czwartek, 16 czerwca 2011

EZEQUIEL GARAY



MAGAZYN SPORTOWY: W 2007 roku nie pojechał pan na Copa America z powodu kontuzji. Teraz jest duża szansa, by wystąpić na tym turnieju, bo Sergio Batista umieścił pana na szerokiej liście kandydatów.
EZEQUIEL GARAY: Na pewno tak. Największym marzeniem każdego argentyńskiego piłkarza jest gra w drużynie narodowej. Teraz czeka nas piękny turniej, rozgrywany dodatkowo w naszym kraju. Każdy chciałby na nim wystąpić. Mam nadzieję, że znajdę się na tej końcowej liście 22 zawodników. Dla mnie jest to ogromna szansa, by zawalczyć o miejsce i rozegrać dobre zawody.

Podobnie jak Fernando Gago, w minionym sezonie nie grał pan wiele. Czy zatem w ogóle oczekiwał pan powołania do reprezentacji?
Wcale. Dla nas obu była to spora niespodzianka. Żeby zasłużyć na powołanie, trzeba regularnie grać w klubie. Znając moją sytuację, wiedziałem, że będzie trudno, abym znalazł się na tej liście. Ale myślę, że Checho i mnie, i Gago zna dość dobrze, ponieważ wcześniej współpracowaliśmy w reprezentacji olimpijskiej i wie, jak gramy.

Paradoksalnie pański kolega z Realu Madryt, Marcelo, który przez cały sezon miał pewne miejsce na lewej obronie, nie został powołany przez selekcjonera Brazylii Mano Menezesa.
Cóż… To jest wybór trenera, który ze znanych sobie powodów woli postawić na tego czy innego zawodnika. Ja jestem wdzięczny Checho, że postanowił dać mi szansę.

Jakim trenerem jest Checho Batista?
Fantastycznym. Potrafi dotrzeć do piłkarzy, często z nami rozmawia, opowiada o tym, co on przeżył grając w reprezentacji, a został przecież mistrzem świata. Jego doświadczenie i wskazówki są dla nas bezcenne.

Czy po tym pierwszym sezonie spędzonym z Jose Mourinho, stał się pan lepszym obrońcą?
Ja staję się lepszy z każdym rokiem, ale to naturalne, że pracując z najlepszym trenerem świata, człowiek stale się uczy. W ostatnim sezonie grałem bardzo mało, ale w tych nielicznych meczach, w których dostałem szansę, uważam, że zaprezentowałem się dobrze. Jestem zadowolony ze swojej gry.

Co różni Mourinho od innych szkoleniowców, z którymi pan pracował? Co sprawia, że jest tym „The Special One”?
Każdy trener ma opracowany swój program treningowy, określoną taktykę i własny sposób rozumienia futbolu, a także własny styl bycia. Mourinho to wielki trener, który potrafi z każdego piłkarza wydobyć to, co najlepsze i efekty tego widać później na boisku. On w każdym klubie, w którym pracował odnosił sukcesy, a to musi o czymś świadczyć. Poza tym zawsze jest bardzo blisko piłkarzy, ma z nami rewelacyjny kontakt, rozumie nas, daje rady, wytyka błędy. Zawsze mówi prawdę prosto w oczy, bez owijania w bawełnę. To jest bardzo ważne.

Będzie wam brakować Jerzego Dudka?
Na pewno tak. To wspaniały człowiek, wszyscy bardzo go szanowaliśmy i ceniliśmy, poza tym dobrze mówi po hiszpańsku. Ja dzieliłem z nim szatnię tylko przez dwa lata, ale polubiłem go od pierwszej chwili. Był zabawny, nigdy nie miał z nikim żadnych problemów.

Jego pożegnanie było niesamowite, godne największych gwiazd Realu.
Tak, ale to nie dziwi. Dudek był osobą bardzo kochaną zarówno przez nas, piłkarzy, jak i kibiców, ludzi z zewnątrz. On zasłużył na takie pożegnanie, można było zauważyć, że był nim bardzo wzruszony, to było dla niego coś szczególnego.

