czwartek, 29 marca 2012

LUIS FIGO






Wchodzi do czarnej limuzyny Hummera. Siada z tyłu, obok rzuca sportową torbę. – Ze mną? – Luis Figo jest nieco zaskoczony, kiedy pytam, czy możemy chwilę porozmawiać. Ale nie protestuje. Do Warszawy przyleciał zaledwie na kilka godzin, by wraz z Marco van Bastenem i Zbigniewem Bońkiem wziąć udział w akcji promocyjnej Tyskiego. W drodze na Okęcie chętnie opowiada o reprezentacji Portugalii i EURO 2012. Na pytania o Barcelonę i Real Madryt – drużyny, w których spędził w sumie dziesięć lat – odpowiada zdawkowo, przekonując, że on nie ma szklanej kuli. Nie chce też wracać do dawnych klubowych czasów. Później przyznaje, że generalnie nie udziela wywiadów, nie lubi rozmów z dziennikarzami, bo ciągle zadają te same pytania o futbol, a on wolałby porozmawiać o innych rzeczach, na przykład o aborcji…


Trzykrotnie wystąpił pan na mistrzostwach Europy, ale mimo że pańska generacja była jedną z najlepszych w historii portugalskiego futbolu, nie udało się zdobyć tytułu. Czego zabrakło?
Myślę, że przede wszystkim trochę szczęścia w najważniejszych momentach, ale w ciągu tych wszystkich lat i tak wykonaliśmy fantastyczną pracę. W tym czasie zdobyliśmy mnóstwo szacunku i prestiżu w Europie. Niestety na koniec zabrakło nam właśnie tego: wygrać coś ważnego.

Z perspektywy czasu bardziej złości pana porażka w półfinale z Francją w Belgii i Holandii w 2000 roku czy w finale z Grecją w Portugalii w 2004?
Jednak półfinał. Na myśl o tamtym meczu z Francją i odpadnięciu w dogrywce czuję wielką frustrację. Uważam, że było to niesprawiedliwe. Cztery lata później rozegraliśmy bardzo dobry turniej, ale nie udało się go wygrać. Na pewno gorsze wspomnienia mam z półfinału.

Obecna reprezentacja Portugalii jest równie mocna jak tamta za pana czasów?
To są dwie różne generacje i dwie różne drużyny, nie da się ich porównać. Jednak ta obecna na pewno posiada piłkarzy o bardzo dobrej jakości technicznej, a także indywidualności.

Jedną z nich jest Cristiano Ronaldo. Zgodzi się pan, że gra Portugalii w dużej mierze uzależniona jest właśnie od niego?
Owszem, on jest bardzo ważną postacią w tej drużynie, ja jednak wyznaję zasadę, że żaden piłkarz nie może wygrywać w pojedynkę, ani dokonywać cudów. Pewnie, może zdecydować o losach jednego meczu, ale nie może sam odmienić losów całego turnieju. Do tego potrzebuje pomocy innych.

Co może zdziałać Portugalia na mistrzostwach Europy będąc w tak trudnej grupie z Niemcami, Holandią i Danią?
Uważam, że ma takie same szanse na awans jak pozostałe drużyny. Futbol jest nieprzewidywalny. Nie można z góry założyć, że ta reprezentacja awansuje, a ta skazana jest na niepowodzenie. Wszystko zależeć będzie od tego, w jaki sposób ułożą się dla Portugalii te mecze i czy będzie miała szczęście w ważnych momentach.

Pańscy faworyci do wygrania EURO?
Myślę, że Hiszpania, Francja, Włochy…

Francja?
Tak. Mają doświadczenie, generalnie potrafią radzić sobie w turniejach finałowych i po ostatnich niepowodzeniach znów są mocni. Również Holandia, Niemcy. Któraś z tych drużyn wygra na pewno.

A Anglia, Portugalia?
(zastanawia się chwilę) Nie, nie. I Anglia, i Portugalia stoją o stopień niżej od faworytów.

A zatem dokąd może zajść Portugalia na tym turnieju? Niektórzy piłkarze mówią nawet o finale.
Łatwo jest mówić! Ja nie wiem, nie mam szklanej kuli… Trzeba zaczekać, zobaczyć jak zaczną się mistrzostwa, jak będą przebiegać.

Nie uważa pan, że Portugalii brakuje dobrych zmienników? O ile podstawowa jedenastka jest w miarę mocna, rezerwowi nie dają choćby zbliżonych gwarancji.
Nie sądzę, by miało to fundamentalne znaczenie na tak krótkim turnieju. Ale my nie mamy 40 milionów mieszkańców jak inne kraje, dlatego musimy korzystać z takich piłkarzy, jakich mamy.

Co sądzi pan o zachowaniu Ricardo Carvalho, który na własne życzenie skreślił się z kadry?
Nie chcę tego komentować. To wydarzyło się już tak dawno temu... Rozmawiajmy o rzeczach pozytywnych.

No dobrze. Uważa pan, że na EURO 2012 może pojawić się drużyna, która zaskoczy tak jak Grecja osiem lat temu?
Szansa zawsze istnieje. Na tego typu turniejach prawie zawsze pojawia się jakaś niespodzianka, więc nie wykluczam tego.

