czwartek, 29 kwietnia 2010

ROBERT PIRÈS




MAGAZYN SPORTOWY: Manuel Pellegrini nie ma łatwego życia w Realu Madryt, po każdej porażce pojawiają się głosy, że powinien zostać zwolniony. Żal go panu?
ROBERT PIRES: Real Madryt to skomplikowany klub, ale uważam, że Pellegrini świetnie daje sobie radę. Znam go doskonale, ponieważ pracowałem z nim przez trzy lata w Villarreal. Wiem, że ma silny charakter i o mistrzostwo będzie walczył do końca.

Mówi się nie jest właściwą osobą, by pracować w tak wielkim i wymagającym klubie.
Nie zgadzam się. W Argentynie także pracował w wielkim klubie, jakim jest River Plate, miał styczność z wybitnymi piłkarzami. W Villarreal było podobnie, gdy grali tu jeszcze Juan Roman Riquelme i Diego Forlan. Uważam, że jak najbardziej jest właściwą osobą na właściwym miejscu.

Nie chciałby pan, żeby wrócił do Villarreal?
Nie, ponieważ on zasługuje na to, żeby dalej pracować w Realu i życzę mu, by tam został. Owszem w Villarreal wykonał kawał dobrej roboty, ale teraz musimy radzić sobie z Garrido, który jest młodym, ale bardzo dobrym trenerem, który posiada taką samą mentalność co Pellegrini. Chociaż oczywiście, tęsknię za nim. To wspaniały człowiek, łączyły mnie z nim bardzo dobre relacje, czułem się swobodnie, grałem bardzo dużo. Ale w życiu każdego szkoleniowca nadchodzi taki moment gdy staje przed szansą poprowadzenia wielkiego klubu i musi ją wykorzystać. Bardzo się cieszę, że trafił do Madrytu.

Odejście Pellegriniego bardzo osłabiło Villarreal. To była główna przyczyna kryzysu, który dotknął drużynę w tym sezonie?
Tak, zmiana trenera okazała się dla nas katastrofalna w skutkach. Ernesto Valverde chciał kontynuować pracę Pellegriniego, ale moim zadaniem pomylił się, popełnił błąd. Ja w ogóle nie potrafiłem się z nim dogadać. Sezon rozpoczęliśmy bardzo źle, znajdowaliśmy się nawet na ostatnim miejscu w lidze. Valverde w ogóle się nie sprawdził, dlatego w lutym został zastąpiony przez Garrido, który – z tego co widzę na treningach czy podczas meczów – ma ten sam styl pracy co Pellegrini i to bardzo mi się podoba. Na początku zarzucano mu, że nie ma doświadczenia w Primera Division, ale przecież każdy musi kiedyś zacząć. A on sprawdza się rewelacyjnie. Jesteśmy coraz wyżej w tabeli.

Walka o miejsca dające prawo gry w europejskich pucharach jest bardzo zacięta. Brak Villarreal w Europie byłby dla was porażką?
Tak, ponieważ nasz zespół na to zasługuje. Ale z drugiej strony, jeśli nie uda się zająć miejsca premiowanego grą w Lidze Europy, nie możemy płakać, możemy winić samych siebie, bo sezon zaczęliśmy bardzo źle i straciliśmy mnóstwo punktów. Niemniej będziemy walczyć do końca.

Villarreal jest jednym z nielicznych zespołów, którym w tym sezonie ligowym udało się zabrać punkty Barcelonie. Jak to się robi?
Jest ciężko – to najlepszy zespół świata. Ale ja zawsze nie mogę doczekać się meczu z Barceloną, gra przeciwko nim sprawia mi wiele radości, a to jest najważniejsze. Jeśli chce się zatrzymać Barcę, trzeba przede wszystkim uważać na Xavi’ego. To kluczowy zawodnik tej drużyny, bardzo inteligentny, perfekcyjnie zagrywający do kolegów, dlatego w pierwszej kolejności trzeba powstrzymać właśnie jego. My już wiemy jak mamy grać. W pierwszym meczu na Camp Nou zremisowaliśmy 1:1, a na początku maja oni będą grać u nas, na El Madrigal. I już wiem, że boją się tutaj przyjechać (śmieje się). To jest dla nas bardzo dobra wiadomość.

Wszyscy zachodzą w głowę jak zatrzymać Messiego. Ma pan jakiś pomysł?
Ehh, to jest niesamowicie skomplikowana sprawa. Dla mnie Leo Messi i Cristiano Ronaldo to dwaj najlepsi piłkarze na świecie, co udowadniają w każdy weekend, rozgrywając bardzo dobre mecze i zdobywając gole. A żeby zatrzymać Argentyńczyka my mamy Joana Capdevilę, który jest jednym z najlepszych obrońców w Hiszpanii, reprezentantem kraju. I wiem, że ona ma swój sposób na Messiego.

W czerwcu wygasa pański kontrakt z Villarreal. Wie pan już gdzie będzie grał w przyszłym sezonie?
Jeszcze nie. Najpierw muszę spotkać się z prezydentem. Zobaczymy czy będzie chciał przedłużyć umowę, czy już mi podziękuje. Otrzymałem propozycję ze Stanów Zjednoczonych, z Filadelfii, ale jeszcze nie podjąłem żadnej decyzji. Wiem na pewno, że nie mam zamiaru kończyć z futbolem, ponieważ fizycznie czuję się znakomicie. Chcę grać: w pierwszej kolejności tu, w Villarreal, ale jeśli klub nie zaproponuje mi nowego kontaktu, w innym miejscu.

W styczniu miał pan także propozycje z Olympique Marsylia i z Benfiki Lizbona.
Tak, ale wtedy nie chciałem odchodzić. To bardzo cieszy, bo oznacza, że to, co robię na boisku, robię dobrze i ktoś to docenia. To dla mnie bardzo ważne. Zobaczymy czy pojawiają się jakieś inne oferty w czerwcu, ale żeby tak się stało, muszę grać dobrze z Villarreal, co też staram się czynić.

Ile czasu może pan jeszcze cieszyć się futbolem?
Mam 36 lat, myślę, że spokojnie mogę pograć jeszcze jeden sezon, a później zobaczymy.

A wyobraża pan sobie siebie grającego do 40. roku życia, jak na przykład Paolo Maldini?
(śmieje się) To może być trudne. To, co osiągnął Maldini jest imponujące. Ale jeśli dam radę, czemu nie?

Jaki jest zatem pański sekret?
Nie mam żadnych sekretów. Gdy wracam do domu po treningu po prostu odpoczywam, spędzam czas z rodziną, z dziećmi, staram się nie myśleć o futbolu. To jest istotne, ale ogromne znaczenie ma również sposób odżywiania. Zawsze powtarzam, że najważniejsze jest ciało, które jest niczym bolid Formuły 1. Każdego dnia trzeba o nie bardzo dbać.

Śledzi pan wyniki swojej byłej drużyny, Arsenalu Londyn?
Oczywiście, zawsze. Wydawało się, że w tym sezonie wreszcie uda im się zdobyć jakieś trofeum, ale niestety. Mistrzostwa Anglii też już na pewno nie wywalczą. Ciężko jest patrzeć, że znów okazują się słabsi od Chelsea i Manchesteru United i kolejny już raz zakończą sezon z pustymi rękami. Jest mi smutno z tego powodu, a jeszcze bardziej szkoda mi Arsene’a Wengera, który jest wspaniałym człowiekiem, jednym z najlepszych trenerów na świecie. Ale tak już jest, gdy w zespole masz wyłącznie bardzo młodych piłkarzy – w ten sposób na pewno nie da się wygrywać. Taka jest różnica między Arsenalem a Chelsea. Niestety.

Jak postrzega pan reprezentację Francji w obliczu mistrzostw świata?
Eliminacje były bardzo trudne i skomplikowane, obraz tej drużyny nie był najlepszy, ale teraz to już zupełnie inna sprawa, rywalizacja zaczyna się na nowo. Jednak żeby coś osiągnąć na mundialu ten zespół koniecznie musi zmienić styl gry. Duma piłkarzy została urażona, dlatego przede wszystkim będą starać się udowodnić, że naprawdę zasłużyli na to, by grać na tym turnieju. Mam nadzieję, że w RPA zobaczymy zupełnie inną reprezentację Francji. Na szczęście jest to zespół, który ma wielu dobrych, młodych piłkarzy jak Karim Benzema czy Lass Diarra, którym trzeba zaufać. Ja zawsze kibicuję tej drużynie i liczę, że zagra bardzo dobry turniej.

Czy Thierry Henry powinien pojechać do RPA, mając na uwadze to, co zrobił podczas meczu z Irlandią?
Oczywiście, że tak. Chociaż przypadek Titi’ego jest dość trudny, ponieważ ostatnio praktycznie nie gra w Barcelonie, brakuje mu rytmu meczowego. Ale znam go bardzo dobrze, wiem, że ciężko trenuje, tak, by być gotowym do gry i wiem, że będzie w tak dobrej formie, aby bez problemów 11 czerwca wybiec na boisko przeciwko reprezentacji Urugwaju. Nie mam żadnych wątpliwości co do tego, że powinien grać.

Ale krytykował go pan po tamtym spotkaniu.
Zawsze mówię to, co myślę. Nie jestem hipokrytą. Jeśli Titi gra dobrze, wówczas go chwalę, jeśli nie – krytykuję. I dlatego cały czas jesteśmy przyjaciółmi.

