czwartek, 29 września 2011

PATRICK KLUIVERT




Twente zremisowało swój pierwszy mecz w Lidze Europy. Jak postrzega pan ten zespół przed spotkaniem z Wisłą Kraków?
Tak, zremisowaliśmy 1:1 z Fulham na wyjeździe, co według mnie jest dobrym rezultatem. Teraz mecz z Wisłą Kraków jest dla nas szalenie ważny, bo gramy u siebie, a tutaj zawsze musimy uzyskiwać pozytywne wyniki. O porażce nie może być mowy, dlatego mobilizacja jest ogromna. Najważniejsze to zdominować rywala, przejąć inicjatywę od pierwszych minut i nie pozwolić, żeby Wisła dyktowała warunki gry. To jest kluczowe. Chociaż wiemy, że będzie dość ciężko.


Jak ocenia pan Twente w porównaniu z innym czołowymi drużynami holenderskimi?
W sierpniu straciliśmy bardzo ważnego zawodnika, jakim był Bryan Ruiz, który odszedł do Fulham, ale mamy innych bardzo dobrych piłkarzy, mocny skład i nie sądzę, by brakowało nam czegoś w odniesieniu do innych zespołów.

Twente wyrasta na jedną z ważniejszych drużyn w Holandii: mistrzostwo w 2010, wicemistrzostwo w 2009 i 2011…
Tak. Wykonywana praca przynosi bardzo dobre efekty i mimo zmian trenerów na przestrzeni ostatnich lat, zespół funkcjonuje znakomicie. Liczymy, że uda nam się utrzymać ten poziom i na stałe zagościć w czołówce. Jednak do tego potrzeba również trochę szczęścia.

W czym tkwi siła tej drużyny?
W tym, że jest to kolektyw, wewnątrz którego znajduje się kilka indywidualności zdolnych przesądzić o losach meczu. Ale przede wszystkim liczy się zespół jako całość, piłkarze, którzy pracują dla dobra drużyny. I my to mamy. Poza tym jesteśmy bardzo dobrze przygotowani pod względem fizycznym, co jest niezwykle istotne.

Taką indywidualnością jest Marc Janko?
Na pewno tak. To jest napastnik, który strzela dużo goli, jest silny, sprytny. To bardzo dobry zawodnik, który potrafi zrobić różnicę. Zresztą tak samo jak Luuk de Jong, który też jest bardzo skuteczny. Ale jak już wspomniałem, najważniejsza jest gra kolektywna.

Liga Europy jest dla Twente równie ważna jak Eredivisie?
Myślę, że mecze w Lidze Europy są dla nas nawet ważniejsze niż Eredivisie. Te rozgrywki są takim oknem na świat, można się pokazać, nabrać nowych doświadczeń. To jest bezcenne, a my nie gramy tam codziennie. Tymczasem w Eredivisie są 34 mecze. Jeśli powinie ci się noga, masz czas, by naprawić błędy. W Europie nie jest to możliwe.

Dokąd w tych rozgrywkach może zajść Twente?
Nie wiem, trudno to ocenić. Trzeba skupiać się na każdym kolejnym meczu, myśleć o fazie grupowej, a nie wybiegać w przyszłość, ale ta drużyna na pewno posiada duży potencjał.

Czy Twente ma lepszy skład niż PSV Eindhoven, który także gra w Lidze Europy?
Myślę, że personalnie są to porównywalne zespoły. Oba są silne, oba posiadają piłkarzy w pojedynkę zdolnych przesądzić o wyniku. PSV sprowadziło latem więcej zawodników niż nasz klub, ale obie drużyny są bardzo dobre.

Holenderskie kluby od dłuższego czasu nie potrafią zaznaczyć swojej obecności w Europie. Dlaczego tak się dzieje?
To proste. Nie jesteśmy w stanie rywalizować z ligą hiszpańską, włoską czy angielską, które są silniejsze od holenderskiej. Mamy bardzo mocną reprezentację, zdobyliśmy wicemistrzostwo świata, ale nasza piłka klubowa przeżywa kryzys.

