środa, 28 lipca 2010

SERGIO SÁNCHEZ





O Danim Jarque i Antonio Puercie w ogóle nie chce rozmawiać. – Nie chcę do tego wracać, rozdrapywać. Nie czuję się wtedy dobrze. Ja dostałem szansę, której im nikt nie dał – mówi wyraźnie poruszony Sergio Sanchez, 24-letni obrońca Sevilli i wychowanek Espanyolu Barcelona. Obaj zmarli nagle na atak serca. Dani Jarque w ubiegłym roku podczas zgrupowania drużyny w hotelowym pokoju we Florencji. Antonio Puerta trzy lata temu dostał ataku podczas meczu i zmarł w szpitalu. Pod koniec grudnia 2009 roku u Sergio wykryto chorobę serca. Pierwsza diagnoza była brutalna: piłkarz prawdopodobnie nie wróci już do gry. Na szczęście pojawiła się szansa. Przeprowadzona w Hamburgu operacja zakończyła się pomyślnie i Sergio może wybiec na boisko jeszcze w grudniu.

MAGAZYN SPORTOWY: W maju przeszedł pan skomplikowaną operację serca. Jak się pan czuje?
SERGIO SANCHEZ: Bardzo dobrze. Operacja udała się perfekcyjnie, a pierwsze prognozy są optymistyczne. Cały czas biorę jeszcze lekarstwa i muszę tylko zaczekać do września, aby móc zacząć regularne treningi z drużyną.

Ale razem z zespołem przebywa pan już na obozie przygotowawczym.
Tak. Aczkolwiek nie uczestniczę w treningach razem z kolegami. Trzeba poczekać aż rana całkowicie się zagoi. Mam opracowany indywidualny program zajęć i ćwiczeń, które wykonuję. Niemniej jestem bardzo zadowolony, bo z każdym dniem czuję się coraz lepiej. Ważne jest, że jestem blisko drużyny i trenera.

Zna pan historię Nwankwo Kanu, nigeryjskiego napastnika, który również przeszedł operację serca i bez problemów wrócił na boisko?
Tak, słyszałem o nim i jego przykład napawa mnie optymizmem. Mam nadzieję, że moje losy potoczą się podobnie jak jego.

Wiadomo już kiedy będzie mógł pan wrócić na boisko?
Abym mógł zagrać w oficjalnym meczu trzeba będzie poczekać do grudnia, najpóźniej do stycznia, ale nie wyznaczam sobie żadnego terminu, ani tym bardziej klub nie obliguje mnie do tego.

Rozmawiał pan z Rubenem de la Red, piłkarzem Realu Madryt?
Tak, wiele razy. Jego sytuacja jest o wiele bardziej skomplikowana niż moja. Od prawie dwóch lat żaden lekarz nie jest w stanie postawić jasnej diagnozy, a bez tego nie można podjąć żadnego leczenia, ani tym bardziej nie można wrócić do gry. Ja miałem to szczęście, że wadę wykryto u mnie bardzo wcześnie, postawiono odpowiednią diagnozę i dzięki temu można było znaleźć rozwiązanie. Ruben cały czas tkwi w martwym punkcie.

Jaka była pana pierwsza myśl, gdy dowiedział się pan o chorobie i że być może nigdy już nie wróci do czynnego uprawiania sportu?
Mnóstwo rzeczy przyszło mi wtedy do głowy, ale wszystkie były pozytywne. Nie myślałem w sposób negatywny. Nigdy się nie poddałem. Wiedziałem, że zawsze mogę liczyć na wsparcie mojej rodziny, przyjaciół. Często dzwonił do mnie prezydent i inne osoby z klubu, koledzy. To było dla mnie bardzo ważne i dodawało mi wiary. Na pewno nie miałem zamiaru czekać z założonymi rękami. Skoro pojawiła się możliwość operacji, która dawała szanse na powrót do zdrowia, chciałem z niej skorzystać.

Bał się pan tej operacji?
Nie. Wiedziałem, że chcę się jej poddać, wiedziałem jak będzie wyglądał cały zabieg, znałem wszystkie zagrożenia, jakie się z nim wiązały, a przyznaję, że ryzyko było naprawdę duże. Myślałem jednak pozytywnie, wiedziałem, że jeśli nie wykorzystam tej szansy, nigdy nie wrócę na boisko.