A jak wyglądają pana relacje z selekcjonerem Raymondem Domenechem?
Uy! Fatalnie! Bardzo źle.

Dlaczego?
Nie wiem. Trzeba by zapytać o to trenera, ale z tego co wiem, nawet gdy dziennikarze go pytają, nic nie odpowiada. Szczerze powiem, że nie wiem, co się stało. Nigdy nie dostałem od niego nawet słowa wyjaśnienia. Po prostu zdecydował, że nie będzie powoływał mnie do kadry. Ale takie jest życie. Rozumiem to. Ja czuję się bardzo dobrze, jestem szczęśliwy występując w barwach Villarreal… To on decyduje kto gra, a kto nie. Teraz już mi to nie przeszkadza.

Kto jest pana faworytem do wygrania mundialu?
Nie wiem dlaczego, ale w tym roku wyjątkowo trudno jest wskazać jedną drużynę. Jak większość osób powiem, że Hiszpania, jednak trzeba bardzo uważać na takie reprezentacje jak Niemcy, Argentyna, Brazylia, zespoły afrykańskie, które będą grać u siebie, no i Anglia. Obecna drużyna angielska bardzo mi się podoba: mają świetnych obrońców, co jest bardzo istotne, a także znakomitego trenera w osobie Fabio Capello, który bez dwóch zdań jest jednym z najlepszych szkoleniowców na świecie. Dlatego, uwaga na Anglików!

Rozmawiała Barbara Bardadyn
Kwiecień 2010

wtorek, 20 kwietnia 2010

GAIZKA TOQUERO




PRZEGLĄD SPORTOWY: Wie pan kiedy Athletic po raz ostatni pokonał Barςę na Camp Nou?
GAIZKA TOQUERO: Nie pamiętam, ale chyba musiało to być bardzo dawno temu?

PS: W listopadzie 2001 roku. Athletic wygrał 2:1.
To tylko potwierdza jak trudnym terenem jest Camp Nou. Na pewno będzie ciężko, ale w sobotę zrobimy wszystko, by powtórzyć wynik z 2001.

PS: W jaki sposób przygotowuje się mecz przeciwko FC Barcelona?
Musimy po prostu grać taj jak do tej pory, co przyniosło nam bardzo dobre rezultaty. Wiadomo, że to jest Barςa, najlepszy zespół świata. W meczu z takim przeciwnikiem trzeba być maksymalnie skoncentrowanym i nie wolno pozwolić sobie na żadne roztargnięcie. Aby wygrać trzeba rozegrać mecz perfekcyjny. W pierwszym spotkaniu w tym sezonie udało nam się zremisować 1:1. Liczę, że tym razem też zdobędziemy punkty. Podejdziemy do tego spotkania tak samo jak wcześniej w Bilbao.

PS: Wtedy to właśnie pan pokonał Victora Valdesa, co wcale nie jest takie proste.
To prawda. Valdes to znakomity bramkarz, w ubiegłym sezonie wygrał Trofeo Zamora dla najlepszego golkipera w Hiszpanii. Trudno jest go pokonać, ale trzeba wykorzystywać wszystkie wypracowane sytuacje i liczyć na jego błąd. Nie mam na niego żadnego sposobu, chociaż udało mi się wbić mu już dwa gole. Mam nadzieję, że w sobotę zrobię to po raz trzeci.

PS: Ostatnio w Hiszpanii mówi się nawet, że Victor Valdes jest lepszym bramkarzem niż Iker Casillas.
Dla mnie najlepszy bez wątpienia jest Casillas. Udowodnił, że jest bezkonkurencyjnym bramkarzem w Hiszpanii, ma bezdyskusyjne miejsce w bramce reprezentacji. W tej chwili reszta pozostaje krok za nim.

PS: W tym sezonie na San Mames nie wygrała ani FC Barcelona, ani Real Madryt. La Catedral to prawdziwa forteca.
Coś w tym jest. U siebie jesteśmy niezwykle mocni, niewiele drużyn wywoziło stąd komplet punktów – zaledwie Sporting i Valencia, nikt więcej (i Sevilla – przyp. red.). Ale chcemy kontynuować tę dobrą passę także na wyjazdach, nawiązać wyrównaną walkę i z Realem, i z Barceloną. Wiemy, że będzie to niezwykle trudne, ale będziemy próbować.

PS: W tym sezonie trudniej gra się przeciwko FCB czy Realowi?
To dwa kompletnie różne zespoły, prezentujące odmienne style. Real zaciekle atakuje, dysponuje świetnym atakiem, a FC Barcelona skupia się głównie na utrzymywaniu się przy piłce i dopiero wraz z upływem czasu stwarza sobie okazje strzeleckie. Nie ulega wątpliwości, że są to obecnie najlepsze zespoły w Europie, które naprawdę ciężko zwyciężyć.

PS: Która z tych drużyn dysponuje lepszą linią defensywną?
W obu grają jeśli nie najlepsi, to jedni z najlepszych obrońców świata, jednak mnie osobiście bardziej podoba się defensywa Barcelony. Nie wiem dlaczego – po prostu wolę grać przeciwko nim, niż przeciwko obrońcom Realu.

PS: W tym sezonie strzelił pan siedem goli, ale wszystkie na San Mames.
To bardzo ciekawe, ponieważ w ubiegłym sezonie zdobyłem tylko jedną bramkę i to właśnie na wyjeździe, a teraz strzelam wyłącznie na San Mames… Chciałbym jak najszybciej przerwać tę złą passę i wreszcie przełamać się na wyjeździe. Mam nadzieję, że będzie to na Camp Nou.

PS: Dziś jest pan jednym z czołowych zawodników Athletic, a jeszcze w 2008 roku grał pan w trzeciej lidze!
W ogóle nie spodziewałem się takiego obrotu spraw. W trzeciej lidze znalazł mnie trener Joaquin Caparros, podpisałem kontrakt z Athletic, później na pół roku zostałem wypożyczony do drugoligowej drużyny Eibar. Nawet przez myśl mi nie przeszło, że pewnego dnia będę grał w Primera Division. Cały czas się uczę, z każdym dniem nabieram doświadczenia. W tym sezonie dostaję o wiele więcej minut niż w ubiegłym. Jestem bardzo zadowolony.

PS: Dużo pana kosztowało przestawienie się z gry w trzeciej lidze na pierwszą?
Nie. Trener od początku mi zaufał, stawiał na mnie, dlatego od razu załapałem ten rytm meczowy i nie miałem większych problemów z dostosowaniem się do gry w Primera Division.

PS: Jest więcej pracy?
To na pewno. Zdaję sobie sprawę, że muszę się jeszcze wiele nauczyć i poprawić bardzo dużo rzeczy w mojej grze. Uważam jednak, że wraz z upływem czasu jestem coraz lepszym piłkarzem i mam nadzieję, że będę grał jeszcze lepiej.

PS: Zaczynał pan jako prawy obrońca, a dziś jest napastnikiem. Jak to się stało?
Kiedy grałem w Alaves Vitoria ówczesny trener Jose Alvarez ustawiał mnie na prawej obronie. W ciągu jednego sezonu strzeliłem dziewięć goli i wtedy okazało się, że lepszą pozycją byłby dla mnie atak. Grałem ustawiony za napastnikami i wtedy strzeliłem jeszcze więcej goli. I tak zostało. Teraz gram jako typowy napastnik albo ustawiony nieco za linią ataku.

PS: Nietypowy jak dla napastnika numer 2 na koszulce to pozostałość z dawnych czasów?
„Dwójkę” musiałem wziąć trochę z konieczności, ponieważ kiedy przyszedłem do Athletic był to jedyny wolny numer. W tym sezonie mogłem wybrać inny, ale pomyślałem, że skoro w ubiegłym roku dość dobrze grało mi się z „2”, postanowiłem ją zatrzymać.  

PS: Od zawsze kibicował pan Athletic?
Tak. Od dziecka sympatyzowałem z Athletic, ale przyznaję, że bardzo podobała mi się też Valencia.

PS: Widzi pan siebie w innym zespole Primera Division?
Nie. W Bilbao czuję się znakomicie, bardzo dużo zawdzięczam Athletic, te dwa lata spędzone w klubie są, jak na razie, moimi najlepszymi w życiu. Przeżyłem tu wiele cudownych chwil. Mam nadzieję, że będę mógł tutaj zostać jeszcze przez wiele sezonów.

PS: Myśli pan o reprezentacji?
Nie, nie, to bardzo odległy temat. Reprezentacja ma naprawdę znakomitych piłkarzy. Na razie w ogóle się tam nie widzę.

PS: Zna pan to hasło: „Gaizka Toquero, mejor que el Kun Agüero” (Gaizka Toquero, lepszy niż Kun Agüero)?
(śmieje się) Tak, często widzę je na trybunach San Mames. Oczywiście nie jest to prawda, ale to taka forma dopingowania mnie i jestem za to bardzo wdzięczny naszym kibicom.