Wszystko przez pieniądze.
Pieniądze też mają duże znaczenie. Masz pieniądze – możesz kupić najlepszych zawodników. Dlatego nie jest nam łatwo dotrzeć do finału Champions League czy Ligi Europy. Mam nadzieję, że ta sytuacja ulegnie zmianie, ale na pewno będzie to bardzo trudne, bo holenderskie kluby nie są zbyt bogate.

To dlatego holenderscy zawodnicy i trenerzy szukają pracy nawet w ligach, które do niedawna uchodziły za mało atrakcyjne. Tak jak Robert Maaskant, który od ponad roku trenuje Wisłę Kraków.
Tak. Znam Maaskanta i wiem, że jest znakomitym szkoleniowcem. Wykonał fantastyczną pracę w NAC Breda i w kilku innych klubach. Posiada ogromną wiedzę, doświadczenie. Uważam, że może zrobić też wiele dobrego dla polskiego futbolu.

Wie pan coś więcej na temat Wisły?
Nic. Przykro mi…

Ależ na pewno zna pan Kew Jaliensa!
Kew Jaliens! Oczywiście, że tak! Grał w AZ Alkmaar, gdzie razem pracowaliśmy. Byłem tam na stażu u Louisa van Gaala w trakcie kursu trenerskiego. Kew jest moim bardzo dobrym przyjacielem, a przede wszystkim znakomitym obrońcą. Bardzo szybki, silny, ma dobrze poukładane w głowie, posiada doświadczenie i mentalność zwycięzcy. Na pewno jest doskonałym wzmocnieniem.

To prawda, że miał propozycję z Wisły Kraków?
Kiedy?

Kilka lat temu, w 2007 czy 2008…
Nie... a przynajmniej ja nic na ten temat nie wiem… Dziękuję, że mi pani o tym mówi, bo nie miałem pojęcia, naprawdę. Wie pani więcej ode mnie! (śmieje się).

Przyjąłby pan wtedy tę ofertę?
Myślę, że tak. Jeśli byłaby interesująca, dlaczego nie? Ale to już przeszłość, teraz jestem trenerem…

Właśnie. Prowadzona przez pana drużyna, Jong FC Twente, po pięciu kolejkach jest na pierwszym miejscu w tabeli. Cztery zwycięstwa, jeden remis, 20 strzelonych goli. Nieźle.
Jestem bardzo zadowolony z moich zawodników, cieszą mnie te wyniki. Mam nadzieję, że utrzymamy tę formę, ponieważ mamy świetny zespół i ciężko pracujemy, by zdobyć mistrzostwo.

Ma pan jakieś propozycje pracy w roli pierwszego trenera?
Na razie nie, jednak myślę, że pojawią się po tym sezonie (śmieje się). Z Twente mam jeszcze dwuletni kontrakt, ale oczywiście, że marzy mi się praca pierwszego trenera w jakimś dobrym klubie, najlepiej zagranicznym.

Może zostanie pan następcą Pepa Guardioli w Barcelonie?
A czy jest trener, który o tym nie marzy?

Rozmawiała Barbara Bardadyn
27 września 2011

środa, 21 września 2011

ROBERTO SOLDADO




PRZEGLĄD SPORTOWY: Po trzech kolejkach ma pan na koncie pięć goli i razem z Leo Messim przewodzi w klasyfikacji strzelców. Zmierza pan po Trofeo Pichichi?
ROBERTO SOLDADO: Zacząłem rozgrywki bardzo dobrze, to prawda, ale sezon jest długi i na pewno przytrafią mi się gorsze mecze, gorsze momenty… Tytuł dla najlepszego strzelca byłby czymś fantastycznym, ale najważniejsze jest to, by moje gole służyły zdobywaniu kolejnych punktów.

Uda się podążać szaleńczym rytmem Messiego i Ronaldo?
Nie myślę o tym, bo ponad cele indywidualne stawiam dobro drużyny. I Messi, i Ronaldo są niesamowitymi piłkarzami, najlepszymi na świecie, wiem, że nie będzie łatwo dotrzymać im kroku na przestrzeni całego sezonu.