Na przykład?
Mam wymienić jedną? Czuję, że jestem pod presją… No dobrze: Polska.

Zna pan polską reprezentację?
Niewiele o niej wiem, ponieważ nie śledzę jej na bieżąco, ale widziałem lutowy mecz z Portugalią i byłem pozytywnie zaskoczony. Wiem, że macie piłkarzy występujących w lidze niemieckiej, bramkarza, który gra w Anglii. W formacjach ofensywnych jest sporo jakości, zawodnicy są szybcy. Mam nadzieję, że rozegrają bardzo dobre mistrzostwa.

Na koniec, jak ocenia pan Real Madryt Jose Mourinho?
Bardzo mi się podoba. To silny, znakomicie ułożony zespół, z wieloma młodymi, bardzo utalentowanymi piłkarzami. W tej chwili jest to najmocniejszy zespół w Europie.

Wygra wreszcie na Camp Nou?
Nie wiem… Nie mam szklanej kuli (śmieje się).

Nie uważa pan, że ten blisko czteroletni zwycięski cykl Barcelony powoli dobiega końca?
Nie wydaje mi się. Oni cały czas grają dobrze i wygrywają… A że nie są liderem w lidze hiszpańskiej, cóż, taki jest sport, nie można wygrywać co roku. Nadal jednak grają tak samo dobrze jak na początku, a to zasługuje na największe uznanie.

Kilka miesięcy temu mówiło się, że mógłby pan zostać trenerem Interu…
To tylko plotki.

Interesuje pana w ogóle praca szkoleniowca?
W tej chwili nie. W przyszłości – być może, nigdy nie wiadomo co się wydarzy. Ale na razie nie posiadam nawet niezbędnych papierów.

Rozmawiała Barbara Bardadyn
Marzec 2012, Warszawa


środa, 28 marca 2012

OSCAR DE MARCOS





Zdaje się, że po wyeliminowaniu Manchesteru United nie ma już dla was trudnych rywali w Europie?
To były bardzo piękne mecze i bardzo dobre w naszym wykonaniu. To oczywiste, że po pokonaniu ich jeszcze bardziej w siebie uwierzyliśmy i jeszcze bardziej jesteśmy przekonani, że możemy wygrać te rozgrywki. Po tym jak grało się przeciwko piłkarzom takiego formatu jak Rooney czy Giggs, teraz wszystko jest możliwe.

Jak ocenia pan Schalke?
To bardzo trudny rywal, mają znakomitych piłkarzy. Skoro dotarli aż do ćwierćfinału, to znaczy, że radzą sobie bardzo dobrze, zresztą w poprzednim sezonie grali w półfinale Ligi Mistrzów. Myślę, że skala trudności będzie taka sama jak w spotkaniach z Manchesterem, ale zrobimy wszystko, żeby ich wyeliminować. My gramy bardzo dobrze i uważam, że Schalke podejdzie do tego dwumeczu z dużym respektem dla nas, bo w Europie bardzo nas szanują.

Najsłabszym punktem Schalke jest obrona.
Na pewno są bardzo mocni w środku pola i w ataku. Ale uważam, że w defensywie też grają dobrze. Oglądaliśmy kilka wideo z ich meczów i jest to drużyna kompletna.

Grać przeciwko Raulowi jest czymś szczególnym w pana przypadku?
Jasne! Raul jest piłkarzem, który cieszy się szacunkiem na całym świecie za wszystko, czego dokonał. Dla mnie to wielki zaszczyt i przyjemność grać przeciwko zawodnikowi jego klasy. Tym bardziej, że nie miałem okazji grać przeciwko niemu w lidze. Tutaj w Athletic nie tylko ja nie mogę się doczekać tego spotkania z nim. Dla wielu z nas był i jest wzorem. Przez tyle lat grał na bardzo wysokim poziomie w Realu Madryt, który jest niesamowicie wymagającym klubem.

Jesteście bardzo źli, że po meczu z Schalke dwa dni później będziecie musieli grać z Barceloną?
To oczywiste, że nie będziemy odpoczywać tyle, ile chcielibyśmy. W odstępie 48 godzin gramy dwa bardzo trudne mecze i na pewno będzie ciężko. Musimy się liczyć ze wszystkimi konsekwencjami, na pewno może nas to kosztować jakieś kontuzje, ale nie ma już odwrotu. Musimy się przystosować i starać się zagrać dobry mecz także na Camp Nou.

Jak wytłumaczy pan tę podwójną twarz Athletic: bardzo dobre mecze w Europie i zła passa w lidze? Co się dzieje?
Taki jest futbol. Są dobre i złe passe. W lidze wcale nie gramy słabo. Zagraliśmy dobry mecz ze Sportingiem (1:1), z Atletico (1:2). Trzeba uzbroić się w cierpliwość i jesteśmy przekonani, że wszystko wróci do normy.

A może po prostu bardziej motywujecie się na mecze w Europie niż w lidze?
Nie wiem… Być może coś w tym jest. Nie co dzień gra się z Manchesterem, więc to logiczne, że wszyscy mają extra motywację, nie tylko piłkarze, ale i kibice, którzy byli fantastyczni. Tak czy inaczej do wszystkich meczów musimy podchodzić tak samo.