Rozmawiała Barbara Bardadyn
Kwiecień 2010

sobota, 17 kwietnia 2010

MANUEL SANCHÍS






PRZEGLĄD SPORTOWY: Real po raz szósty z rzędu nie awansował do ćwierćfinału Champions League, znów przegrał Gran Derbi… Trudno być „madridistą” w takich momentach?
MANUEL SANCHÍS Na początku muszę zaznaczyć, że nigdy nie jest trudno być „madridistą”, ponieważ jest to klub, który może pochwalić się największą liczbą tytułów. Wszyscy lubimy stawiać na tych, którzy wygrywają, a Real wygrywa najczęściej. Oczywiście, boli mnie fakt, że od sześciu lat odpadamy w 1/8 finału Champions League, ale z drugiej strony mamy aż dziewięć tytułów mistrza Europy, teraz czekamy niecierpliwie na ten upragniony dziesiąty puchar. Tak czy inaczej moje uczucia do Realu pozostają niezmienione.

PS: Od wielu lat Realowi nie wiedze się też w Pucharze Króla…
Nie wiem dlaczego, ale Real zawsze największą wagę przywiązywał do Champions League i do ligi. A przecież rozgrywki Copa del Rey są naprawdę bardzo piękne i prestiżowe. W pierwszej drużynie Realu grałem przez 18 lat, a Puchar Króla zdobyliśmy zaledwie dwukrotnie! Teraz jestem poza zespołem już dziewięć lat i w tym czasie też nie udało się sięgnąć po ten tytuł. Nie umiem powiedzieć dlaczego tak się dzieje. Być może trudno jest być tak samo skoncentrowanym równolegle na trzech rozgrywkach i ta, z której zawsze się odpada, jest tą najsłabszą i najmniej ważną.

PS: Wracając jeszcze do Champions League. Jak mógłby pan wyjaśnić tę czarną serię Realu?
Ufff… Na pewno nie jest to normalne, że drużyna odpada sześć razy z rzędu zawsze na tym samym etapie. Wydaje mi się, że może tutaj działać czynnik psychologiczny. Piłkarze mają zakodowane gdzieś w podświadomości, że skoro od tylu lat nie udaje się przejść dalej, to teraz będzie podobnie…

PS: Ale większość z nich to nowi piłkarze.
To nie ma znaczenia. Kiedy zbliża się mecz, kibice, prasa, wszyscy wokół wytwarzają niesamowitą presję. I nieważne czy przychodzisz z Lyonu, Liverpoolu czy z Milanu. Jesteś jednym więcej, tym, który od sześciu lat nie awansował dalej. Dlatego przyczyn upatrywałbym przede wszystkim w presji, trochę w przypadkowości.

PS: Jak ocenia pan pracę Manuela Pellegriniego?
Trenerzy zawsze siedzą na gorącym krześle, a w przypadku Realu Madryt jest ono szczególnie gorące. W ciągu 18 lat mojej gry w Realu, najwięcej czasu w klubie – trzy sezony – spędził Leo Beenhakker. Pellegrini został postawiony przed niezwykle trudnym zadaniem. W obliczu sześciu tytułów FCB, drużyna Realu powstała praktycznie od zera i miała wygrywać od zaraz. Moim zdaniem Pellegrini radzi sobie nieźle, ale zobaczymy jak skończy. Jeśli wygra ligę, będzie to oznaczać, że wykonał kawał dobrej roboty.

PS: A wygra?
Mam nadzieję, że tak, myślę, że nadal ma na to szanse. Futbol oceniany jako spektakl jest o wiele piękniejszy ze strony Barcy, ale ten oceniany pod względem skuteczności, faworyzuje Real.

PS: Dlaczego tak trudno utrzymać się na ławce trenerskiej Realu?
Ponieważ tutaj trenerów rozlicza się za tytuły. A te najważniejsze dla Realu to liga i Champions League. Nie wyznajemy angielskiej filozofii. Tam od ponad 20 lat swobodnie pracuje Ferguson, Wenger, który mimo że od pięciu sezonów nie zdobył żadnego trofeum, jest bardzo szanowany, Benitezowi nie wiedzie się ostatnio najlepiej, a nie został zwolniony. My mamy zupełnie inną naturę: południową, gorącą krew, decyzje podejmowane są tu natychmiast, nie ma czegoś takiego jak cierpliwość. Wy w Polsce tego nie znacie.

PS: Wprost przeciwnie. Właściciel jednego z naszych klubów, Polonii Warszawa, w ubiegłym roku zwolnił pięciu trenerów. Szóstym został Jose Mari Bakero.
Pięciu trenerów?! Wie pani jaki jest problem? Prezesem klubu może zostać absolutnie każdy, kto ma pieniądze, ale nikt go nie egzaminuje. Ten pan na pewno nie zdał egzaminu na bycie prezesem. Ktoś, kto postępuje w ten sposób, w którymś momencie popełnił błąd i na pewno o futbolu nie wie nic. Wina nie leży po stronie tych pięciu zwolnionych trenerów, ale po jego.

PS: Drużyna jest na ostatnim miejscu w lidze.
Normalne. To jest problem człowieka, który zarządza klubem w sposób bardzo autorytarny, gdzie ja decyduję, ja rządzę… W jaki sposób sprzeda się koszulkę zespołu, który jest ostatni? Dzieci nie zwracają uwagi na takie drużyny, lecz na te, który wygrywają. I to ten pan musi zrozumieć.

PS: Wracając do Realu, uważa pan, że Michel może w przyszłości zostać trenerem Królewskich?
Absolutnie tak. Nie wiem kiedy, ale nie mam co do tego żadnych wątpliwości.

PS: Praca, jaką wykonuje w Getafe jest naprawdę fantastyczna.
I nie tylko to. On jak mało kto zna się na swoim fachu, ma przeogromną wiedzę, jest zakochany w futbolu. Ponadto nikt nie zna Realu tak dobrze jak Michel. Obok pierwszej drużyny, perfekcyjnie zna drugi zespół, ekipy młodzieżowe… Byłby bardzo interesującym trenerem.

PS: Jak z perspektywy czasu ocenia pan letnie transfery Królewskich?
Są dwie grupy. Jedną tworzą Cristiano Ronaldo, Kaka i Karim Benzema, a drugą pozostali: Albiol, Arbeloa, Xabi Alonso i każdy z nich wypełnia swoje obowiązki wzorowo. Co do pierwszych trzech, ich zadaniem było nie tylko dobrze grać, ale przede wszystkim udowodnić, że kwoty, jakie za nich zapłacono, rzeczywiście były tego warte. A to jest bardzo trudne. Ronaldo pokazał, że jest wielkim piłkarzem. W tej chwili ponad nim stoi tylko Messi. Kaka jest dobrym piłkarzem, ale widać, że nie znalazł jeszcze swego miejsca w zespole. A Benzema to jedna wielka niewiadoma. Wszyscy mówią o nim dobrze, że jest spektakularnym środkowym napastnikiem, że z łatwością zdobywa gole, ale w Realu w ogóle tego nie potwierdza. Powinien zabrać się do roboty. A jeśli ma siedzieć na ławce, lepiej, żeby klub go wypożyczył.

PS: Będzie zatem druga rewolucja w Realu tego lata?
To trudne, ponieważ dopiero co była wymiana połowy składu. Klub wydał mnóstwo pieniędzy, przyszli nowi, młodzi piłkarze. Jeśli znów zrobi się wietrzenie szatni, tak jak w roku ubiegłym, to trzeba by się zastanowić, czy wina nie leży przypadkiem po stronie dyrekcji.

PS: Gdyby mógł pan wybrać jednego piłkarza, o którym myśli, że sprawdziłby się w Realu i jest niezbędny, kto by to był?
Messi.

PS: Wie pan doskonale, że to niemożliwe.
Dlaczego?

PS: No tak, patrz: Luis Figo.
Luis Figo, Bernd Schuster i jeszcze kilku innych… No dobrze, spoza Barcelony bardzo ucieszyłyby mnie transfery Davida Villi i Davida Silvy. Myślę, że Real powinien zainteresować się takimi piłkarzami.

PS: Christo Stoiczkow, który jest zagorzałym „antimadridistą” otwarcie przyznaje, że życzy Realowi jak najgorzej. Jaki jest pana stosunek do FC Barcelona i niesamowitych sukcesów tego klubu?
To, co robią piłkarze FCB zasługuje na podziw i szacunek. W ubiegłym roku zdobyli sześć tytułów, mają wspaniałą drużynę. I jeśli na przykład spojrzymy na ich dokonania z ostatniej dekady, przyznaję, że pojawia się u mnie uczucie zazdrości, ale bynajmniej nie nienawiści. Jednak jeśli porównamy Barcę i Real w ogóle, to bez wątpienia Królewscy są klubem znacznie lepszym.

PS: Pan jest „madridistą” od kołyski.
To prawda. Mój ojciec był piłkarzem Realu Madryt. W domu odkąd pamiętam rozmawiało się o Realu, wszędzie pełno było rozmaitych emblematów związanych z tym klubem.

PS: Czyli futbol ma pan we krwi i pana przeznaczenie od dziecka było jasne.
Wcale nie. Nie byłem zobligowany do tego, by grać w piłkę. Mogłem zostać flecistą albo stolarzem… Oczywiście istnieje pewna zależność genetyczna, niemniej u mnie wszystko pojawiło się naturalnie, spontanicznie, nikt mnie w kierunku futbolu nie popychał. Gdy dziecku nieustannie powtarza się: masz być piłkarzem, masz być piłkarzem, zostanie kimkolwiek, byle tylko nie futbolistą.