Wydawało się, że po dwóch kolejnych remisach w lidze i w Champions League Barcelona jest w kryzysie, ale mecz z Osasuną (8:0) rozwiał wszelkie wątpliwości.
Tak. Barcelona jest wielkim zespołem, który na naszych oczach pisze historię. I nikt nie może z tym polemizować. Myślę, że w ciągu całego sezonu zgubi naprawdę niewiele punktów, a te ostatnie remisy nie mają żadnego wpływu na ocenę tej drużyny, chociaż oczywiście potwierdzają one, że Barcelona nie jest niepokonana. Mam nadzieję, że zgubi punkty – i oby trzy – w środę na Mestalla.

Valencia, lider z kompletem punktów, może stawić czoła drużynie Pepa Guardioli?
O to właśnie się postaramy, ale wiemy jakie trudności możemy napotkać i jakimi narzędziami dysponuje Barcelona. Wyjdziemy na boisko, aby wygrać ten mecz, z ambicją i z pomocą naszych kibiców. Wiążemy z tym spotkaniem wielkie nadzieje.

Czego można oczekiwać po Valencii w tej kampanii?
Chcemy być w czołówce, walczyć do końca ze wszystkich sił w lidze, pucharze i w Champions League. W poprzednim sezonie zajęliśmy trzecie miejsce w lidze i dotarliśmy do 1/8 finału LM, teraz naszym wyzwaniem jest poprawienie tamtych wyników, chociaż zdajemy sobie sprawę, że będzie to skomplikowane.

Naprawdę sądzi pan, że uda się przełamać monopol Barcelony i Realu Madryt?
W ostatnich latach różnica między nimi i resztą drużyn wyraźnie się powiększyła, ale naszym celem jest walka o to, by cały czas utrzymywać z nimi kontakt (w zeszłym sezonie różnica między Valencią i Realem na mecie wyniosła 21 punktów – przyp. red.). Valencia już kilka lat temu udowodniła, że może ich pokonać, mimo że nasz klub posiada znacznie mniejszy budżet. Potrzebna jest tylko pokora i wytężona kolektywna praca.

Prezydent Sevilli, Jose Maria del Nido, twierdzi, że liga hiszpańska jest gorsza niż liga szkocka. Podziela pan tę opinię?
Cóż, to oczywiste, że dla rozgrywek nie jest dobrze gdy istnieją tak ogromne różnice finansowe. Oni każdego roku sprowadzają najlepszych zawodników świata, co sprawia, że innym jest dość trudno zbliżyć się do ich poziomu. Nieliczne słabe punkty, które mogą się u nich pojawić, korygują dzięki pieniądzom. Obie drużyny mają wielkich piłkarzy, ale my też posiadamy silny zespół. Ostatnie potknięcia Barcelony i Realu pokazują, że można z nimi wygrać. I w środę zrobimy wszystko, by tak się stało także na Mestalla.

Jest w lidze hiszpańskiej jakiś napastnik, którego pan podziwia?
Nie będę zbyt oryginalny. To Leo Messi. Myślę, że on znajduje się stopień wyżej niż wszyscy inni piłkarze na świecie. Poza jego wielkimi umiejętnościami bardzo podoba mi się jego wizerunek skromnego człowieka.

Rozmawiała Barbara Bardadyn
19 września 2011

wtorek, 20 września 2011

DECO




MAGAZYN PS: Minął rok od pana powrotu do Brazylii. Tęskni pan za europejskim futbolem?
DECO: Musiałem wrócić z powodów osobistych, rodzinnych, ale na szczęście wszystko dobrze się ułożyło, więc jestem szczęśliwy. Oczywiście, że tęsknię za Europą, przede wszystkim za grą w Champions League, bo to najpiękniejsze rozgrywki na świecie. Poza tym poziom piłki jest nieporównywalny z futbolem brazylijskim.

Dlaczego Fluminense?
Interesował mnie poważny projekt, zespół, który pretenduje do zdobywania tytułów, ponieważ wszystkie kluby, w których grałem były wielkie, miały swoje ambicje. Tak jak Fluminense. I miałem szczęście, bo od razu wygraliśmy mistrzostwo Brazylii.