Mecz na Camp Nou nie będzie chyba dobrą okazją, by przerwać tę czarną serię bez zwycięstwa?
Barca u siebie jest bardzo silna, nie przegrała jeszcze ani jednego meczu, ale postaramy się o pozytywny wynik, pojedziemy tam z tą filozofią, jaką zawsze wyznajemy i zobaczymy czy uda nam się zdobyć chociaż jeden punkt.

Pierwszego gola dla Athletic zdobył pan właśnie w meczu z Barceloną w Superpucharze Hiszpanii w 2009 roku.
To był niezapomniany moment, jeden z tych, które zostają w głowie na zawsze. Każdy lubi strzelać gole, rywal nie ma znaczenia, ale to oczywiste, że przeciwko Barcelonie jest to coś szczególnego. Może uda się też tym razem.

Można powiedzieć, że Marcelo Bielsa dał pan drugie piłkarskie życie?
Myślę, że tak. U Joaquina Caparrosa nie grałem wiele, to Bielsa dał mi szansę, powierzył dużą odpowiedzialność, co bardzo mi odpowiada i pokazuje, że ma do mnie zaufanie.

Uważa się pan za napastnika, pomocnika czy obrońcę? A może po prostu za piłkarza uniwersalnego?
W tym sezonie grałem już na prawie wszystkich pozycjach, więc muszę powiedzieć, że jestem uniwersalny. Kiedy zaczynałem grać w piłkę występowałem w ataku albo na pozycji cofniętego napastnika. Nigdy nie sądziłem, że będę grał w obronie, ale ostatecznie to też muszę robić. Nie ma wyjścia (śmieje się).

Gdzie czuje się pan najlepiej?
Nie mam problemu z żadną z tych pozycji, chociaż ostatnio najczęściej gram w pomocy albo jako drugi napastnik i bardzo mi to odpowiada.

Rozmawiała Barbara Bardadyn
Marzec 2012


środa, 29 lutego 2012

HELDER POSTIGA





Jak traktuje pan towarzyski mecz z Polską?
Dla nas to bardzo ważny mecz. Spotkamy się w reprezentacji po ponad trzech miesiącach, będziemy mieli szansę, by razem potrenować, spędzić ze sobą trochę czasu. A sam mecz posłuży temu, by popracować nad niektórymi elementami, poprawić te, które już funkcjonują dobrze, a wszystko to przeciwko drużynie, która jest silną reprezentacją. Dlatego spodziewam się, że będzie to dość trudne spotkanie, ale jednocześnie piękne, tym bardziej że gramy na inaugurację stadionu.

Wie pan coś więcej na temat waszych rywali?
Polska ma bardzo dobrych piłkarzy. Pamiętam, że graliśmy z wami w eliminacjach mistrzostw Europy 2008. Przegraliśmy w pierwszym meczu, w którym polska drużyna była bardzo mocna, zagrała bardzo agresywnie. Przypuszczam, że tym razem będzie podobnie. Uważam, że aby wygrać, musimy zaprezentować naprawdę dobry futbol.

No tak, ale od tamtego czasu minęło już kilka lat i teraz reprezentacja Polski wygląda zupełnie inaczej.
Zgoda, ale wiem, że wielu polskich piłkarzy gra w ligach europejskich i prezentuje się tam znakomicie, jak jest w przypadku zawodników z Borussii Dortmund czy bramkarza Arsenalu Londyn, którego nazwiska nie jestem w stanie sobie teraz przypomnieć… Jest to młoda reprezentacja, ale z ogromnym potencjałem.

Na którym miejscu w Europie umieściłby pan reprezentację Portugalii?
Wysoko. Mamy dobry zespół, gramy dobry futbol, na poprzednich dużych turniejach radziliśmy sobie nieźle. Portugalska piłka ciągle się rozwija. By znaleźć się w ścisłej europejskiej czołówce brakuje nam jedynie tytułów. Byliśmy bardzo blisko na mistrzostwach w 2004. Brakuje nam trochę szczęścia, więcej pracy, ale nasz futbol z roku na rok się rozwija i staje się coraz mocniejszy.

Jednak awans na EURO 2012 trzeba było wywalczyć w barażach.
Tak, ale stało się tak dlatego, że bardzo źle zaczęliśmy eliminacje. Potem jednak zdołaliśmy się podnieść, rozgrywaliśmy dobre mecze, a kwalifikacje zakończyliśmy wielkim meczem z Bośnią w Lizbonie, która wcale nie jest słabą reprezentacją, lecz bardzo wymagającym przeciwnikiem. Uważam, że rozegraliśmy wtedy jedno z najlepszych spotkań.

Myśli pan już o EURO?
Pewnie. Dla każdego portugalskiego piłkarza to wielkie wydarzenie. Wiążemy z tym turniejem ogromne nadzieje, ale trafiła nam się niezwykle ciężka grupa, dlatego nie będzie łatwo. Zapowiada się naprawdę wielka walka o awans, dlatego trzeba zacząć turniej jak najlepiej, by mieć szanse na wyjście z grupy. A to jest naszym celem.