Lekarze zabronili panu oglądania meczów.
Tak, ponieważ z punktu widzenia psychologicznego, nie było to dla mnie dobre. W sumie przez cztery miesiące nie obejrzałem ani jednego meczu. Nie widziałem nawet finału Pucharu Króla, w którym Sevilla grała z Atletico. Ale operacja odbyła się dzień po meczu, a więc znałem już wynik (Sevilla wygrała 2:0 – przyp. red.). Do oglądania futbolu wróciłem dopiero podczas mistrzostw świata.

Od czasu diagnozy do dnia operacji minęło prawie pięć miesięcy. Jak wyglądało pana życie w tym czasie?
Było bardzo ciężko. Nie mogłem grać, trenować, robić tego, co od wielu lat było sensem mojego życia i do czego byłem przyzwyczajony. Z dnia na dzień przestawałem nagle czuć się piłkarzem. To był dla mnie potężny cios, ale musiałem sobie z tym poradzić. Moja rodzina cały czas była przy mnie.

Potrafiłby pan wyobrazić sobie życie bez futbolu?
Absolutnie nie. Ale gdyby okazało się, że nie mogę grać w piłkę, na pewno nadal związany byłbym ze światem futbolu. Pracowałbym jako trener, asystent, skaut… Tak jak Ruben de la Red, który aktualnie jest na trenerskim kursie.

Co będzie dla pana najważniejsze już po powrocie na boisko?
Najpierw muszę wrócić do poziomu, jaki prezentowałem przed operacją i swoją grą chcę odwdzięczyć się kibicom Sevilli, którzy  w mojej walce wspierali mnie od początku. Jestem im za to ogromnie wdzięczny.

Jak postrzega pan drużynę w obliczu nowego sezonu?
Bardzo dobrze. Pod względem fizycznym zespół prezentuje się znakomicie. W tym sezonie na pewno będziemy musieli grać jeszcze lepiej niż w minionym, żeby poprawić czwarte miejsce w lidze oraz przede wszystkim awansować do fazy grupowej Champions League i zajść w tych rozgrywkach znacznie dalej niż w tym roku (Sevilla odpadła w 1/8 finału z CSKA Moskwa – przyp. red.). Mam nadzieję, że również ja się do tego przyczynię.

Rozmawiała Barbara Bardadyn
Lipiec 2010

niedziela, 25 lipca 2010

DUNGA




„Dunga, czy teraz możemy już powiedzieć, że jesteś trenerem do d…, upartym jak osioł i wielkim jak koń? Hmm… teraz już możecie”. Taki obrazek konfrontujący dziennikarzy i byłego selekcjonera Canarinhos zamieścił na swojej internetowej stronie dziennik „O Dia”. Rysunek idealnie odzwierciedla czteroletnią batalię Dungi z przedstawicielami mediów, którzy od początku byli przeciwni powierzeniu mu sterów reprezentacji Brazylii, a później uważnie śledzili każdy jego krok, komentowali każdą decyzję, by w końcu wypowiedzieć mu prawdziwą wojnę. On jednak pozostawał niewzruszony na nieprzychylne komentarze i sypiące się na jego głowę gromy krytyki. Proszę bardzo. Dziennikarze naprzykrzają się i koczują w nocy pod jego domem świecąc w okna latarkami? Wzywa policję. Dziennikarze krzywo na niego spojrzą? Nazywa ich debilami. – Dunga karmi się złością – opowiadają osoby z jego otoczenia. – Konflikty z prasą sprawiają, że staje się jeszcze silniejszy. Zawsze przygotowuje się na konfrontację z dziennikarzami, z których uczynił wyimaginowanego wroga. Jego humor zależy od informacji, które przeczyta w porannej prasie. Jeśli jakieś jego zamierzenie wycieknie do mediów, natychmiast zmienia plany, a później żartuje sobie publicznie, że napisano o czymś, co nie jest prawdą.