Ostatnio zdecydował pan, że jeśli nie będzie grał, nie chce otrzymywać wynagrodzenia. To dość osobliwa decyzja.
Nie wróciłem do Brazylii dla pieniędzy, bo miałem jeszcze ważny przez rok kontrakt w Chelsea, który gwarantował mi dużo wyższe zarobki. Z powodu kontuzji, z którymi borykam się w tym roku, prasa zaczęła mnie krytykować, pisząc, że wróciłem dla pieniędzy. To bzdura. Pieniądze nie są dla mnie ważne, dlatego podjąłem taką decyzję, żeby wreszcie dano mi spokój.

Liga brazylijska jest silniejsza niż w latach 90.?
Cały czas jest silna, mamy bardzo dobrych piłkarzy. Zmieniło się coś innego: kraje z Ameryki Południowej, które wcześniej nie były wielkimi potęgami, teraz grają na wyższym poziomie. Brazylia nie przestała być silna, tylko inne ligi zaczęły być lepsze.

Pojawiły się kolejne młode talenty: Neymar, Ganso, Leandro Damião, Casemiro, Lucas…  Co sądzi pan o tych chłopcach?
Brazylia nigdy nie narzekała na brak talentów. Teraz pojawiła się nowa generacja, która w 2014 roku na mundialu będzie już bardziej dojrzała. To oni będą stanowić o sile reprezentacji w przyszłości, ponieważ są to piłkarze o wielkich umiejętnościach, osobowościach, charakterach. To jest istotne.

Od miesięcy trwa dyskusja o przyszłości Neymara. Uważa pan, że nadszedł już czas, by wyjechał do Europy?
Myślę, że tak, bo dzięki temu szybciej dojrzeje jako piłkarz. W Brazylii pokazał już co potrafi, zdobył ważne tytuły. To tylko kwestia czasu kiedy trafi do Barcelony czy Realu Madryt.

No właśnie, która opcja jest dla niego najlepsza: Barcelona, Real, a może liga angielska?
To jest wyłącznie jego decyzja. On musi wybrać, wiedzieć, gdzie będzie czuł się najlepiej. Oczywiście najłatwiej byłoby mu w Barcelonie, która posiada zespół skonsolidowany, grający fantastycznie. Ale on sam musi zdecydować.

Panu bardziej podoba się Barcelona czy Real?
Podobają mi się oba zespoły. Ich zmagania w poprzednim sezonie były niesamowite. W tej chwili są to bez wątpienia najlepsze drużyny na świecie, posiadające najlepszych piłkarzy. Z jednej strony Leo Messi, z drugiej Cristiano Ronaldo, zawodnicy, którzy często w pojedynkę decydują o losach meczów.

Jose Mourinho stoi przed najtrudniejszym wyzwaniem w karierze, by zdetronizować Barcelonę.
Mając przed sobą taką drużynę jak Barca, grającą niemal perfekcyjnie, w nim wyzwala to dodatkową motywację. Praca w Realu to największe wyzwanie, jakie miał do tej pory i znając go wiem, że zrobi wszystko, by poprowadzić ten klub do wielkich sukcesów.

Pracował pan z Mourinho w FC Porto. Dlaczego piłkarze tak go uwielbiają?
Po pierwsze ze względu na jego podejście do pracy: zawsze bardzo profesjonalne, poważne. Po drugie: on zawsze stara się, by atmosfera w drużynie była fantastyczna, zawsze jest szczery, szanuje piłkarzy, którzy czują, że mogą na niego liczyć i cieszą się jego zaufaniem. To jest kluczowe.

Był najlepszym trenerem, z jakim pan pracował?
Trudno mi powiedzieć, ponieważ byłoby to niesprawiedliwe wobec innych. Na pewno był bardzo ważną osobą w mojej karierze, ale pracowałem też z innymi znakomitymi trenerami jak Rijkaard, Scolari, Ancelotti. Oczywiście Mourinho jest szkoleniowcem z najwyższej półki, ale pozostali też byli dla mnie ważni.