Czy Portugalia ma jakąś przewagę nad Holandią i Niemcami?
Mówimy o jednych z najlepszych reprezentacji na świecie, trudno znaleźć u nich jakieś słabe punkty… A my musimy skupić się przede wszystkim na sobie i podążać naszą ścieżką, być wiernymi naszemu stylowi i grać swoje.

Przypuszczam, że mecz z Niemcami będzie rewanżem za ćwierćfinał mistrzostw Europy 2008.
Jak najbardziej! W tamtym meczu zagraliśmy naprawdę dobrze, ale oni strzelili nam trzy gole, jeśli się nie mylę ze stałych fragmentów gry. Tak, teraz chcemy się odegrać i wiemy, że jesteśmy w stanie to zrobić.

Dla pana EURO musi być szczególnie ważne, ponieważ nie zagrał pan na mundialu 2010.
To prawda. Poprzedni selekcjoner ani razu mnie nie powołał, dlatego cieszę, że Paulo Bento dał mi szansę powrotu do reprezentacji. Zawsze na mnie liczy, ma do mnie zaufanie, a ja dzięki temu mogę dać wszystko co najlepsze dla Portugalii.

Czuje się pan zatem pewniakiem w reprezentacji?
Nie, absolutnie! To, że grałem w podstawowym składzie w eliminacjach o niczym jeszcze nie świadczy. To trener decyduje przed każdym meczem. Wszyscy piłkarze, którzy są powoływani, czują się tak samo ważni i to jest właśnie kluczem naszych dobrych wyników.

Nie żałuje pan, że latem 2011 przeszedł do Saragossy, która nie może wydobyć się ze strefy spadkowej?
Nie, w żadnym wypadku. Moim wielkim marzeniem od zawsze było grać w lidze hiszpańskiej. Pojawiła się taka szansa i nawet się nie zastanawiałem. Wierzę jednak, że z nowym trenerem uratujemy się i zostaniemy w Primera Division.

Rozmawiała Barbara Bardadyn
Luty 2012



wtorek, 28 lutego 2012

RICARDO





Pamięta pan jeszcze mecze z Polską w eliminacjach mistrzostw Europy 2008?
Oczywiście. W Lizbonie zremisowaliśmy 2:2, u was przegraliśmy... Mieliśmy wielką drużynę, ale wy też. Polska miała wówczas wspaniały okres, była na fali wznoszącej, grała dojrzale, mnóstwo piłkarzy występowało w silnych ligach zagranicznych.

Polska była dla was wtedy trudnym przeciwnikiem?
Bardzo trudnym. Był to rywal niesłychanie zorganizowany, bardzo silny pod względem fizycznym, posiadający bardzo dobrych piłkarzy i znakomitego trenera. Wtedy Polska była naszym bezpośrednim rywalem w walce o awans na mistrzostwa.

Zaskoczyła was tak dobra gra Polaków?
Ani trochę. Wiedzieliśmy doskonale, jaką jakość posiadała wasza reprezentacja i wiedzieliśmy, że te mecze nie będą bułką z masłem. I nie były.

Wie pan o coś o obecnej reprezentacji Polski?
Teraz nie mam już tak dużej wiedzy, jaką miałem jeszcze kilka lat temu, ponieważ od pewnego czasu znajduję się na uboczu portugalskiej kadry. Nie muszę martwić się tym, by skrupulatnie analizować grę przeciwników, ale owszem, co tydzień staram się oglądać mecze najważniejszych lig europejskich, więc mam szansę widzieć polskich piłkarzy. I obserwuję, że jest ich coraz więcej i w to w tych najlepszych klubach. Dlatego wyobrażam sobie, że aktualna reprezentacja też jest bardzo silna, spodziewam się więc, że towarzyski mecz z Portugalią będzie bardzo ciekawy i będzie bardzo dobrym sprawdzianem dla obu drużyn.

Nie mogę nie spytać o naszych bramkarzy…
(przerywa pytanie) Dla mnie najlepszy był Młynarczyk! Wiem, że to stare dzieje, ale to najlepszy polski bramkarz, jakiego kiedykolwiek widziałem, fenomen. Ale podobał mi się też Jerzy Dudek. Posiadał ogromne umiejętności, wiele razy graliśmy przeciwko sobie, łączą nas bardzo dobre relacje. Z obecnego pokolenia na pewno Szczęsny, który mimo młodego wieku już udowodnił swoją wartość i to grając w wielkim klubie, w jednej z najlepszych lig.

A jak ocenia pan obecną reprezentację Portugalii?
Jest to drużyna, która też powoli buduje się na nowo, stopniowo wchodzą do niej młodzi zawodnicy. Ma trenera, który posiada ogromną wiedzę na temat futbolu. Paulo Bento sam był znakomitym piłkarzem, więc Portugalia jest w dobrych rękach.

Ale znów musiała walczyć w barażach, by zakwalifikować się na ważny turniej. To powinno chyba martwić?
Nie. To świadczy jedynie o tym, że panuje coraz większa rywalizacja, nie ma już łatwych przeciwników i teraz znacznie trudniej jest o spokojną klasyfikację, nie wolno lekceważyć absolutnie żadnego rywala. Zresztą wystarczy przywołać przykład Anglii, której zabrakło na EURO 2008. Najważniejsze jest to, że Portugalia potrafiła wyjść z opresji, przezwyciężyć trudności i awansować.