Znienawidzony
Ale obejmując stanowiska selekcjonera wiedział, że wchodzi do głębokiej wody, w której może się utopić. Zaryzykował. Zbudował drużynę Canarinhos niemal od początku. Postawił na zawodników odpowiedzialnych, a grzecznie podziękował tym, którzy sprawiali największe kłopoty wychowawcze i przez których Brazylia kompletnie zawiodła na mundialu w Niemczech, odpadając w ćwierćfinale.
Teraz miało być inaczej. Mimo krytyki, Dunga krok po kroku realizował swój plan. Już niespełna rok po objęciu stanowiska selekcjonera wygrał Copa America. Dwanaście miesięcy później prowadzona przez niego drużyna zdobyła brązowy medal Igrzysk Olimpijskich w Pekinie, co jednakowoż uznano w kraju za porażkę. Ale w 2009 roku znów triumfował, wygrywając Puchar Konfederacji. Oczywiście szybko przypomniano niepisaną, ale jak dotąd zawsze sprawdzającą się zasadę, że ten, kto zdobywa tenże puchar, rok później nie wygrywa mundialu… Mimo to Canarinhos wracali do RPA w przeświadczeniu o swej wielkości i z zamiarem przywiezienia do domu szóstego Pucharu Świata. Cały plan wziął jednak w łeb, a największym winowajcą został oczywiście selekcjoner.
Tuż po końcowym gwizdku ćwierćfinałowego spotkania z Holandią, Dunga stał się najbardziej znienawidzoną osobą w Kraju Kawy. Dla Brazylijczyków nawet drugie miejsce byłoby porażką, a fakt, że drużyna nawet nie otarła się o strefę medalową jest potworną klęską. Dunga wiedział co się święci, toteż na pomeczowej konferencji elegancko pożegnał się z posadą. –  Kiedy zaczynałem, wszyscy wiedzieli, że będę pracował tylko cztery lata. Jesteśmy bardzo smutni, nie spodziewaliśmy się tego. Nie osiągnęliśmy naszego najwyższego celu, jakim było zdobycie pucharu – mówił. – To był dla mnie ogromny zaszczyt, że mogłem przewodzić tej drużynie, tak pracowitej i podchodzącej do wszystkiego z godnością – podsumował Dunga. W niedzielę, kiedy przybył do Porto Alegre, między słowami dał do zrozumienia, że jednak chciałby pozostać na stanowisku i jego przyszłość wyjaśni się, gdy po zakończeniu mundialu do kraju wróci Ricardo Teixeira, szef Brazylijskiej Federacji Piłkarskiej. Ale dosłownie chwilę później pan Teixeira ogłosił dymisję całego sztabu szkoleniowego. Nowy selekcjoner ma zostać wybrany tuż po mistrzostwach. Brazylijczycy domagają się powrotu Luiza Felipe Scolariego, obecnie trenera Palmeirasu. Wymieniane jest także nazwisko Mano Menezesa, szkoleniowca Corinthians.