Pomówmy chwilę o Barcelonie. Ostatnio zremisowali dwa kolejne mecze: w lidze i w Champions League. To oznaka małego kryzysu?
Nie sądzę. Nadal jest to ten sam zespół, mający tych samych, wielkich piłkarzy. To dopiero początek sezonu. Nawet w tych zremisowanych meczach Barca była lepsza, grała bardzo dobrze i to jest najważniejsze. Te wyniki nie zmieniają faktu, że w tej chwili jest to najlepsza drużyna na świecie.

Ale przypomina się trochę sezon 2006/07, kiedy po triumfie w Champions League, Barcelona nie była już tą samą drużyną. Co się wtedy stało?
Taki jest futbol. Nie można wygrywać wiecznie. Być może była to kwestia zmęczenia, wyczerpania, fakt, że trener Rijkaard był w klubie już kilka lat… Z drugiej strony przeciwnicy stają się coraz mocniejsi, za wszelką cenę starają się cię pokonać. Nie ma drużyny, która będzie wygrywać zawsze.

Ta Barcelona wygrywa niemal wszystko, nieprzerwanie od trzech lat.
Ale nadejdzie kiedyś moment, gdy przestanie wygrywać.

Wtedy mówiło się o starciu ego, o niezdrowej atmosferze w szatni.
Przez pierwsze sezony mieliśmy grupę 13-14 zawodników, którzy grali zawsze, później dołączyli do nas Zambrotta i Thuram, ale prawda jest taka, że ci, którzy nie grali byli też trochę zdenerwowani, co nie było dobre dla zespołu i ostatecznie odbijało się na wynikach.

Ma pan żal do klubu o to jak się z panem pożegnano?
Nie, taki jest futbol. Wiadomo, że jeśli coś nie funkcjonuje jak należy, to winą obarcza się tych najważniejszych piłkarzy, a ja byłem jednym z nich… Trzeba się z tym pogodzić.

Przejdźmy do reprezentacji Portugalii. Dlaczego odszedł pan po mundialu w RPA?
Uznałem, że mój czas się skończył, że fizycznie nie czuję się na tyle dobrze, by zagrać jeszcze na mistrzostwach Europy w 2012, dlatego postanowiłem, że lepiej jest ustąpić miejsca młodszym. Reprezentacja Portugalii bardzo się zmieniła, bo poza mną odeszło też kilku innych zawodników (Liedson, Simão, Paulo Ferreira, Miguel – przyp. red.). Nadszedł czas na zmianę generacyjną.

Ale miał pan też problemy z ówczesnym selekcjonerem Carlosem Queirozem…
Tak, ale nie chcę o nim rozmawiać i wracać do tego co się wydarzyło. To już nie ma znaczenia.

To prawda, że tacy piłkarze jak Rui Costa czy Luis Figo byli przeciwni zawodnikom nacjonalizowanym, czyli m.in. panu?
Nie. Ja zawsze czułem się w reprezentacji bardzo dobrze, nie miałem żadnych problemów. To prasa szukała sensacji i wymyślała podobne historie.

Pytam o to, ponieważ selekcjoner reprezentacji Polski włącza do drużyny kolejnych zawodników z polskimi korzeniami, którzy od dziecka mieszkają poza granicami, nie wszyscy mówią po polsku i nie zawsze spotykają się z aprobatą ze strony kolegów z kadry.
Trudno mi oceniać, ponieważ każdy piłkarz to oddzielna historia. Ja zanim dostałem powołanie do reprezentacji Portugalii, grałem w tym kraju od wielu lat, tam był mój dom, moje życie, przyjaciele, całkowicie identyfikowałem się z Portugalią. Uważam, że szukanie piłkarzy, którzy nie mają wiele wspólnego z danym krajem, nie identyfikują się z nim, nie jest dobre.

Jak postrzega pan reprezentację Portugali przed mistrzostwami Europy?
To jest młody zespół, mający znakomitych zawodników, w tym jednego z najlepszych piłkarzy świata, Cristiano Ronaldo. Uważam, że ta drużyna posiada wszystko, by rozegrać bardzo dobry turniej, a być może nawet walczyć o tytuł.