PS: Pańską drugą pasją jest tenis.
To prawda. Uwielbiam ten sport. Nawet mam już przygotowane rakiety i gdy skończymy rozmawiać, idę na kort.

PS: Debiutował pan w pierwszym zespole Realu Madryt u Alfredo di Stefano. Jakim typem trenera był don Alfredo?
Działka trenerska to zaledwie niewielka część tego, czym może pochwalić się Alfredo. Dla mnie bez żadnych wątpliwości, jest największą i najważniejszą osobowością, jaka pojawiła się w historii futbolu. Oczywiście są inni piłkarze, którzy dorównywali mu talentem, jak Pele, Maradona, teraz do tego grona może być zaliczany również Messi. Jednak kiedy przeanalizujemy wszystko: nigdy nie było takiej postaci jak Alfredo. Dlatego kiedy był szkoleniowcem Realu, człowiek patrzył nie tylko na to czy trenuje dobrze czy źle, ale chłonął absolutnie wszystko: to, jak się poruszał, jak mówił, jak oddychał, jak patrzył, jak się ubierał. To niezwykła osobowość. Alfredo był dla mnie wielkim przykładem i jest nim nadal.

PS: Czego zatem nauczył się pan od niego?
Alfredo posiada niezwykle silną osobowość. Jako piłkarz zawsze chciał jak najlepiej dla drużyny. I właśnie tego się od niego nauczyłem: być silnym, czasem egoistycznym, ale jednocześnie umieć być hojnym.

PS: Których trenerów z całej 18-letniej kariery mógłby pan wyróżnić i dlaczego?
Na pierwszym miejscu oczywiście Alfredo di Stefano, o którym już mówiłem. Dalej na pewno Luis Molowny, który zaliczał się to tego typu trenerów, którzy są zawsze, gdy klub ich potrzebuje i zawsze wykonuje wszystko perfekcyjnie. Później Leo Beenhakker, który sprawił, że każdy z nas miał określoną osobowość, stworzył silną drużynę. Od tego momentu mogę mówić już tylko o trzech: o Jorge Valdano, Fabio Capello i Vicente del Bosque. Z Valdano na ławce to był czas kiedy najlepiej czułem się grając w Realu. Capello to wielki trener. Uważam, że gdziekolwiek będzie pracował, zawsze odniesie sukces, ponieważ jest urodzonym zwycięzcą. Z kolei Vicente del Bosque łączy w sobie cechy Molowny’ego, ze względu na znaczenie dla klubu, a także upodobanie do futbolu ofensywnego, które cechowało Valdano. To również bardzo ważny dla mnie szkoleniowiec.

PS: Czy w ciągu tych 18 lat gry w Madrycie, był moment kiedy chciał pan odejść?
Nie, ponieważ grałem w klubie mojego życia. Owszem, co jakiś czas pojawiały się różne oferty. Kilkakrotnie pytał o mnie Juventus, było zainteresowanie ze strony innych hiszpańskich klubów… Nie byłem typem piłkarza, który lubił podróżować, przenosić się z miejsca na miejsce. Chciałem być w Madrycie.

PS: Uważa pan, że obecny Real może choćby przybliżyć się do sukcesów, jakie odnosił za pana czasów w latach 80.?
Na pewno ma odpowiednich do tego piłkarzy, skład tej drużyny jest spektakularny, ale i rywale są bardzo mocni. Manchester United, FC Barcelona, Bayern Monachium, Inter Mediolan – to są wielkie drużyny. Dlatego bardzo trudno jest być liderem w Europie, kiedy wokół jest tak ogromna rywalizacja. Jedyne, czego brakuje Realowi, to zrobienia tego kroku do przodu, który sprawiłby, że znów stałby w pierwszym rzędzie z tymi największymi. Jest blisko, ale jeszcze tam nie dotarł.

PS: Jest szansa, że w tym sezonie pobiją mityczny rekord 107 goli?
Są blisko, ale jednocześnie daleko. Do tej pory strzelają średnio dwa, trzy gole na mecz. To imponujący wynik, ale czy uda się utrzymać tę regularność do końca sezonu? Będzie ciężko, ale mogą tego dokonać.

PS: Mając Gonzalo Higuaina na pewno.
To prawda. Uwielbiam Higuaina. To znakomity piłkarz, typ goleadora, który gra dla drużyny, walczy.

PS: Uważa pan, że klucz do sukcesów Realu z lat 80., tkwił w tym, że pan, Michel, Miguel Pardeza i Martin Vazquez byliście wychowankami?
Nie. Na pewno nie był to główny powód, ale czynnik, który mógł pomóc. Były przecież drużyny, które odnosiły sukcesy, nie mając w składzie żadnego wychowanka… Owszem, jest to aspekt pozytywny, ale niewystarczający.

PS: Czyli Real powinien postawić na canterę, jak czyni to Barca, czy nie?
Bardzo bym chciał, żeby stawiał na canterę, na określony sposób pracy. Mając w składzie wychowanków, kibice bardziej identyfikują się ze swoją drużyną. Gdybyśmy mieli w pierwszym składzie trzech wychowanków więcej, byłbym szczęśliwszy.

PS: A w ten sposób cantera Realu gra w Getafe.
Tak, nawet doszło do tego, że Castilla, czyli drugi zespół Realu, do niedawna występowała w drugiej lidze, a teraz gra w trzeciej! Getafe jest bardzo dobrym, ale skromnym klubikiem, którego nie stać na kupowanie drogich zawodników. To jest biznes, który przynosi obustronne korzyści. Getafe nie musi płacić wielkich pieniędzy, a Real po pewnym czasie odzyskuje ukształtowanych już piłkarzy, jak miało to miejsce w przypadku Rubena de la Reda czy Granero.

PS: Kiedy zawiesił pan buty na kołku, nie dostał żadnej propozycji pracy w klubie?
W momencie zakończenia kariery, już od dwóch lat układałem swoje życie, w którym nie było miejsca na Real. Nie było też żadnej inicjatywy ze strony klubu, a nawet jeśli by się pojawiła, jedyne czego chciałem to zmiany, odseparowania się. I dziś, dziewięć lat później, nadal trzymam się z daleka i uważam, że był to dobry pomysł. Mam swoje życie, swoje zajęcia (Sanchis jest szefem firmy Deporgadyd, zajmującej się organizowaniem wydarzeń sportowych i kulturalnych – przyp. red.) i jestem szczęśliwy. Ale oczywiście utrzymuję kontakty z pracownikami klubu.

PS: Na koniec prognoza: kto wygra Champions League?
Z wielkich faworytów została już tylko Barca, ale ja stawiam na Inter Mediolan.

PS: A może niespodziankę sprawi Olympique Lyon?
Nie sądzę. Po obejrzeniu meczu Realu z Lyonem stwierdzam, że nie jest to zespół, który może tego dokonać. FC Barcelona, Inter i Bayern stoją znacznie wyżej.

Rozmawiała Barbara Bardadyn
Kwiecień 2010, Madrid

poniedziałek, 12 kwietnia 2010

FERNANDO HIERRO




PRZEGLĄD SPORTOWY: Jak oceni pan sobotnie Gran Derbi?
FERNANDO HIERRO: FC Barcelona po raz kolejny udowodniła, że jest drużyną niezwykle mocną, którą trudno jest pokonać. Dzięki tej wygranej Barςa wykonała bardzo ważny krok do przodu.

PS: To znaczy, że Real Madryt nie ma w tym momencie już żadnych szans na wygranie ligi?
Rywalizacja jeszcze się nie skończyła i w następnych meczach może się wiele zdarzyć. Nie można już w tej chwili przesądzać o tym kto zostanie mistrzem.

PS: Jak zatem postrzega pan ten nowy Real Madryt kierowany po raz drugi przez Florentino Pereza?
To drużyna, która została stworzona, by wygrywać. To jasne. I teraz znajduje się tu, gdzie znajdować się powinna – cały czas walcząc o tytuły. Nic nie jest jeszcze przesądzone. Real od zawsze posiadał mentalność zwycięzcy.

PS: Ale w tym roku po raz szósty z rzędu nie awansował do ćwierćfinału Champions League.
Dla takiego klubu jak Real odpadnięcie znów w 1/8 finału jest bardzo ciężkie. Uważam, że trzeba to dokładnie przeanalizować, zbadać dlaczego tak się dzieje. Zbyt wiele lat nie udaje się przejść dalej. Nie jest to normalne.

PS: To wina trenera, piłkarzy?
Nie wiem, nie znajduję racjonalnego wytłumaczenia. Przecież w ciągu tych sześciu lat Real sięgał po mistrzostwo kraju. Ale to pokazuje też, że rozgrywki europejskie z każdym rokiem stają się coraz trudniejsze, poziom klubów znacznie się podniósł i jest coraz bardziej wyrównany. Nie ma już tak wielkiej różnicy między poszczególnymi zespołami jak jeszcze kilka lat temu.

PS: Co wnosi do tej drużyny trener Manuel Pellegrini?
To człowiek niezwykle mądry, spokojny, od którego biją pozytywne wibracje. Posiada osobowość i bardzo klarowną wizję, tego co robi.