Niektórzy portugalscy piłkarze twierdzą, że stać ich na medal na EURO 2012.
Ja nie odważę się tak powiedzieć. Rywale są naprawdę bardzo trudni, trzeba traktować ich z największych szacunkiem. Jeśli Portugalia rzeczywiście znajdzie się na podium to fantastycznie i piłkarze powinni robić wszystko w tym kierunku. Nie możemy jednak niczego przesądzać ani zapowiadać z góry, że jedziemy na turniej, żeby zdobyć medal. Tak nie można. Oczywiście, Portugalii nie brakuje jakości, żeby to osiągnąć, ale trzeba ciężko pracować.

Tym bardziej że grupa, w której znalazła się Portugalia, z Holandią, Niemcami i Danią, jest niesamowicie trudna.
Dlatego właśnie mówię, że należy przede wszystkim pracować. Mnie podoba się taka mocna grupa. Jest więcej emocji, adrenaliny zarówno u piłkarzy, jak i u kibiców. Myślę, że to dobrze dla Portugalii i wcale nie spisuję nas na starty.

Czy jest jakiś portugalski piłkarz, który zasługuje na grę w reprezentacji, a nie ma go w drużynie?
Powiem, że ja! (śmieje się). Trener ma naprawdę duży wybór, nie brakuje nam piłkarzy grających na wysokim poziomie, ale ostatecznie to selekcjoner decyduje, jaką „osiemnastkę” zabiera na dany mecz, więcej zawodników wziąć nie może. Ale zapewniam, że ci, którzy zostają poza kadrą wcale nie są gorsi od tych, którzy grają w podstawowym składzie.

Rui Patricio jest bramkarzem dającym gwarancję?
Tak. To jest młody bramkarz, jeden z najlepszych w kraju. Znam go dobrze, bo miałem szczęście pracować z nim w Sportingu. Posiada naprawdę duże umiejętności, ale musi cały czas pracować, nie wolno się zatrzymać, tylko cały czas rozwijać. Wystarczy lekkie rozluźnienie, a za rogiem już czekają kolejni bramkarze z wcale niemniejszymi umiejętnościami i zapałem do pracy.

Mógłby pan wskazać najlepszego bramkarza w Europie? Ale z pominięciem Ikera Casillasa, bo to oczywiste.
Po mnie może pani wybierać kogo tylko chce, nie ma sprawy (śmieje się). Są różne opinie. Z jednymi się zgadzam, z innymi nie. Dla mnie osobiście są lepsi niż Casillas – chociaż naturalnie jest on wielkim bramkarzem – ale to tylko moje prywatne zdanie. Na przykład Petr Čech robi różnicę od wielu lat, nigdy nie schodzi poniżej pewnego poziomu. Jednak bramkarzowi nie jest łatwo wypowiadać się na ten temat, znając trudność naszego fachu. Nie chciałbym być nie fair wobec innych.

Pan na zawsze zostanie zapamiętany dzięki karnym, które bronił pan jak w transie w ćwierćfinałowym meczu z Anglią na mundialu w 2006. Ma pan jakiś swój sposób?
Oczywiście, że mam, ale chyba nie sądzi pani, że wyjawię go teraz, kiedy nadal gram? (śmieje się). Możemy porozmawiać, gdy zakończę karierę. Są techniki, żeby zmylić rywala, ale teraz nie mogę zdradzić tego sekretu.

Zdaje się, że pańskie techniki najlepiej działają na Anglików, bo w półfinale EURO 2004 też obronił pan ich strzał.
Myślę, że Anglicy nie chcą już na mnie patrzeć! (śmieje się). To był czysty przypadek. W 2006 mieliśmy psychologiczną przewagę w postaci dobrych wspomnień właśnie z 2004. Dla nas było to pozytywne, dla nich nie bardzo…

Strzał Dariusa Vassella w 2004 obronił pan gołymi rękami. Dlaczego?
Miałem już trochę dość, byłem zły, że nie obroniłem żadnego (David Beckham przestrzelił swojego karnego – przyp. red.), więc musiałem coś zrobić, żeby jeszcze bardziej się zmotywować i wymyśliłem, że zdejmę rękawice. To była chwila. Nie zastanawiałem się nad tym. Nigdy wcześniej, ani później tego nie zrobiłem.

Rozmawiała Barbara Bardadyn
Luty 2012

środa, 8 lutego 2012

DIEGO ALVES



Został pan prawdziwym specjalistą od obrony rzutów karnych: 11 z 19, w tym przed tygodniem obroniony strzał Leo Messiego. Jaka jest formuła?
Przede wszystkim trzeba wytrzymać najdłużej jak się da, nie pozwolić się oszukać przez jakiś ruch piłkarza wykonującego strzał, przeciwnie: starać się oszukać jego. Oczywiście jest to kwestia techniki, ale ważne jest także szczęście. Przy rzucie karnym wszystko działa na korzyść egzekutora.