Przyjedzie pan na EURO?
Nie wiem, może być to trudne, ale bardzo chciałbym tam być.

Jest pan zaproszony.
Dziękuję (śmieje się).

Rozmawiała Barbara Bardadyn
15 września 2011

piątek, 2 września 2011

JAVIER PASTORE




PRZEGLĄD SPORTOWY: Został pan bohaterem najdroższego transferu w historii ligi francuskiej. Ciąży ta kwota 43 mln euro?
JAVIER PASTORE: Nie. Nigdy nie przywiązywałem wagi do pieniędzy, jakie za mnie zapłacono. Nie przejmuję się tym, nie zastanawiam nad tym. Pieniądze mnie nie obchodzą. Wiem, że będę teraz oglądany pod lupą, ale nie boję się. Jedyne co mnie interesuje to gra i poświęcenie dla drużyny. Przyszedłem do PSG, aby pomóc w wygrywaniu trofeów.

Wiele osób widziało pana już w koszulce Barcelony, Realu Madryt czy Manchesteru City. Transfer do Paris Saint-Germain był sporym zaskoczeniem. Co pana przekonało?
Przyciągnął mnie pomysł, jaki mają tutaj na drużynę. Powstaje praktycznie nowy zespół. Zanim podjąłem decyzję przedyskutowałem to z Marcelo (Simonian, agent Pastore – przyp. red.) i nie żałuję. Ten projekt wydał mi się fantastyczny i natychmiast zapragnąłem stać się jego częścią.

Nie jest to pana pierwszy kontakt z ligą francuską. Jako nastolatek był pan na testach w Saint-Etienne...
Miałem wtedy 15 lat, to było piękne doświadczenie. Rozgrywaliśmy tam tylko mecze, poza mną było jeszcze czterech innych piłkarzy. Trafiliśmy do Saint-Etienne, ponieważ nasz ówczesny klub Talleres de Cordoba miał z nim umowę, ale później doszło do nieporozumienia między klubami i pojechaliśmy do Villarreal, gdzie też długo nie zostaliśmy. Wtedy w głowach moich rodziców nie mieściło się nawet, abym wyjechał z Argentyny na dłużej i to jeszcze tak daleko od nich, tym bardziej że wówczas miejscem najdalej położonym, które odwiedziłem było Buenos Aires… Dziś mogę powiedzieć, że Francja, ze swym pięknem i kulturą, to kraj, w którym szybko można się zakochać.

Przez wiele miesięcy mówiło się o zainteresowaniu panem ze strony Barcelony. Pan się upierał, że siedziałby tam na ławce…
To logiczne, patrząc na to ilu oni mają niesamowitych piłkarzy! Trzeba codziennie bardzo ciężko pracować, aby wywalczyć sobie miejsce w podstawowym składzie. Tak czy inaczej ja zawsze staram się poprawiać swoją grę. To podnosi wartość danego piłkarza i powinno być czymś normalnym.

Nieraz mówił pan, że gra w Barcelonie jest pańskim marzeniem. Sądzi pan, że włoży kiedyś koszulkę w kolorze azulgrana?
Nie wiem. Tak naprawdę teraz w ogóle o tym nie myślę. Chcę grać w PSG, chcę pomagać mojej drużynie, chcę, byśmy wygrali wszystko. Tylko na tym się skupiam.

Uważa pan, że Alexis Sanchez, którego zna pan doskonale z Serie A, będzie miał miejsce w wyjściowej jedenastce Barcelony?
Alexis jest znakomitym piłkarzem, inaczej Barcelona w ogóle by go nie zauważyła. To, czy zostanie zawodnikiem podstawowego składu, czy nie, będzie zależeć wyłącznie od niego. Ja mu tego życzę.

Jak postrzega pan ligę francuską? Jest lepsza niż włoska?
Są zupełnie odmienne jeśli chodzi o charakterystykę, dynamikę gry i agresywność. Skoro udało mi się szybko dostosować do trudnej ligi włoskiej, mam nadzieję, że tutaj też nie będę miał większych problemów. Dołożę wszelkich starań, by szybko się zaadaptować.