PS: A nie jest zbyt spokojny jak na tak wielki klub i piłkarzy, których ma w składzie?
Nie, dlaczego? Nie jest powiedziane, że bycie człowiekiem nerwowym jest lepsze dla zespołu. Każdy ma swoją osobowość i swój charakter. Pellegrini jest właśnie taką osobą. On ma taki sposób bycia, który pozwala mu podchodzić do wszystkiego na chłodno. A to jest ważne, gdy pracuje się w takim klubie jak Realu Madryt, gdzie posadzie trenera od zawsze towarzyszyła ogromna presja, napięcie, nerwowość wokół, prasa na głowie. Nie jest łatwo być trenerem Realu, ponieważ wszystko poddawane jest dogłębnej analizie. Uważam, że powinno być tam więcej spokoju i zaufania.

PS: Real Madryt i FC Barcelona prezentują dwa odmienne style gry, dwie zupełnie różne filozofie. Która podoba się panu bardziej?
Aby wygrywać nie trzeba wybierać identycznej drogi. W futbolu istnieją różne mentalności, różne formy planowania tego, jak klub ma funkcjonować. FC Barcelona prezentuje dziś styl gry wypracowany 30, 40 lat temu, a Real swoją filozofię zmienia praktycznie cały czas. Uważam, że obie służą czemuś. Nie ma na świecie jednej określonej filozofii, która powie, jak wygrywać i zdobywać tytuły. Jednak przyznaję, że ta prezentowana przez FCB pokazuje jedną stałą linię, co zasługuje na podziw. Ale przecież Real Madryt ze swoją filozofią też osiągał sukcesy. Nie mogę powiedzieć, że ta podoba mi się bardziej czy mniej albo, że jedna jest lepsza bądź gorsza. Po prostu są inne.

PS: Jako madridista, zazdrości pan trochę sukcesów, jakie w ostatnim czasie odnosi drużyna Pepa Guardioli?
Nie. Cieszę się z sukcesów każdego hiszpańskiego klubu. I nie mówię tak dlatego, że teraz jestem dyrektorem sportowym federacji. Zawsze myślałem właśnie w ten sposób. Kiedy byłem w Realu Madryt miałem wielu kolegów z FCB, z którymi grałem w reprezentacji. Nie ma czegoś takiego jak zazdrość. Jako Hiszpan chcę dobrze dla wszystkich naszych klubów.

PS: Uważa pan, że jest messidependencia (zależność od Messiego) w FC Barcelona?
Nie sądzę. Wydaje mi się, że tych wszystkich sukcesów nie byłoby bez Xaviego, Iniesty, Puyola, Alvesa, Busquetsa, Toure, Keity… Ale trzeba przyznać, że Messi to piłkarz niesamowity, który robi różnicę. To już stało się normą, że w jednym meczu strzela trzy, cztery gole. Dla mnie to piłkarz stratosferyczny.

PS: Z innej planety.
Dokładnie. To, co on wyczynia na boisku wymyka się pojęciu normalności.

PS: Martwi pana sytuacja Raula w Realu?
Będąc jego przyjacielem, tak, martwi mnie, ale jest to coś, czego nie da się kontrolować, wcześniej czy później musiał nadejść taki czas. Jednak to, co on osiągnął pozostaje w zasięgu nielicznych. Jego liczby są spektakularne: 16 lat w Realu, najwięcej goli w reprezentacji, najlepszy strzelec w historii Champions League, w klubie. Debata na temat Raula zakończy się kiedy – niestety – zakończy karierę. Wtedy większą wagę będzie przykładać się do tego, co osiągnął i wielu będzie za nim bardzo tęsknić.

PS: Mówi się, że odejdzie już w czerwcu.
Nie rozmawiałem z nim na ten temat. Ma jeszcze ważny przez rok kontrakt. Decyzja należy tylko i wyłącznie do niego. Wydaje mi się, że on ma już pomysł na przyszłość, że dokładnie przeanalizował swoją sytuację oraz to, czego chce. Raul jest bardzo silny psychicznie i ma ogromną osobowość, potrzebną do tego, by podjąć najlepszą dla siebie decyzję.

PS: Pan po odejściu z Realu Madryt grał w Al-Rayyan i w Boltonie. Jaki kierunek doradziłby pan Raulowi?
Nie mogę dać mu rady. Jedyne co mogę powiedzieć to, że z obu tych klubów mam wspaniałe wspomnienia i czas tam spędzony uważam za bardzo cenny. W Realu przez 14 lat grałem praktycznie co trzy dni, cały czas towarzyszyła mi ogromna presja, wszystkie mecze były niezwykle istotne. A w Katarze, gdzie spędziłem rok, mogłem cieszyć się futbolem w zupełnie inny sposób. Później przeszedłem do Boltonu. Jeszcze jako piłkarz Realu powtarzałem, że jedyne miejsce, gdzie chciałbym zakończyć karierę to Anglia i gra w Premier League była dla mnie fantastycznym doświadczeniem. Wracając do Raula – bardzo trudno jest coś komuś doradzać. To on musi podjąć decyzję i wiem, że wybierze słusznie. 

PS: Nigdy nie kusiła pana kariera trenerska?
Mam tytuł trenera, ale na razie leży w szufladzie. Kto wie, może kiedyś się przyda? Teraz najważniejsza jest dla mnie praca w federacji. Dyrektor sportowy to zupełnie nowa funkcja, którą utworzono w 1997 roku. Po raz pierwszy w historii naszego futbolu. To dla mnie duże, ale jednocześnie wspaniałe wyzwanie. Jestem bardzo zadowolony z tej pracy.

PS: Co należy do pańskich zadań?
Przede wszystkim nakreślenie linii sportowej, proponowanie kandydatów na selekcjonera, koordynowanie pracy trenerów młodzieżowych reprezentacji, nadzorowanie piłkarzy. To tak jak dyrektor sportowy w klubie. Kiedy wygrywasz – za nic nie odpowiadasz, ale kiedy przegrywasz – wówczas jesteś tym, na którego spada największa odpowiedzialność za wszystko.

PS: Czyli miał pan wpływ na wybór Vicente del Bosque jako nowego selekcjonera?
Tak, to jedno z moich zadań. Proponowanie nie tylko kandydata na trenera pierwszej drużyny narodowej, ale także tych niższych. Jest to ogromna odpowiedzialność i moja wielka misja.

PS: Jak wygląda pana współpraca z Vicente del Bosque mając na uwadze fakt, że wcześniej był pana trenerem w Realu Madryt?
Wspaniale. Zawsze powtarzam: czego ja mogę go nauczyć? (śmieje się). To ja każdego dnia uczę się od niego. On jest dla mnie skarbnicą wiedzy. Ja raczej nie mogę go niczym zaskoczyć, a on i owszem: zaskakuje mnie niemal codziennie. To tak jakbym był na uniwersytecie. Mam naprawdę ogromne szczęście, że mogę być bliskiego niego cały czas i chłonąć wiedzę niczym gąbka.

PS: Czy konsultuje z panem nazwiska piłkarzy, których ma zamiar powołać na dany mecz czy turniej?
Widujemy się codziennie, więc oczywiście rozmawiamy o tym, w każdy weekend oglądamy mecze, jesteśmy na bieżąco w sprawie zawodników kontuzjowanych. Ale nie tylko z nim. Jestem w ciągłym kontakcie z trenerami drużyn U-17, U-18, U-19, U-21. To należy do moich obowiązków i jest moją misją. Jednak każdy trener ma absolutną wolność. Jeśli chodzi o ostateczny kształt listy powołanych piłkarzy, dowiaduję się jako ostatni. Oczywiście, mogę dać mu swoją opinię o tym czy innym zawodniku, dyskutujemy, jednak ostateczna decyzja należy tylko i wyłącznie do selekcjonera. To jest jego zadanie i ja się do tego mieszam.

PS: Jest już gotowa lista tych, którzy pojadą do RPA?
Nie. W tej chwili najważniejsze jest jak najlepsze zaplanowanie czasu przed turniejem: określenie kiedy rozpocznie się zgrupowanie, co będziemy robić, przygotowanie meczów towarzyskich. Teraz większym problemem niż lista jest to, by żaden z piłkarzy nie doznał kontuzji. Aż do zakończenia rozgrywek śledzimy wszystkie mecze. Listę poznamy 19 maja, więc aż do 18 maja nie będziemy mogli zmrużyć oka  w obawie przed jakąś kontuzją. O to boimy się najbardziej.

PS: Uważa pan, że Guti mógłby wrócić do reprezentacji?
Wypowiadanie się na ten temat nie leży w mojej gestii. Guti, Raul to moi przyjaciele, z którymi grałem przez wiele lat w Realu, ale ja nie jestem selekcjonerem i decyzja nie należy do mnie.

PS: A jakie jest pana osobiste zdanie na ten temat?
Osobiście uważam, że może wrócić. Najważniejsze, byśmy mieli jak największą liczbę piłkarzy w najwyższej formie, tak by selekcjoner stał przed naprawdę trudnym wyborem.

PS: Czy w niższych kategoriach wiekowych: U-17, U-18, widzi pan piłkarzy, którzy za kilka lat mogliby zastąpić obecnych piłkarzy, grając na tym samym, wysokim poziomie?
O tym najlepiej mógłby opowiedzieć sam Vicente del Bosque, który jest wprost zakochany we wszystkich niższych kategoriach wiekowych. Ogląda treningi, ma bieżące informacje o wszystkim co się dzieje, wypytuje o piłkarzy. Wie absolutnie wszystko. Dla nas to powód do satysfakcji.