Można w tym wypadku mówić o wojnie psychologicznej?
Nie nazwałbym tak tego, chociaż faktycznie jest w tym coś z psychologii. Ważna jest koncentracja, intuicja, wyczucie przeciwnika. Ale naturalnie trzeba starać się, by nie wykonał tego strzału najlepiej.

Zawsze tak dobrze bronił pan karne?
Tak, od najmłodszych lat. To jest ten aspekt mojej gry, który zawsze miałem dobrze opanowany.
 
Należy pan do przesądnych zawodników?
Nieszczególnie. Na mecze zawsze zabieram sobie obrazek Matki Boskiej, ale tylko dlatego, że jest to dla mnie coś wyjątkowego, a nie ze względu na przesądy.

Dziś czeka was rewanż w półfinale Pucharu Króla na Camp Nou z Barceloną. Tydzień temu zremisowaliście 1:1. Jakiego meczu się pan spodziewa?
Trzeba zacząć od tego, że Barcelona jest najlepszą drużyną świata, posiada unikatowy styl. To będzie bardzo trudny mecz właśnie z tego powodu, ale także dlatego, że mają przewagę w postaci strzelonego gola na wyjeździe. Na pewno będziemy walczyć do ostatniej sekundy, zostawimy na murawie duszę, aby tylko móc wygrać i wystąpić w finale.

Odkąd Pep Guardiola jest trenerem Barcelony, Valencia nigdy jej nie pokonała. Ale teraz w katalońskiej drużynie, z powodu kontuzji, brakuje kilku ważnych zawodników, więc jesteście w dość uprzywilejowanej sytuacji.
Uważam, że Barcelona ma tak mocny skład, że te nieobecności są prawie niezauważalne i nieodczuwalne w jakości gry. Poza tym Barca nie raz już udowodniła, że ma canterę, która potrafi stanąć na wysokości zadania, ci młodzi zawodnicy grają na wysokim poziomie. Nieważne kto zagra, spodziewamy się najlepszej Barcelony i musimy martwić się tylko sobą, byśmy dali z siebie maksimum i wyszli z tego starcia zwycięsko.

Co jest najważniejsze, gdy gra się na Camp Nou?
Po pierwsze, trzeba być skoncentrowanym przez 90 minut. Nie można się pomylić. Trzeba zagrać mecz perfekcyjny, ponieważ jakikolwiek błąd zostanie przez nich bezwzględnie wykorzystany. Po drugie, trzeba robić wszystko, by oni nie czuli się swobodnie, by tak długo nie utrzymywali się przy piłce, co tak bardzo lubią.

Kiedy grał pan w Almerii, Barcelona była dla pana prawdziwym katem, zwłaszcza  w poprzednim sezonie, wbijając aż osiem goli. Siedzi to jeszcze w głowie?
Nie, wcale. Z różnych powodów Almeria ogromnie cierpiała w poprzednim sezonie Primera Division, a przeciwko Barcelonie, co jest logicznie, jeszcze bardziej. Ale to już przeszłość.

Kto był pana bramkarskim wzorcem?
Przede wszystkim Claudio Taffarel, ponieważ jest legendą reprezentacji Brazylii i wzorem dla wszystkich brazylijskich bramkarzy, którzy pojawili się po nim. Ale generalnie nie należę do osób mających idoli.

Rozmawiała Barbara Bardadyn
7 lutego 2012

sobota, 17 grudnia 2011

JAVI VARAS




Po niedawnym znakomitym meczu na Camp Nou (0:0) został pan bohaterem Sevilli. Ile razy oglądał pan później tamto spotkanie?
Tylko raz, od razu następnego dnia. Ale muszę przyznać, że nie lubię oglądać swoich parad, wolę zobaczyć jakie błędy popełniłem, by nie pojawiały się w następnych meczach.

Ale tamten mecz wyszedł panu perfekcyjnie!
Zawsze są jakieś drobne elementy, które trzeba skorygować. Najczęściej ani kibice, ani dziennikarze ich nie wychwytują, ale później przy bardzo dokładnej analizie widać rzeczy, które wymagają jeszcze udoskonalenia.

Co musi mieć dobry bramkarz?
Przede wszystkim spokój, opanowanie, musi dawać drużynie pewność, umieć podejmować właściwe decyzje. Powinien także dobrze grać nogami, by móc jak najlepiej wprowadzać piłkę i uczestniczyć w grze.           

Rzuty karne to kwestia szczęścia czy skrupulatnej analizy?
Myślę, że na obronę rzutu karnego wpływa wiele czynników. Szczęście, intuicja bramkarza, ale także analiza. Trzeba dokładnie przestudiować rywali, jak i w które miejsce zazwyczaj uderzają. A później trzeba liczyć na łut szczęścia.

Teraz mierzycie się z Realem Madryt. Liczy pan, że uda się powtórzyć wyczyn z Camp Nou?
Nie. Chcę, żeby poszło nam znacznie lepiej i żebyśmy zwyciężyli! Z Barceloną graliśmy na jej stadionie, z Realem zagramy przed naszą publicznością i interesują nas trzy punkty. Oni mają znakomitych zawodników, których trudno zatrzymać, ale mam nadzieję, że też dopisze nam szczęście.