Czy po tych czterech ostatnich Klasykach, Real Madryt znalazł już receptę na Barcelonę?
Myślę, że tak, chociaż obie drużyny mają zupełnie odmiennych piłkarzy i prezentują  inny styl gry. To oczywiste, że Barcelona nie jest niepokonana i uważam, że spokojnie można ją ograć, co już pokazaliśmy w finale Pucharu Króla. Z kolei w półfinale Ligi Mistrzów zarówno u siebie, jak i na Camp Nou, zagraliśmy bardzo dobre mecze. Na Santiago Bernabeu, po wykluczeniu Pepe, musieliśmy grać w dziesiątkę, co nie jest łatwe, gdy rywalem jest Barcelona. Wiemy, jakie popełniliśmy błędy i wyciągnęliśmy z nich wnioski.

Podziela pan opinię Jose Mourinho, że Barcelona awansowała do finału dzięki arbitrom?
Mecze na takim poziomie są bardzo skomplikowane do sędziowania i arbitrzy muszą podejmować trudne decyzje. Sędziowali tak jak sędziowali. Barcelona awansowała do finału, wygrała Ligę Mistrzów. Gratulacje. Nie ma już czego roztrząsać. Oni mają swoje lata glorii, ale pewnego dnia się skończą.

W przyszłym roku to Real będzie na miejscu Barcelony?
Taki jest nasz cel. Zarówno my, piłkarze, osoby zarządzające klubem, jak i kibice, nie dopuszczają do siebie innego scenariusza niż zwycięstwo w Lidze Mistrzów. Już najwyższy czas wygrać ten dziesiąty Puchar Europy, którego zdobycie kosztuje nas tak wiele. A zatem priorytetem jest dla nas Champions League i oczywiście liga. Liczymy na to, że uda nam się wreszcie przerwać dominację Barcelony, bo wiemy, że mając takich piłkarzy i trenera, stać nas na to.

Przyjaźni się pan z Leo Messim?
Tak. Jest niesamowitą osobą. Obaj pierwsze kroki w futbolu stawialiśmy w Newell’s Old Boys, ale nie było nam dane grać razem. Poznaliśmy się dopiero w reprezentacji młodzieżowej i gra z nim w jednej drużynie to ogromny przywilej. Od początku widać było, że zostanie wielkim piłkarzem, ponieważ już wtedy przejawiał ponadprzeciętny talent. Bardzo pozytywnie zaskoczył mnie już pierwszego dnia, kiedy się poznaliśmy i zaskakuje mnie do dziś.

Pan, zanim trafił do Realu, był bliski przejścia do Barcelony.
Tak, wszystko było praktycznie uzgodnione, ale ostatecznie pewne rzeczy, niezależne ode mnie, uniemożliwiły ten transfer. Absolutnie nie żałuję, że nie jestem dziś w Barcelonie. Widocznie tak miało być. Jestem bardzo szczęśliwy, że znalazłem się w Realu Madryt. Nikt nie chce odchodzić w takiego klubu.

Pojawiły się jednak informacje, że tego lata mógłby pan przejść do Juventusu Turyn.
Nic o tym nie wiem. Mam jeszcze trzyletni kontrakt i chciałbym wypełnić go do końca. To oczywiste, że gdy ktoś nie gra w tak wielkim klubie, jakim jest Real, to zawsze kiedy otwiera się okienko transferowe, zaczyna się spekulować i wymyślać różne historie. Mnie nikt o niczym nie mówił i chcę dalej być w Realu.