PS: Nie obawia się pan, że podczas mundialu może zdarzyć się to, co podczas ubiegłorocznego Pucharu Konfederacji? Hiszpania wygrywała wszystkie mecze, ale potknęła się w starciu z USA, rywalem znacznie słabszym.
Wszystko się może zdarzyć. Musimy jechać do RPA z wiarą we własne umiejętności, nadzieją, optymizmem. Jednak to jest mundial, bardzo trudny turniej, na którym grają najlepsze drużyny świata. Prawdą jest też, że reprezentacja Hiszpanii znajduje się w bardzo dobrym momencie, ale podchodzimy z ogromnym respektem wszystkich rywali, nigdy nie wiadomo co może się stać. Wystarczy jeden gorszy dzień i wracasz do domu. Co z tego, że grałeś dobrze? Jeden gol, czerwona kartka, mogą zaważyć na wszystkim. Na mundialu możesz pozwolić sobie na błąd w fazie grupowej, ale później jest to niedopuszczalne.

PS: Którą reprezentację uważa pan za najgroźniejszą?
Anglię, Argentynę, Brazylię, Wybrzeże Kości Słoniowej, Portugalię, Niemcy, Holandię, Włochy, Kamerun… To jest mundial i łatwych rywali nie ma.

PS: Argentyna z Diego Maradoną?
Tak. Jestem pewien, że uprzykrzą życie niejednej drużynie. To bardzo dobra, silna reprezentacja, która ma pięciu napastników grających na najwyższym poziomie. Zapewniam, że nie będzie łatwo wygrać z Argentyną.

PS: Czego zabrakło piłkarzom z pana generacji, aby wygrać turniej podobnej rangi?
Wyników. Graliśmy na dobrym poziomie, mieliśmy świetnych piłkarzy, ale zawsze dochodziliśmy do ćwierćfinałów i wracaliśmy do domu. Być może brakowało nam szczęścia albo na tym poziomie rozrywek nie mieliśmy wystarczającej wiary we własne możliwości. W tym momencie mamy naprawdę znakomitych piłkarzy i będzie bardzo trudno, aby w przyszłości powtórzył się podobny wysyp takich talentów w drużynie narodowej.

PS: Wielu piłkarzy wskazuje pana jako wzór do naśladowania. Kogo pan uważa za najlepszego stopera na świecie?
Trudno jest wybrać. Jeśli już muszę to powiem, że nasi. Uważam, że Hiszpania ma bardzo dobrych stoperów.

PS: Na przykład?
Carles Puyol, piłkarz grający na niesamowitym poziomie, którzy jest wybierany do „11” UEFA i FIFA w rocznych podsumowaniach oraz Gerard Pique i Sergio Ramos –
 dwaj młodzi obrońcy, którzy mają przed sobą ogromną przyszłość. Wybieram tych trzech. Ale bardzo podobają mi się też Anglicy: Ferdinand i Terry, a także Pepe.

PS: Ósmego czerwca reprezentacja Hiszpanii zagra towarzyski mecz z Polską.
Szukaliśmy drużyny o podobnej charakterystyce do reprezentacji Szwajcarii (grupowy rywal Hiszpanii na mundialu – przyp. red.) i okazało się, że jest szansa, by zagrać właśnie z Polską, tym bardziej, że prezydent naszej federacji przyjaźni się z panem Lato. Myślę, że dla was będzie to wspaniałe doświadczenie i prestiż.

PS: Wiadomo już gdzie zostanie rozegrany ten mecz?
Prawdopodobnie w Murcii. To jedna z propozycji, którą rozpatrujemy.

PS: Jak ocenia pan reprezentację Polski?
Traktujemy ją z szacunkiem. Polska zawsze była trudnym rywalem, miała bardzo dobrych piłkarzy. zawsze mieliśmy duży respekt dla reprezentacji Polski. Historia polskiego futbolu pokazuje jak wybitnych piłkarzy mieliście.

PS: Ale teraz ich nie mamy. Nawet nie awansowaliśmy na mistrzostwa świata.
Drużyna jest w fazie przebudowy, reorganizacji. Jest mnóstwo młodych zawodników, którzy mają przed sobą przyszłość. Uważam, że praca pana Laty przyniesie pozytywne efekty, czego szczerze mu życzę. Niebawem będziecie mieli EURO – niepowtarzalna okazja i piękne wyzwanie, które może być trampoliną.

PS: Pamięta pan swój pierwszy mecz w reprezentacji?
(Fernando uśmiecha się szeroko) Pamiętam perfekcyjnie. Graliśmy w La Coruňii przeciwko Polsce w 1989 roku. Wygraliśmy 1:0 dzięki bramce Michela zza pola karnego. Mam wspaniałe wspomnienie z tamtego dnia. To był mój debiut. Mimo że był to mecz towarzyski wcale nie było łatwo o wygraną.

Rozmawiała Barbara Bardadyn
Kwiecień 2010, Las Rozas, Madrid

piątek, 9 kwietnia 2010

MESSI VS. HIGUAĺN




Jeden ma u stóp cały świat, drugi powoli, acz sukcesywnie przebija się do elity. W tej chwili Leo Messi i Gonzalo Higuain są największymi gwiazdami ligi hiszpańskiej, najskuteczniejszymi strzelcami swoich zespołów i to prawdopodobnie między nimi rozstrzygnie się walka o jakże cenne trofeum Pichichi. Ale nie tylko. To od nich w znacznej mierze będzie zależał wynik najważniejszego meczu na Starym Kontynencie: Gran Derbi.


Kiedy ustrzelił drugiego hat-tricka z rzędu i ósmego gola w trzecim kolejnym meczu  w jednej chwili skończyły się jego porównania z Cristiano Ronaldo i rozpoczęły z Diego Armando Maradoną. Czy już jest tak wielki jak „Boski”, czy może nawet go przerósł? W mediach po 24 latach pojawiło się legendarne już zawołanie „barrilete cosmico, de que planeta viniste?” (kosmiczny latawcu, z jakiej planety przybyłeś?). W 1986 roku podczas mundialu w Meksyku było skierowane pod adresem Maradony, gdy ten strzelał drugiego gola Anglii, teraz pojawiło się w odniesieniu do Leo Messiego. 22-letni Argentyńczyk ma u stóp cały świat. Pep Guardiola otwarcie przyznaje, że skończyły mu się już określenia, którymi mógłby chwalić swego asa. A co jak co, ale język hiszpański jest niezwykle bogaty.

Z innej planety
Wyczyny napastnika FCB nie pozostawiają obojętnym nikogo. W ubiegłym, historycznym dla katalońskiego klubu sezonie w 51 meczach strzelił 38 goli. Przytłaczającą większością głosów zdobył przyznawaną przez „France Football” Złotą Piłkę oraz nagrodę FIFA World Player. W tej chwili jest najlepszym strzelcem w lidze. A wszystko to w wieku 22 lat. – W życiu Leo zawsze wszystko toczyło się zbyt szybko. Gdy przybył do Barcelony był bardzo mały, w ciągu jednego sezonu przeszedł kilka kategorii wiekowych i zadebiutował w Primera Division mając 16 lat – opowiada Jorge Messi, ojciec Lionela. – Nie chodzi o to, że wszystko dzieje się tak w tak szaleńczym tempie. Leo po prostu robi wszystko lepiej i inaczej. Stąd jego sukcesy. Jestem przekonany, że osiągnie jeszcze dużo więcej. Jeśli człowiek czuje się dobrze w danym miejscu, wszystko przychodzi łatwiej i wychodzi lepiej, a on jest szczęśliwy w Barcelonie – zapewnia Jorge Messi.
Pochwał pod adresem napastnika FCB nie szczędzą też trenerzy z Europy. – To, co on wyprawia na boisku jest dziełem sztuki. Odebranie piłki, przebiegnięcie z nią niemal całego boiska niczym na szkolnym podwórku i strzelenie gola jest czymś niesamowitym – mówi wprost Arsene Wenger. – Za każdym razem wydaje się, że to niemożliwe, by grać jeszcze lepiej. Ja sam myślałem tak dwa lata temu… Messi jest z zupełnie innej planety – przyznaje menedżer Arsenalu.
– Znów zobaczyłem Maradonę z jego najlepszych lat, ale szybszego, grającego ciekawiej. Brakuje mi przymiotników na jego określenie. To piłkarz kosmiczny – powiedział Jose Aurelio Gay, trener Realu Saragossa, po meczu, w którym Messi strzelił swego drugiego hat-tricka z rzędu i to grając ze spuchniętym dziąsłem! 
– Gdy wyczynia te wszystkie cudowne rzeczy, to dlatego, że pomaga mu drużyna. Ale jest najlepszy, nie ma co do tego żadnych wątpliwości. Kiedy cały czas powtarzają się te same komplementy, człowiek mógłby popaść w samozachwyt, mógłby spocząć na laurach. Ale nie w przypadku Leo – zapewnia Pep Guardiola. – To zawodnik zjawiskowy. Takim był Michael Jordan w Chicago Bulls, takim jest Kobe Bryant w Los Angeles Lakers i takim jest Leo Messi w Barcelonie – dodaje szkoleniowiec blaugrana.
– Leo rzeczy niemożliwe zamienił w coś zupełnie zwyczajnego. Problem polega na tym, że on w jednym meczu robi dwie, trzy fenomenalne rzeczy, których inni nie zrobią w całym swoim życiu. To cudowny piłkarz, jednak pokazaliśmy już, że Barςa nie jest uzależniona wyłącznie od niego – ocenia Gabriel Milito, rodak i kolega Messiego z FCB. 
Nie tylko koledzy z drużyny rozpływają się w zachwytach nad argentyńskim piłkarzem, ale ogromną estymą darzą go również boiskowi rywale. – On przewyższa wszystkich i nie ulega wątpliwości, że jest lepszy od Cristiano Ronaldo. W każdym aspekcie. Jako piłkarz i jako osoba – mówi Sergio Aragoneses, bramkarz CD Tenerife, który w tym sezonie jako pierwszy został trzykrotnie pokonany przez argentyńską Pchłę. – Zna tyle sposobów, że nigdy nie wiesz jak strzeli ci gola tym razem. Sam na sam z bramkarzem może zrobić cokolwiek – przyznaje doświadczony golkiper. 
– Jeśli Messi ma dobry dzień, nic nie jest w stanie go zatrzymać. Nie pozostaje nic innego jak tylko się modlić. Kiedy przykładasz nogę, piłki już tam nie ma! – opowiada Joan Capdevila, obrońca Villarreal, który z Argentyńczykiem stoczył wiele pojedynków. – Ale trzeba przyznać, że dla przeciwnika ma ogromny szacunek, nigdy nie przychodzi mu do głowy, by kogoś upokorzyć. Gra przeciwko niemu sprawia nawet sporą radość. Oczywiście, człowiek cierpi, ale jednocześnie cieszy się, ponieważ wie, że stoi naprzeciwko kogoś, kto będzie symbolem swojej epoki – przekonuje reprezentant Hiszpanii.