Wcześniej zwracał pan w ogóle uwagę na Ligue 1?
Oczywiście! Interesowała mnie od dziecka, podoba mi się.

Nie przemawia przez pana kurtuazja?
Nie, naprawdę. Zawsze śledziłem największe europejskie ligi.

Sądzi pan, że PSG już w tym sezonie będzie w stanie stawić czoła największym drużynom w lidze?
Postaramy się o to, podchodząc do każdego meczu z pozytywnym nastawieniem i mentalnością zwycięzców. Uważam, że mamy wystarczająco mocny zespół, by grać z tymi największymi jak równy z równym. I pokażemy to.

Kto będzie tym najtrudniejszym rywalem?
Wszystkie zespoły są trudne, nie da się wyróżnić jednego czy dwóch. Każda drużyna wychodzi na boisko, żeby dać z siebie wszystko i zwyciężyć. Dla mnie osobiście będzie to o tyle skomplikowane, że będę się z nimi mierzył po raz pierwszy.

Wspomniał pan, że chcecie wygrać wszystko…
Tak. Nasz plan jest taki, by zdobyć mistrzostwo i Puchar Francji. Będziemy walczyć o oba te tytuły. Byłoby cudownie móc je zdobyć.

Pomówmy o reprezentacji Argentyny i Copa America. Trudno było się wam podnieść po porażce na tym turnieju?
Bardzo trudno, ponieważ mieliśmy wspaniałych piłkarzy. To był ogromny cios dla całej drużyny. Do dziś nie możemy się z tym pogodzić. Nie spodziewaliśmy się czegoś podobnego i już myślimy o rewanżu przy najbliższej okazji.

Potrafi pan wyjaśnić co stało się z reprezentacją na tym turnieju? Przecież wcześniejsze mecze towarzyskie z Hiszpanią, Brazylią czy Portugalią pokazały, że Argentyna potrafi grać dobrze i wygrywać.
Nie łatwo to wytłumaczyć. Tak naprawdę sami nie wiemy co zawiodło. Po prostu rzeczy nie potoczyły się po naszej myśli. Być może zabrakło nam szczęścia, być może popełniliśmy błędy. Nie sądzę, by był tylko jeden winny. Wszyscy jesteśmy winni tej porażki.

W reprezentacji Argentyny nigdy wcześniej nie było tak wspaniałej generacji ofensywnych piłkarzy. Szkoda by było, mając takiej klasy zawodników, nie wygrać żadnego tytułu.
Reprezentacja Argentyny zawsze charakteryzowała się tym, że ma niesamowitych piłkarzy, którzy brylują w najważniejszych ligach świata. Tak jak teraz. To smutne, ponieważ czuliśmy, że zrobiliśmy wszystko, że byliśmy przygotowani, aby wygrać Copa America, ale wyniki okazały się dalekie od oczekiwań. Nie pozostaje nam nic innego jak iść do przodu i szukać rewanżu, grając z jeszcze większym zapałem i jeszcze większym wysiłkiem na najbliższych turniejach.

Zaskoczyło pana zwolnienie Sergio Batisty?
Wszystkich nas zaskoczyło, nie spodziewaliśmy się tego. Ale moim zadaniem jest gra w piłkę. Nie uważam, że powinienem wydawać sądy na ten temat.

A nowy trener Alejandro Sabella?
Nie znam go osobiście, ale wszyscy mówią o nim w samych superlatywach. Ma doskonałe referencje. No i wykonał dobrą pracę w Estudiantes.

W październiku rozpoczynają się eliminacje do mundialu w Brazylii.
Mam nadzieję, że dostanę powołanie. W tym przypadku będziemy musieli bardzo starannie przygotowywać się do każdego meczu, analizować każdą drużynę, aby znaleźć najlepszy sposób, w jaki można ich pokonać. W eliminacjach wszystkie zespoły są bardzo trudne, bo nie ma ani jednego kraju, który nie chciałby wystąpić na mistrzostwach świata!

Rozmawiała Barbara Bardadyn
11 sierpnia 2011