Rozmawiała Barbara Bardadyn
4 czerwca 2011, Warszawa

czwartek, 9 czerwca 2011

SERGIO BATISTA




MAGAZYN SPORTOWY: Należy pan do grona tych trenerów, którzy żyją futbolem przez 24 godziny na dobę?
SERGIO BATISTA: Nie. Uwielbiam moją pracę, ale nie mam na jej punkcie obsesji. Jak najwięcej czasu staram się spędzać z rodziną, poza tym bardzo lubię tenis, który po futbolu jest moim drugim ulubionym sportem. Oczywiście oglądam bardzo dużo meczów. Śledzę poczynania wszystkich moich piłkarzy. W każdy weekend oglądam po kilka spotkań z ligi argentyńskiej i z Europy. To jest mój obowiązek, ale także ogromna przyjemność. Wiem, że teraz mam do odegrania bardzo ważną rolę, jednak potrafię oddzielić zadania selekcjonera od innych rzeczy, które mnie zajmują.

Jacy trenerzy mieli bądź mają największy wpływ na pańską pracę i sposób postrzegania futbolu?
Wielu: Bilardo, Menotti, Labruna, Yudica... Od nich nauczyłem się najwięcej, tym bardziej że oni proponowali futbol, który mnie bardzo się podobał i teraz staram się wpajać to samo moim piłkarzom, wdrażać te same idee. Jestem człowiekiem bardzo otwartym, lubię słuchać, poznawać nowe rzeczy. Często rozmawiam z różnymi trenerami i staram się uczyć od nich każdego dnia. Wielu z nich posiada doświadczenie w pracy z reprezentacją, dlatego obcowanie z nimi jest dla mnie bezcenne, konsultuję, czy moje pomysły są dobre, czy mają szansę powodzenia. To jest pomocne. Miałem też okazję poznać Mourinho i Guardiolę. Rozmowy z nimi są zawsze bardzo owocne i ważne dla moich koncepcji.

Jest pan wielkim fanem Barcelony Pepa Guardioli.
Tak, bardzo podoba mi się idea tej drużyny, styl, jaki prezentuje. Zresztą kto nie lubi dziś patrzeć na ich grę? Barcelona nic nikomu nie musi już udowadniać, to jest zespół kompletny. My w reprezentacji staramy się grać podobnie, ale nie dlatego, że tak gra Barςa, tylko dlatego, że podoba mi się taki styl. Nie chcę też nikogo kopiować, ponieważ reprezentacja Argentyny musi mieć własną tożsamość. Owszem, przyznaję, że jestem kibicem Barcelony, ale też kibicem wytężonej pracy, skromności, wszystkiego, co robi i prezentuje sobą Guardiola.

Ale w ten sposób, w jaki gra Barcelona, argentyńskie drużyny grały już w latach 40. czy 70. i 80., taki futbol prezentował choćby Argentinos Juniors, z którym odnosił pan największe sukcesy.
Zgadza się. Dlatego bardzo zależy mi na tym, byśmy wrócili do tego, co było dawniej, aby nasza gra była atrakcyjna dla publiczności. Ja tak właśnie rozumiem piłkę nożną i uważam, że w taki właśnie sposób powinno się grać. Można się z tym zgadzać bądź nie, ale ja tak czuję futbol i uważam, że Argentyna musi grać dokładnie w takim stylu, musi wrócić do korzeni. Z czasem ten nasz ładny futbol gdzieś się zatracił, teraz trzeba go odbudować, zmienić mentalność.

Jaki ma pan pomysł na to, by Leo Messi mógł triumfować w reprezentacji?
Mamy najlepszego piłkarza świata i wokół niego musimy zbudować taki zespół, aby Lionel czuł się swobodnie. Musimy skorzystać z jego umiejętności w jak najlepszy sposób. Mamy wielkich futbolistów, ale Lionel jest najlepszy na świecie i chcemy stworzyć drużynę, która będzie mówiła w tym samym piłkarskim języku co on, otoczyć go piłkarzami, którzy futbol rozumieją w ten sam sposób co on.