Piłkarz wszechczasów? 
No właśnie: symbolem epoki czy legendą futbolu w ogóle? Dyskusja pod hasłem: Messi czy Maradona rozgorzała już na dobre. 22-latek z Rosario w piłce klubowej zdobył absolutnie wszystko, jednak by w pełni dorównać „Boskiemu”, musiałby zdobyć mistrzostwo świata w biało-błękitnej koszulce Argentyny.
– Już od kilku lat powtarzam, że on jest najlepszy. Dla mnie to najbardziej kompletny piłkarz, jakiego widziałem i na pewno przewyższa Maradonę. Jest o wiele szybszy i zwinniejszy – nie ma wątpliwości Miguel Angel Lotina, szkoleniowiec Deportivo La Coruňa.
–  Jeśli już ktoś ma mnie przewyższyć, niech będzie to Argentyńczyk. Jeśli Lionel rozegra wielki turniej w RPA zyska takie samo uwielbienie ze strony rodaków, jakie ja miałem i nadal mam – mówi Diego Maradona, który już jakiś czas temu głośno wypowiadał się o Leo jako o swoim następcy. –  Nawet gdy miną miliony lat, choćby na chwilę nie zbliżę się do wielkości Maradony. I nawet nie chcę tego robić. On jest piłkarzem wszechczasów. Ja chcę tworzyć swoją własną historię – przyznaje skromny jak zawsze Messi.
W tym celu musi jeszcze udowodnić swoją wartość rodakom. Podczas gdy w Europie jest noszony na rękach, w Argentynie nadal nie zdobył należnego mu szacunku. Powód jest bardzo prosty. Krajanie mają do niego żal, że nie gra tak samo bajecznie w reprezentacji. Ale być może także dlatego, że bardzo wcześnie wyjechał z rodzinnego kraju i nigdy nie grał w tamtejszej lidze. 
– W Argentynie trwa odwieczna dyskusja: dlaczego w Barcelonie gra tak fenomenalnie, a w reprezentacji nie. Ja zawsze powtarzam: Dajcie mi go, nawet jeśli nie jest w formie. Messi zawsze będzie Messim i w każdej chwili jego talent może eksplodować także w drużynie narodowej – mówi Sergio Goycochea, legendarny bramkarz Albiceleste. – Być może w Argentynie wywieramy na niego presję, stale porównując go z Maradoną, chociaż wszyscy przyznają, że Diego, dla odmiany, w Barcelonie nie grał tak wspaniale jak w drużynie narodowej. Messi w klubie gra bez żadnych obciążeń, z ogromną swobodą psychiczną, czego brakuje w reprezentacji. Myślę, że w tym, a nie w taktyce, czy strategii tkwi główny problem – ocenia popularny Goyco.

Najlepszy, najbogatszy
– Strzelenie dwóch, trzech goli nie jest dla niego żadną trudnością. I nieważne czy gra mecz w Champions League czy w Primera Division, nieważne, jakiej klasy rywala ma przed sobą. I każdego dnia gra coraz lepiej. Niepokoi przeciwnika, zagraża, wreszcie dokonuje egzekucji. Nic dziwnego, że w Europie umieszczany jest na tronie niczym król – mówi Leo Rodriguez Bruno z argentyńskiego dziennika „Olé”.
Jednak Messi dość długo pozostawał w cieniu innych. Najpierw genialnego Ronaldinho, później niezwykle skutecznego Samuela Eto’o. Jednak od 2008 roku powoli zaczął wyrastać na lidera drużyny. Nie przyćmiło go nawet przybycie na Camp Nou Zlatana Ibrahimovicia, gwiazdy Interu Mediolan.  
– Leo to geniusz, który cały czas się rozwija. Nie gra już tylko po prawej stronie. Kiedy Guardiola nie może liczyć na Ibrahimovicia, wówczas ustawia go na środku ataku, jak choćby w meczu z Valencią, gdzie także czuje się rewelacyjnie i z łatwością przychodzi mu zdobywanie goli – mówi Angel Cappa, były argentyński piłkarz i trener.
Messi chce grać zawsze. Gdy musi usiąść na ławce idzie tam jak na skazanie. Jakby w ogóle nie znał pojęcia „zmęczenie”, jakby ulepiony był z zupełnie innej gliny. – Wiecie, jaki jest problem z Messim? Zdjąć go z boiska w połowie meczu. Lepiej trzymać go na ławce i wpuścić w drugiej części. On nigdy nie ma dość grania. To tak jakby kopał piłkę na swoim podwórku, a matka wysłałby go po chleb. Poszedłby, ale w jak złym humorze! – opowiada Tito Vilanova, asystent Pepa Guardioli.
Jakby mało było komplementów pod adresem gry Argentyńczyka, kilka tygodni temu magazyn „France Football” umieścił go na szczycie listy najlepiej zarabiających piłkarzy na świecie. Napastnik rodem z Rosario w ubiegłym roku wzbogacił się o 33 miliony euro i tym samym zdeklasował dotychczasowe gwiazdy: Davida Beckhama (30, 4 mln) i Cristiano Ronaldo (30 mln). W FCB Messi otrzymuje 10 mln euro rocznie (w tym aspekcie przewyższa go jedynie CR9, który w Realu dostaje 12 mln), do tego doszło 4 mln euro w postaci premii za wygranie sześciu tytułów w 2009 roku. Pozostałe 19 mln to wpływy z reklam produktów, których jest twarzą.
– Jeśli miałbym grać za darmo, robiłbym to bez problemu – wyznaje Messi. – Pieniądze pozwalają żyć lepiej, ale nie to jest dla mnie najważniejsze i nie to mnie motywuje. Ja żyję, aby grać w piłkę, a nie dla korzyści majątkowych, które za tym idą. Poza tym zawsze gram dla drużyny, nigdy dla siebie. Nagrody indywidualne są czymś pięknym, ale najważniejsze są sukcesy całego zespołu – zaznacza Leo.

Niechciany bohater
Zgoła inaczej potoczyły się losy młodszego o sześć miesięcy Gonzalo Higuaina, którego droga na szczyt była bardzo kręta i wyboista. El Pipita przybył do Madrytu w grudniu 2006 roku. Real kupił go z River Plate za 12 milionów euro. Od początku miał pod górkę. Cały czas musiał szarpać się z kolejnymi trenerami, którzy nie widzieli dla niego miejsca w podstawowym składzie (– Nigdy nie strzeli więcej niż 12 goli w sezonie – prognozował Bernd Schuster). Kibice dworowali sobie z jego fryzury, a media kpiły, że jest to najbardziej nietrafiony transfer ostatnich lat. Kiedy z klubu w niesławie odchodził prezes Ramon Calderon, który kupił młodego Argentyńczyka, głośno mówiło się, że z końcem sezonu Real pozbędzie się także i jego. Wprawdzie w ubiegłym sezonie w 44 meczach strzelił 24 gole, jednak wobec nowej polityki i filozofii Florentino Pereza i jego galaktycznych transferów (Cristiano Ronaldo, Kaká, Karim Benzema), hiszpańscy komentatorzy byli przekonani, że etap kariery Gonzalo Higuaina w klubie z Chamartin właśnie dobiegł końca. Nic bardziej mylnego. Na Santiago Bernabeu wcale nie bryluje Benzema (który od kilku tygodni jest kontuzjowany i po cichu mówi się, że Real zechce się go pozbyć), a CR9 strzelił dotychczas mniej goli niż popularny El Pipita. Urodzony we Francji Argentyńczyk (syn obrońcy Jorge El Pipy Higuaina) w mig zyskał sobie sympatię kibiców i mediów. Chociaż komentatorzy wypominają mu, że często zawodzi w meczach o najwyższą stawkę – nie strzelił gola w Gran Derbi na Camp Nou, nie wykorzystał trzech stuprocentowych sytuacji w rewanżowym meczu z Lyonem w Champions League, co kosztowało Real szóste z rzędu odpadnięcie z europejskich pucharów i ośmieszenie na arenie międzynarodowej.
– Higuain jest synonimem skuteczności, imponuje twardym charakterem – mówi Leo Rodriguez Bruno. – Po krytyce, jaka spłynęła na niego po meczu z Lyonem, bardzo szybko zdołał się otrząsnąć i w następnym meczu zdobył trzy gole. Szybko się podnosi i pokazuje na co go stać. To samo zresztą zdarzyło się w reprezentacji. W swoim debiucie w meczu z Peru nie wykorzystał klarownej sytuacji, ale po chwili zrehabilitował się, umieszczając piłkę w siatce – przypomina Rodriguez Bruno.