Jak… Domenech?
Dunga krytykowany był na każdym kroku. Kiedy obejmował posadę selekcjonera: za brak niezbędnego doświadczenia. Gdy drużyna przegrywała: za obranie złej taktyki i powołanie niewłaściwych piłkarzy. Gry wygrywała: za styl. Brazylijscy kibice nie mogli pogodzić się z tym, że prowadzona przez niego reprezentacja uprawiała futbol zachowawczy, gdzie nie było miejsca na „jogo bonito”, z jakiego Canarinhos słynęli przez dziesięciolecia. Fantazyjną grę Dunga poświęcił na rzecz pragmatyzmu. Jego drużyna znakomicie spisywała się w defensywie, znana była z zabójczych kontrataków, ale już z trudem przychodziło jej konstruowanie akcji. A zatem zabrakło doświadczenia, zabrakło pięknej gry, w końcu zabrakło piłkarzy, których skreślił, a którzy być może byliby w stanie uratować tę drużynę: Ronaldinho, Adriano, Alexandre Pato, może nawet od miesięcy błyszczącego w Santosie Neymara… Tymczasem Dunga wyżej cenił Grafite i Julio Baptistę. A doświadczenie powołanych przez niego zawodników (z których wielu grało już na mundialu) i tak na nic się zdało. Średnia wieku wynosiła 29 lat i była najwyższą w historii występów Canarinhos w finałach mistrzostw świata. W szeregach jego zespołu panowała jakaś dziwna nerwowość, co przekładało się na faule, czasem głupie i niepotrzebne (patrz: Felipe Melo). W pięciu meczach brazylijscy piłkarze dostali siedem żółtych i dwie czerwone kartki, w sumie popełnili 78 fauli. Poza tym, nie wszyscy grali na swoim najwyższym poziomie. Kaka, który w minionym sezonie borykał się z kontuzjami, bardzo dobrze zaprezentował się dopiero w meczu z Chile. Luis Fabiano i Juan też mieli problemy z urazami tuż przed turniejem, a Julio Cesar, który nabawił się kontuzji w towarzyskim spotkaniu z Tanzanią, wszystkie mecze na mundialu rozegrał ze specjalnym metalowym usztywniaczem na plecach.
Dunga, który ze swoimi chłopcami miał zawojować świat i wreszcie utrzeć nosa wiecznym krytykom, ostatecznie musiał posypać głowę popiołem. Jego misja zakończyła się totalną klęską. Juninho Pernambucano porównał go wręcz do Raymonda Domenecha. – Są identyczni. Nawet kiedy Dunga był piłkarzem uwielbiał konflikty i żywił się nimi. Komunikacja z nim była niemożliwa, ponieważ odpowiadał w sposób agresywny. To on wniósł do reprezentacji negatywną energię – mówi Juninho. – Jak on mógł nie zabrać Ronaldinho? Nawet jeśli byłby w stanie dać z siebie tylko 70 procent i tak byłby lepszy niż większość obecnych tam zawodników. Również Marcelo powinien być częścią drużyny. To smutne, bo nie mieliśmy na tym turnieju prawdziwych pomocników – uważa były reprezentant Canarinhos.
Eksperci pewnie jeszcze długo będą rozbierać na czynniki pierwsze przyczyny jego porażki, a w Brazylii już nikt nie będzie pamiętał zasług Dungi dla reprezentacji. Fakt, że zagrał na trzech mundialach, że był kapitanem drużyny narodowej, gdy ta sięgała po tytuł mistrza świata w 1994 roku, nikogo już nie obchodzi. Wyświechtane powiedzenie, że znakomity piłkarz nie zawsze jest wybitnym trenerem, znów znalazło swoje potwierdzenie. Dunga może uścisnąć dłoń Maradonie.

Barbara Bardadyn
Lipiec 2010


środa, 14 lipca 2010

FABIO COENTRÃO




Cristiano Ronaldo? Dla Portugalczyków już się nie liczy. Gwiazdor Realu Madryt swój status w rodzinnym kraju utracił na rzecz młodszego o trzy lata Fabio Coentrão. Wystarczyły tylko cztery mecze na mistrzostwach świata. Lewy obrońca Benfiki Lizbona przebojem wdarł się do reprezentacji i mimo że drużyna Carlosa Queiroza pożegnała się z mundialem po przegranym 0:1 meczu z Hiszpanią, to i tak jednym z odkryć afrykańskiego turnieju został właśnie Coentrão. 