Więcej problemów sprawiają napastnicy Realu czy Barcelony?
Oba zespoły mają najlepszych piłkarzy świata, ale jeśli muszę wybierać to wskazuję na Barcelonę. W ostatnich sezonach wygrywali prawie wszystko, poza tym każdy ofensywny zawodnik Barcy może strzelić gola w każdym momencie. Są bardziej groźni.

Ale w poprzednim sezonie Cristiano Ronaldo w jednym tylko meczu strzelił panu cztery gole.
Tak, ale na szczęście nie udało mu w półfinale Pucharu Króla. Cóż, tamten mecz ligowy to był dla mnie jeden z najgorszych dni w karierze, wpuścić sześć goli nie jest niczym przyjemnym. Ale darzę go szacunkiem i mam nadzieję, że tym razem nie zdoła strzelić.

Wywołują strach rzuty wolne Ronaldo?
Tak, ponieważ wykonuje je w bardzo specyficzny sposób, piłka leci z nieprawdopodbną prędkością. Jedyne co możemy zrobić to być bardzo uważnymi, wykazywać się inteligencją. Takich sytuacji nie da się przećwiczyć na treningu. Trzeba reagować w ułamku sekundy.

Na Ramón Sanchez Pizjuan od trzech lat nie słychać hymnu Ligi Mistrzów, co jest wielkim ciosem dla prezydenta Del Nido.
Zdajemy sobie z tego sprawę. W tym sezonie idzie nam dobrze, naszym celem jest zajęcie 3-4 miejsca, by wreszcie zagrać w Champions League. Oczywiście, chcielibyśmy walczyć o lokaty 1-2, ale na razie jest to niemożliwe. Różnice między Barceloną i Realem a resztą nadal są ogromne. Oba zespoły pewnie znów uzbierają po 80 punktów, co dla innych jest nieosiągalne.

Do pierwszej drużyny Sevilli trafił pan dość późno.
Miałem 26 lat, nie mogłem dłużej grać w rezerwach, więc miałem do wyboru: albo odejście do innego klubu, albo wejście do pierwszego zespołu, gdzie byli Andres Palop i Morgan De Sanctis. Postanowiłem zostać w Sevilli i, na szczęście dla mnie, wkrótce De Sanctis odszedł do Galatasaray, więc decyzja, jaką podjąłem była trafna.

Jednak wywalczenie miejsca w bramce Sevilli zajęło panu ponad dwa lata.
Wiele przeszedłem, by tutaj dotrzeć, bardzo ciężko pracowałem i byłem cierpliwy, spokojnie czekałem na swoją kolej i dziś jestem dumny ze sposobu, w jaki to wszystko osiągnąłem i mam jeszcze więcej zapału do pracy. Ale w tym czasie nie brakowało też chwil zwątpienia, nie raz byłem sfrustrowany ciągłym siedzeniem na ławce. Wiadomo, że każdy chce grać, chce czuć, że jest ważny dla drużyny. Był nawet moment, że chciałem rzucić ręcznik, poszukać sobie innego klubu. Ale wtedy zawsze mogłem liczyć na wsparcie i rady moich rodziców, żony, przyjaciół, którzy wyciągali mnie z dołka i nie pozwolili się poddać. Ostatecznie, dzięki Bogu, wszystko ułożyło się dobrze.

Po tamtym październikowym meczu z Barceloną mówiło się nawet o powołaniu do reprezentacji Hiszpanii. Widzi pan jakieś szanse?
W tej chwili to bardzo trudne. Iker, Victor i Pepe osiągnęli bardzo dużo, wszyscy trzej są bramkarzami klasy światowej. Oczywiście, jak każdy Hiszpan chciałbym kiedyś dostać powołanie i być częścią tej wielkiej drużyny, ale trzeba być realistą. Na razie skupiam się na pracy w Sevilli. Dobre występy w klubie są jedynym sposobem, by zostać dostrzeżonym przez selekcjonera.

Zna pan polskich bramkarzy?
Znam Łukasza Fabiańskiego. Spotkaliśmy się kilka lat temu podczas towarzyskiego turnieju w Amsterdamie. Graliśmy wówczas z Arsenalem, zremisowaliśmy 1:1. Pamiętam, że zaskoczył mnie wtedy bardzo, był młodym chłopakiem, a wygrywał rywalizację z Almunią. Polska wydała wielu znakomitych bramkarzy, jak choćby Dudek, a że Arsenal, jeden z najważniejszych klubów w Europie, ma dwóch polskich golkiperów, to o czymś świadczy.

Rozmawiała Barbara Bardadyn

sobota, 5 listopada 2011

IKER MUNIAIN




Jak to możliwe, że 12-letni chłopiec z Pampeluny wybiera Athletic, a nie Barcelonę?
To prawda, że Barca o mnie pytała, ale dla mnie liczył się tylko Athletic. Od małego kibicowałem temu klubowi, podobnie jak cała rodzina. Osasuna nigdy mnie nie interesowała, dla mnie istniał tylko jeden klub, więc kiedy nadarzyła się okazja, nie zastanawiałem się ani chwili. Jestem zadowolony z decyzji, jaką podjąłem ja i moja rodzina.