Killer pola karnego
El Pipita już bywa porównywany z legendarnymi piłkarzami Los Blancos. Argentyńczyk strzela gole średnio co 70 minut, w czym jest lepszy od Alfredo di Stefano, Ferenca Puskasa i Hugo Sancheza. W tej chwili w rozgrywkach ligowych więcej bramek ma na koncie tylko jego rodak Leo Messi, ale trzeba zaznaczyć, że Higuain aż do dziewiątej kolejki był jedynie rezerwowym, mimo że trener Realu, Manuel Pellegrini, przyznaje, że od początku wierzył w możliwości Argentyńczyka.
– Nie jest to dla mnie żadną niespodzianką. Widzę jak trenuje każdego dnia, byłem pewien, że będzie wielkim goleadorem – opowiada chilijski szkoleniowiec. – To piłkarz, który z roku na rok gra coraz lepiej. Jego strzały są niezwykle mocne, a gdy nabiera prędkości, obrońcy mają problemy, żeby go zatrzymać. Najważniejsze jest jednak to, że cały czas stać go na więcej – przyznaje Pellegrini.
– On jest killerem pola karnego. Nie potrafię zdefiniować go w inny sposób – mówi krótko David de Gea, bramkarz Atletico Madryt, który siłę uderzenia snajpera Realu odczuł podczas ostatniego meczu derbowego na Santiago Bernabeu.
W jego umiejętności nigdy nie wątpiła rodzina, a trenerzy w River byli przekonani, że wcześniej czy później zostanie gwiazdą światowego formatu.
– Od początku wiedziałem, że będzie piłkarzem pierwszej wielkości – przekonuje Jorge Higuian, ojciec Gonzalo. –  Już w wieku sześciu lat wyróżniał się grając w Baby Futbol (pięciu na pięciu), trzy lata później był już w szkółce River Plate. W pierwszej drużynie zadebiutował mając 17 lat. Sport ma we krwi. Nie tylko dlatego, że ja byłem piłkarzem. Jeden z moich braci grał w Nuevo Chicago, mój szwagier był zawodnikiem San Lorenzo, a teść był trenerem bokserów. Gonzalo od dziecka był bardzo spokojny i trochę nieśmiały, ale na boisku zamienia się w prawdziwego wojownika i to jest najważniejsze. Zawsze mu powtarzam jak trudno jest dostać się na szczyt i że jeszcze trudniej jest się na nim utrzymać – opowiada Higuain senior.
– Nigdy nie uskarżał się, że musi walczyć o miejsce. U nas musiał współzawodniczyć z Raulem i Ruudem van Nistelrooyem. Pracował ciężko, nie odpuszczał jak inni. Ma zwycięski charakter i żyje dla futbolu – mówi Manolo Ruiz, asystent Schustera. – Poza tym nie ma spadków formy. Imponuje regularnością – dodaje.
To właśnie ten charakter młodego Argentyńczyka przyciągnął uwagę Franco Baldiniego, który jesienią 2006 roku pojechał do Buenos Aires, by obejrzeć kilka meczów z udziałem ówczesnego piłkarza River. – Miał błysk w oku – stwierdził wówczas asystent Pedji Mijatovicia. – Chodzi o to, że ja po prostu kocham futbol – wyznaje El Pipita.
Kontrakt Higuaina wygasa dopiero w 2013 roku, ale jego los na Santiago Bernabeu wcale jest niepewny. O argentyńskiego snajpera pytają już angielscy potentaci z Manchesterem United, Manchestrem City i Chelsea na czele, między wierszami przewija się nawet nazwa FC Barcelona. A piłkarz żąda podwyżki: obecnie zarabia skromny milion euro rocznie, domaga się czterech, ale klub na razie oferuje mu tylko dwa miliony. Nie wiadomo też, co chodzi po głowie Florentino Perezowi. Zamiast od początku zaufać El Pipicie, wolał sprowadzić Benzemę, teraz głośno mówi o ściągnięciu do Madrytu Wayne’a Rooney’a, nadal nie rezygnuje z marzeń o Kunie Agüero. – Nie możemy sprzedać zawodnika, który strzela 30 goli w sezonie! – mówią dyrektorzy klubu z Chamartin.

Walka  z przeciwnościami
Ani Messi, ani Higuain nie mieli łatwo. Ich wielka piłkarska przyszłość wcale nie była taka pewna. Obaj borykali się z poważnymi problemami natury zdrowotnej. Leo cierpiał na niedobór hormonu wzrostu. Młodym piłkarzem poważnie zainteresowany był River Plate (gdzie grałby z Higuainem!), jednak po wykryciu tego schorzenia, okazało się, że ani klubu z Buenos Aires, ani rodziny nie stać na tak drogą kurację. Na szczęście pomocną dłoń wyciągnęli przedstawiciele katalońskiego klubu, których boiskowe wyczyny małego Lionela oczarowały do tego stopnia, że bez wahania zaproponowali, iż pokryją koszty leczenia, a młody piłkarz będzie szkolił się dalej w szkółce FC Barcelona. Warto dodać, że gdy Messi przybył do Hiszpanii, mierzył zaledwie 140 cm (dziś ma 169).
Z kolei Gonzalo Higuain gdy miał zaledwie 10 miesięcy zachorował na zapalenie opon mózgowych. Choroba została wykryta już w dość zaawansowanym stadium. Mały Gonzalo spędził w szpitalu trzy tygodnie, a lekarze orzekli, że w każdej chwili mogą pojawić się powikłania, zaburzające koordynację ruchową. Aby temu przeciwdziałać, przez wiele lat codziennie musiał przyjmować odpowiednie lekarstwa…
Obaj pokonali przeciwności losu, wygrali z chorobą, stali się mocniejsi. Fizycznie i psychicznie. Dziś stanowią o sile swoich zespołów, będą liderami reprezentacji Argentyny na mundialu w Republice Południowej Afryki. Wcześniej jednak staną naprzeciwko siebie w Gran Derbi. Który z nich wygra ten kluczowy dla losów mistrzostwa Hiszpanii pojedynek?
– O ile Barcelona przystępuje do Gran Derbi z niewielkim zapasem paliwa, to największa gwiazda klubu, Messi, wyjdzie na Santiago Bernabeu we wspaniałej formie i niesamowitą liczbą goli na koncie, dzięki której śmiało można mówić o nim jako tegorocznym zdobywcy Złotego Buta. Od jego inspiracji w najbliższych meczach zależeć będzie, czy Barcelona zdobędzie kolejne tytuły – ocenia Xavier Ensenyat z tygodnika „Don Balon”. – Po drugiej stronie stoi także niezwykle skuteczny Gonzalo Higuain, który wywołuje zazdrość u samego Cristiano Ronaldo. Portugalczyk zawsze przecież chce być gwiazdą i to za wszelką cenę. Dla mnie faworytem jest Real, który w lidze na Bernabeu nie przegrał jeszcze żadnego meczu, jednak „10” azulgrany w mig może zetrzeć w proch taką prognozę.
– Messi i Higuain, którzy dziś są wychwalani przez Hiszpanów, mają coś do udowodnienia Argentyńczykom: wyczyny w lidze przełożyć na reprezentację. Tego wymagają od nich kibice w ich rodzinnym kraju. Jest to niezbędne, by Messi był komplementowany tak jak Maradona, a Higuain zasłużył na miano nowego Batistuty. I  w tym celu Diego musi stworzyć drużynę, która będzie potrafiła ich otoczyć i wesprzeć. Podczas gdy zespół Maradony uprawia karting, oni brylują w Formule 1 – mówi Rodriguez Bruno z dziennika „Olé. – Zanim jednak spotkają się w reprezentacji staną po przeciwnych stronach w meczu na Santiago Bernabeu. Nie różni ich wiele, jednak zasadnicza dysproporcja między jednym a drugim polega na tym, że FC Barcelona jest wielką drużyną (Drużyną!), a Real jest zbiorem gwiazd. Iniesta, Xavi, Messi, Ibrahimović, Henry grają dla zespołu. Dla odmiany w obozie Królewskich błyszczeć chce każdy z osobna, tam ego Cristiano Ronaldo zderza się z ego Kaki, Gutiego, Raula… Dlatego Barςa już na starcie ma niewielką przewagę – uważa Rodriguez Bruno.

Barbara Bardadyn
Kwiecień 2010