W kim widzi pan najlepszego partnera dla Messiego?
Jest wielu takich piłkarzy: Di Maria, Lavezzi, Tevez, Agüero, Higuain. To wielcy zawodnicy. Do tego w środku pola mam Banegę, Gago, Mascherano, Cambiasso. To, są piłkarze, którzy odnieśli sukces w Europie i uważam, że w doskonały sposób mogą stać się boiskowymi wspólnikami Messiego. Jednak fakt, że mamy najlepszego piłkarza świata nie wystarczy. Za jego plecami musi być jeszcze drużyna.

Javier Mascherano w Barcelonie grał ostatnio na pozycji stopera. U pana nadal będzie występował w środku pomocy?
Tak, nie myślę o tym, by w reprezentacji przesunąć go do linii obrony. Znam go bardzo dobrze jeszcze z czasów Igrzysk Olimpijskich w Pekinie, kiedy grał jako libero i sprawdził się znakomicie. W Barcelonie grając na stoperze prezentuje się fantastycznie, podoba mi się, ale nie będę niczego zmieniał, chociaż dzięki temu wiem, że na wszelki wypadek mam taką opcję. On jest dla mnie numerem „5”, jak zawsze. Dobrze jednak jest wiedzieć, że mogę liczyć na zawodnika, który tak szybko potrafi dostosować się do nowego miejsca na boisku.

Jest piłkarzem wszechstronnym.
Albo inaczej: wielofunkcyjnym. Poza tym Mascherano jest niezwykle inteligentny. Szybko adaptuje się do każdego schematu taktycznego, nie straszne mu żadne modyfikacje. Jak mówię, doskonale sprawdza się i jako libero, i jako stoper. Cieszy mnie to.

Zapowiedział pan niedawno, że w pańskiej drużynie nie będzie miejsca dla Carlosa Teveza, bo on nie mieści się w pana koncepcji, tymczasem został powołany na turniej Copa America. Co wpłynęło na zmianę opinii?
Dla mnie „9” jest Messi, a Carlos gra na tej samej pozycji. W jego przypadku chodziło jednak o coś zupełnie innego, nie o grę, bo Carlos prezentuje się znakomicie, jest w wysokiej formie. Musieliśmy tylko przedyskutować i wyjaśnić pewne sprawy. Spotkaliśmy się i porozmawialiśmy jak dwaj dorośli mężczyźni. Jego argumenty przekonały mnie i dlatego znajduje się na liście powołanych. Inny szkoleniowiec na moim miejscu pozostałby niewzruszony i nie zmieniłby zdania, ale –  jak już mówiłem –  jestem trenerem bardzo otwartym, nie jestem kapryśny, umiem słuchać. Ja chcę jak najlepiej dla reprezentacji Argentyny, a nie dla Sergio Batisty, ani Carlosa Teveza.

Stale mówi pan o projekcie na rok 2014. Copa America posłuży raczej jako turniej przygotowawczy do mundialu?
Widzę, że jest pani jedyną osobą, która to rozumie i o to pyta. Bardzo dobrze. Oczywiście, Copa America jest ważna i jesteśmy zobligowani do wygrania tego turnieju, tym bardziej że rozgrywany będzie w Argentynie, ale nie jest najważniejsza. Najważniejszy jest mundial. Copa America traktujemy jako proces w formowaniu drużyny na mistrzostwa świata, przygotowania, określenia różnych wariantów. Naturalnie, Argentyna zawsze zobligowana jest do zwyciężania, odnoszenia sukcesów, niezależnie od tego, gdzie się gra, jednak dla mnie priorytetem jest mundial, bo nasza reprezentacja musi zdobyć Puchar Świata.