Selekcjoner dość długo szukał odpowiedniego piłkarza na lewą stronę i nie mógł wybrać lepiej. – Fabio posiada niesłychanie ogromny potencjał i jest typem piłkarza, który dla portugalskiego futbolu zrobi bardzo wiele – zachwyca się Carlos Queiroz.
W ojczyźnie nikt nie ma wątpliwości, że 22 –letni zawodnik był również najlepszym piłkarzem drużyny narodowej w Republice Południowej Afryki. Wygrywał wszystkie ankiety, wyprzedzając bramkarza Eduardo i Raula Meirelesa. O Cristiano Ronaldo nikt nie wspomina nawet słowem. Bo gwiazdą Portugalii jest teraz obrońca Benfiki, o którego już walczą największe europejskie kluby. Na jego transferze zależy Interowi Mediolan i Juventusowi Turyn (włoska prasa okrzyknęła go mianem „Figo z Caxinas”, od dzielnicy miasta, w którym się urodził), a Bayern Monachium złożył ofertę w wysokości najpierw 15, a później 20 mln euro. Odejdzie czy zostanie? – Na to pytanie chyba sam Fabio nie potrafi odpowiedzieć – mówi nam Jorge Pedroso Faria z „Jornal de Noticias”.  – Trenerowi i prezesowi Benfiki bardzo zależy, żeby został. Dlatego kiedy w październiku minionego roku Fabio przedłużył kontrakt do 2015 roku, wpisano w nim klauzulę odstępnego w wysokości 30 mln euro, niewykluczone, że zostanie ona podwyższona do 40 mln. Ja uważam, że powinien zostać w Portugalii jeszcze na jeden sezon. Dojrzałby i nauczył zdrowej rywalizacji – uważa portugalski dziennikarz. 
Fabio jest wychowankiem Rio Ave, gdzie zaczynał grać jako lewoskrzydłowy. W 2007 roku wypatrzyła go Benfica Lizbona. Jednak po pięciu meczach został wypożyczony do Nacionalu Madeira, gdzie w 15 występach zdobył cztery bramki.
– Do Lizbony trafiłem jako 19-latek i od razu woda sodowa uderzyła mi do głowy – wspomina z perspektywy czasu. – Powinienem bardziej myśleć. Robiłem rzeczy, których nie powinienem, ale też wypisywano na mój temat sporo bzdur. Było mi bardzo przykro. Jednak pobyt na Maderze zrobił mi bardzo dobrze. Tam wreszcie zobaczyłem co znaczy prawdziwe życie, dojrzałem – opowiada.
Zła fama przyszła wraz z nim także do Hiszpanii. W 2008 roku Benfica wypożyczyła go bowiem do drugoligowego wówczas Realu Saragossa. – W Saragossie nie pozwolili mi, abym pokazał co potrafię. Trener Marcelino praktycznie nie wpuszczał mnie na boisko i, co najgorsze, klub zaczął rozpuszczać plotki, że o siebie nie dbam i że noce spędzam na imprezach – żalił się Fabio. – Nie byli wobec mnie uczciwi. Mam nadzieję, że teraz zdadzą sobie sprawę, że źle mnie osądzili i bardzo się pomylili co do mnie jako piłkarza, i jako człowieka. Ostatecznie w Saragossie wystąpił tylko w jednym meczu… Po powrocie do Lizbony, Benfica znów wypożyczyła go na pół roku, tym razem do Rio Ave, klubu z rodzinnego miasta. W 16 występach strzelił trzy gole, w tym dwa nie byle komu, bo FC Porto na Estadio do Dragão. Z końcem sezonu wrócił do stolicy, a trener Jorge Jesus postanowił przesunąć ze skrzydła do defensywy. – Będzie jednym z najlepszych lewych obrońców na świecie – przekonywał portugalski szkoleniowiec.
Już  pierwszym meczu sezonu przeciwko Maritimo zagrałem w obronie. Byłem nieco zdezorientowany, ponieważ nigdy przedtem nie występowałem na tej pozycji, praktycznie nic o niej nie wiedziałem. Jednak miałem całkowite zaufanie ze strony trenera, który prosił bym zachował spokój, że z meczu na mecz będzie coraz lepiej. Słuchałem jego rad i wszystko potoczyło się dobrze – wspominał Fabio po zakończeniu sezonu, w którym rozegrał 26 spotkań i zdobył mistrzostwo kraju.
Fakt, że w przeszłości grał jako lewoskrzydłowy, sprawia, że teraz bardzo często wychodzi do przodu i uczestniczy w akcjach ofensywnych, jednocześnie rewelacyjnie spisując się w obronie.
– Wierzę w swoje umiejętności. Wiem co potrafię. Nie będę mówił, że ten, czy tamten są lepsi ode mnie. Uważam, że to ja jestem najlepszy w Portugalii! – mówił jeszcze przed mundialem. Z kolei po grupowym meczu z Brazylią, nie pozostawił już żadnych złudzeń: – Jestem najlepszym lewym obrońcą na świecie.
Tak jak Cristiano Ronaldo charyzmę i pewność siebie posiada na pewno. Ale czy osiągnie więcej niż rodak?

Barbara Bardadyn
Lipiec 2010

wtorek, 13 lipca 2010

CAMPEONES DEL MUNDO




IKER CASILLAS
Real Madryt
7/0

Na początku turnieju krytykowany za obecność podczas meczów swojej narzeczonej, dziennikarki stacji Telecinco, Sary Carbonero. – Kiedy ja grałem na mundialu w 1950 miałem za bramką 40 narzeczonych – bronił Ikera Antoni Ramallets. Za fenomenalną grę w fazie pucharowej, a zwłaszcza podczas finału, już nikt nie powie o nim złego słowa. A jego łzy po golu Andresa Iniesty i po końcowym gwizdku oraz podziękowania w formie pocałunku dla Carbonero na zawsze zapiszą się w historii hiszpańskiej piłki. Odpowiedzialność to jego dewiza. Wielki kapitan. Wielki bramkarz. Bez wątpienia jest uosobieniem reprezentacji.