Mówi pan, że chce spędzić w Athletic całą karierę…
Tak. To byłoby coś pięknego móc spędzić całą sportową karierę w jednym klubie. Ale futbol już nie raz pokazał jak bardzo jest nieprzewidywalny i nigdy nie wiadomo, gdzie człowiek może skończyć.

Ma pan jakieś propozycje?
(śmieje się) Nie. I wcale mnie to nie interesuje. Myślę wyłącznie o Athletic.

Ronaldinho nadal jest pana piłkarskim wzorem?
Był moim ukochanym piłkarzem, kiedy byłem młodszy. W pokoju miałem jego plakaty, chciałem być jak on. Teraz podoba mi się Iniesta, Messi…

A więc jednak Barςa!
(śmieje się) Nie, nie. Ale tacy piłkarze jak oni po prostu muszą się podobać! Real Madryt również ma wspaniałych zawodników, jak Kaka, Cristiano Ronaldo, no i w Athletic też grali wielcy piłkarze jak Julen Guerrero czy Joseba Etxeberria, od których dużo się nauczyłem i zawsze stawiałem ich sobie za wzór.

Nie skończył pan jeszcze 19 lat, a już jest idolem na San Mames.
Jestem ogromnie wdzięczny kibicom za ich wsparcie, bo to bardzo mi pomaga, bym mógł piłkarsko dojrzewać. Cieszę się z tego jak zaczął się dla mnie ten sezon, jestem  w dobrej formie i mam nadzieję, że nadal tak będzie.

Niełatwo było dotrzeć do tego miejsca.
Powiedziałbym, że niezwykle ciężko. Musiałem przezwyciężyć wiele trudnych momentów, zwłaszcza wtedy, kiedy trzeba było radzić sobie bez rodziców tutaj w Bilbao. Ale dzięki wytężonej pracy, dużej ambicji oraz nadziejom i marzeniom udało mi się osiągnąć to, co mam w tej chwili.

Osobą, która odegrała fundamentalną rolę w pana rozwoju był Joaquin Caparros.
On dał mi szansę debiutu w Primera Division, za co jestem mu bardzo wdzięczny. Pamiętam, że gdy tylko przyszedł do Athletic od razu zwrócił na mnie uwagę. Ja byłem jeszcze bardzo młody, miałem 14 lat, kiedy zabrał mnie na okres przygotowawczy z pierwszą drużyną, co dla mnie było ogromnym zaskoczeniem, ale i niezapomnianym doświadczeniem.

Nowy trener Marcelo Bielsa jest zupełny inny niż Caparros.
Tak, są totalnie odmiennymi osobami i trenerami, ale obaj to wielcy szkoleniowcy. Marcelo Bielsa daje nam bardzo dużo, styl, która stara się w nas zaszczepić polega przede wszystkim na posiadaniu piłki, to jest jego cecha charakterystyczna.

Ale początek sezonu był bardzo słaby.
Przy zmianie trenera często jest tak, że potrzeba czasu, by przystosować się do nowych koncepcji, bo jak już mówiłem, styl Bielsy jest zupełnie odmienny od futbolu Caparrosa i drużynę sporo kosztowała adaptacja. Brakowało nam wyników, ale już się podnosimy i na szczęście mamy dobrą passę.

Były chwile zwątpienia, wątpliwości?
Nie, ponieważ nawet kiedy nam nie szło, w drużynie widać było chęć do pracy, pozytywne nastawienie. Oczywiście, martwiliśmy się brakiem rezultatów, ale wiedzieliśmy, że kwestią czasu pozostaje, gdy wszystko zaskoczy i dobre wyniki będą nam towarzyszyć.

Jaki jest cel na ten sezon?
Chcielibyśmy znów awansować do Ligi Europy. W poprzednim sezonie nam się to udało, zajęliśmy szóste miejsce, teraz dobrze byłoby poprawić ten wynik i dołożymy wszelkich starań, by tak się stało, chociaż wiemy, że będzie to trudne.

Ten Athletic będzie w stanie nawiązać walkę z wielką dwójką? Niektórzy pokazali, że można.
(uśmiecha się) Zarówno Barcelona, jak i Real Madryt stoją na trochę wyższym poziomie niż pozostałe drużyny. My jesteśmy jednak bardzo ambitnym zespołem i na pewno nie odpuścimy w meczach z nimi.

Wspomniał pan o posiadaniu piłki, co ma identyfikować ten Athletic. Będziecie drugą Barceloną?
Barcelona jest dziś wzorem dla wszystkich. Pomysłem jest nie wiem czy upodobnienie się do Barςy czy nie, ale na pewno pokazywać futbol o zbliżonej charakterystyce: posiadanie piłki, wysoka gra pressingiem. To jest idea, jaką ma Bielsa.

W czym przejawia się jego szaleństwo?
On jest przede wszystkim szalony na punkcie futbolu, uwielbia swoją profesję, żyje piłką 24 godziny na dobę, stale myśli o tym jak poprawić różne elementy, jak pomóc drużynie i myślę, że przydomek „Loco” (szaleniec) pasuje do niego jak ulał.

Rozmawiała Barbara Bardadyn
24 października 2011