No właśnie, pomimo tak wielu wspaniałych piłkarzy, Argentyna nie potrafi wygrać mundialu od 1986 roku, kiedy pan triumfował w Meksyku.
Nie umiem wyjaśnić, dlaczego tak się działo, w ostatnich latach nie byłem w środku reprezentacji, nie wiem, co mogło się wydarzyć. Nie wiem, czy to kwestia złej pracy czy złego podejścia do zawodników. Pewne jest jedno: Argentyna zawsze miała piłkarzy na miarę triumfu na mundialu, ale za każdym razem natrafiała na silniejszego rywala i musiała przedwcześnie wracać do domu. Dlatego nie możemy teraz powiedzieć, że jesteśmy mistrzami Copa America czy mistrzami świata bez uprzedniego rozegrania meczów. Jesteśmy świadomi tego, że posiadamy bardzo dobrych piłkarzy, żeby wygrać Copa America i mundial, ale trzeba podchodzić do wszystkiego ze spokojem, chłodną głową, iść krok po kroku.

Trudno było panu pozbierać tę reprezentację po porażce na mundialu w RPA?
To nie było trudne dla mnie, ale dla samych piłkarzy. To był potężny cios, który znacząco wpłynął na ich psychikę, nie było łatwo. Dlatego na początku bardziej niż na treningi, kładłem nacisk na rozmowy z zawodnikami, trzeba było popracować nad stroną psychologiczną. Na szczęście dość szybko udało się doprowadzić ich do równowagi, bardzo mi pomogli, współpracowali ze mną. Teraz mają ogromne chęci do pracy, wiedzą, że muszą coś wygrać i są na tym skoncentrowani. Mamy bardzo dobry, zjednoczony zespół, nie tylko piłkarzy, ale przede wszystkim ludzi. Jeśli ktoś jest dobrym piłkarzem, ale nie jest dobrym człowiekiem, wylatuje z mojej listy. Na szczęście wielu z tych zawodników zna mnie bardzo dobrze, bo przeżyliśmy już wiele podczas Igrzysk Olimpijskich w Pekinie. Wiedzą, jaki jestem, jakie są moje wymagania. Oni są fantastycznymi postaciami, chcą dać coś Argentynie. To ułatwia wiele spraw.

Czy wygrany 4:1 mecz z Hiszpanią był najlepszy, odkąd został pan selekcjonerem?
Ja na pierwszym miejscy ustawiłbym marcowe spotkanie ze Stanami Zjednoczonymi (1:1 – przyp. red.), a na drugim właśnie tamto przeciwko Hiszpanii. To był bardzo ważny mecz dla moich piłkarzy, po tym, co spotkało ich na mundialu, pokonanie tak wysoko mistrzów świata bardzo podnosi morale. Jeśli weźmiemy pod uwagę klasę piłkarzy to Argentyna ma tak samo dobrych albo nawet i lepszych niż Hiszpania. Wyszedł nam mecz doskonały, dokładnie taki, jak zaplanowaliśmy, co nie zawsze się udaje. A dla mnie osobiście również było to istotne spotkanie, ponieważ dzięki niemu mogłem zostać na stałe selekcjonerem reprezentacji Argentyny.

Nie mogę nie zapytać pana o Diego Maradonę…
…nie, nie chcę zagłębiać się w te polemiki…

Ale nie rozumiem, dlaczego człowiek, który był pańskim kolegą w reprezentacji, teraz na każdym kroku pana oczernia i obraża.
Ja też tego nie rozumiem. Nie wiem, co nim kieruje i nie chcę mu odpowiadać. Nie jestem taki. On może sobie mówić co mu się podoba, ale chcę, żeby pozwolił mi spokojnie pracować, tak jak ja pozwoliłem pracować jemu. Ale cóż, na pewno ma swoje powody, by tak się wypowiadać, powody, których ja nie znam.

Może zazdrość?
Nie, nie wydaje mi się. Nie umiem tego wyjaśnić i nie chcę zabierać głosu w tej dyskusji. Całą moją energię wolę spożytkować na przygotowania do Copa America, a nie na polemiki.

Rozmawiała Barbara Bardadyn
4 czerwca 2011, Warszawa