobrze i to jest najważniejsze. Te wyniki nie zmieniają faktu, że w tej chwili jest to najlepsza drużyna na świecie.

Ale przypomina się trochę sezon 2006/07, kiedy po triumfie w Champions League, Barcelona nie była już tą samą drużyną. Co się wtedy stało?
Taki jest futbol. Nie można wygrywać wiecznie. Być może była to kwestia zmęczenia, wyczerpania, fakt, że trener Rijkaard był w klubie już kilka lat… Z drugiej strony przeciwnicy stają się coraz mocniejsi, za wszelką cenę starają się cię pokonać. Nie ma drużyny, która będzie wygrywać zawsze.

Ta Barcelona wygrywa niemal wszystko, nieprzerwanie od trzech lat.
Ale nadejdzie kiedyś moment, gdy przestanie wygrywać.

Wtedy mówiło się o starciu ego, o niezdrowej atmosferze w szatni.
Przez pierwsze sezony mieliśmy grupę 13-14 zawodników, którzy grali zawsze, później dołączyli do nas Zambrotta i Thuram, ale prawda jest taka, że ci, którzy nie grali byli też trochę zdenerwowani, co nie było dobre dla zespołu i ostatecznie odbijało się na wynikach.

Ma pan żal do klubu o to jak się z panem pożegnano?
Nie, taki jest futbol. Wiadomo, że jeśli coś nie funkcjonuje jak należy, to winą obarcza się tych najważniejszych piłkarzy, a ja byłem jednym z nich… Trzeba się z tym pogodzić.

Przejdźmy do reprezentacji Portugalii. Dlaczego odszedł pan po mundialu w RPA?
Uznałem, że mój czas się skończył, że fizycznie nie czuję się na tyle dobrze, by zagrać jeszcze na mistrzostwach Europy w 2012, dlatego postanowiłem, że lepiej jest ustąpić miejsca młodszym. Reprezentacja Portugalii bardzo się zmieniła, bo poza mną odeszło też kilku innych zawodników (Liedson, Simão, Paulo Ferreira, Miguel – przyp. red.). Nadszedł czas na zmianę generacyjną.

Ale miał pan też problemy z ówczesnym selekcjonerem Carlosem Queirozem…
Tak, ale nie chcę o nim rozmawiać i wracać do tego co się wydarzyło. To już nie ma znaczenia.

To prawda, że tacy piłkarze jak Rui Costa czy Luis Figo byli przeciwni zawodnikom nacjonalizowanym, czyli m.in. panu?
Nie. Ja zawsze czułem się w reprezentacji bardzo dobrze, nie miałem żadnych problemów. To prasa szukała sensacji i wymyślała podobne historie.

Pytam o to, ponieważ selekcjoner reprezentacji Polski włącza do drużyny kolejnych zawodników z polskimi korzeniami, którzy od dziecka mieszkają poza granicami, nie wszyscy mówią po polsku i nie zawsze spotykają się z aprobatą ze strony kolegów z kadry.
Trudno mi oceniać, ponieważ każdy piłkarz to oddzielna historia. Ja zanim dostałem powołanie do reprezentacji Portugalii, grałem w tym kraju od wielu lat, tam był mój dom, moje życie, przyjaciele, całkowicie identyfikowałem się z Portugalią. Uważam, że szukanie piłkarzy, którzy nie mają wiele wspólnego z danym krajem, nie identyfikują się z nim, nie jest dobre.

Jak postrzega pan reprezentację Portugali przed mistrzostwami Europy?
To jest młody zespół, mający znakomitych zawodników, w tym jednego z najlepszych piłkarzy świata, Cristiano Ronaldo. Uważam, że ta drużyna posiada wszystko, by rozegrać bardzo dobry turniej, a być może nawet walczyć o tytuł.

Przyjedzie pan na EURO?
Nie wiem, może być to trudne, ale bardzo chciałbym tam być.

Jest pan zaproszony.
Dziękuję (śmieje się).

Rozmawiała Barbara Bardadyn
15 września 2011