JOSE REINA
Liverpool FC
0/0

Największy żartowniś w drużynie. Dusza towarzystwa. Gdy Hiszpania wracała do Madrytu z Pucharem Europy, to właśnie Pepe był wodzirejem imprezy na Plaza de Colon. Uznawany za znakomitego bramkarza, specjalistę od bronienia rzutów karnych. – W wieku 13 lat wyszedłem  z domu i wiedziałem, że będę golkiperem. Pole bramkowe jest jak moje mieszkanie, a wyjścia z bramki to jakby przejście do salonu, który z kolejnymi meczami poznajesz coraz lepiej – opowiadał Pepe, syn Miguela Reiny, byłego bramkarza m.in. FC Barcelona i Atletico Madryt, który pochodzi z Kordoby. Stąd ogromne zamiłowanie Pepe do flamenco. Ale uwielbia też Beatlesów, dlatego z Liverpoolu nie zamierza ruszać się przynajmniej do 2016 roku.


VICTOR VALDES
FC Barcelona
0/0

Zawsze uznawany był za najsłabsze ogniwo FCB, a przecież w Primera Division od dwóch sezonów wpuszcza najmniej goli… Mimo to na mundialu przypadła mu niewdzięczna rola tylko trzeciego golkipera. Jego przekleństwem jest fakt, że przyszło mu żyć w czasach Casillasa i Reiny. Poza boiskiem bardzo uważnie śledzi wyścigi Formuły 1. Czyta książki biograficzne i ogląda filmy dokumentalne. Zakochany w Indiach. Interesuje go wszystko, co jest związane z tym azjatyckim krajem. Niezwykle ceni Mahatmę Gandhiego oraz – z uwagi na religijność –  Jana Pawła II. Jako dziecko uczył się grać na pianinie, której to umiejętności nie zapomniał do dziś.


ALVARO ARBELOA
Real Madryt
1/0

Uwielbia japońską kuchnię, książki historyczne, kino (jego film nr 1 to „Gladiator” Ridleya Scotta), a w telewizji zazwyczaj ogląda popularny amerykański serial „The Wire” („Prawo ulicy”). Zawsze ma przy sobie iPoda, a w nim utwory m.in. Shakiry, Robbie Williamsa czy słynnej madryckiej formacji El Canto del Loco. Uprawia koszykówkę i tenis. A wolny czas poświęca żonie i urodzonej w kwietniu córeczce Albie.


SERGIO RAMOS
Real Madryt
7/0

Typowy sewilijczyk. Uwielbia flamenco (jego ukochani wykonawcy to La Niňa Pastori oraz Camaron de la Isla) oraz korridę (raz został nawet ukarany przez Real Madryt, ponieważ podczas meczu swej drużyny kiedy musiał pauzować z powodu kartek, w przerwie opuścił trybuny Santiago Bernabeu, by zdążyć na występ swego przyjaciela torreadora). Ponadto interesuje się modą. Gra w golfa i tenisa. Ma dziesięć tatuaży, z których każdy posiada szczególne znaczenie, m.in. data urodzenia jego rodziców i dwóch braci. Jeden z nich, Rene, jest reprezentantem Sergio. Gdy tylko może odwiedza rodzinne miasto.


CARLES PUYOL
FC Barcelona
7/1

Ma pięć tatuaży. Bardzo dba o formę fizyczną: obok treningów i zajęć na siłowni od wielu lat regularnie ćwiczy pilates. Joan Capdevila powiedział przed mundialem, że jeśli Hiszpania zdobędzie mistrzostwo świata, trzeba mu będzie ogolić głowę. – Najpierw wygrajmy, a później niech no tylko spróbuje… – odpowiedział Puyol. Przygodę z piłką rozpoczynał od gry na pozycji bramkarza, a zanim trafił do FCB występował na prawym skrzydle, w Barsie czasem ustawiany był też na prawej obronie. Z Gerardem Pique tworzy najlepszy duet stoperów na świecie. Razem rozegrali już blisko 80 spotkań. – W trakcie meczów rozmawiamy nieustannie. Często muszę go upominać, żeby nie zapuszczał się za bardzo do przodu, ale kiedy wynik jest już dla nas bardzo korzystny, nie stronimy nawet od żartów – opowiada Carles.


GERARD PIQUE
FC Barcelona
7/0

Podczas meczu ze Szwajcarią jeden z rywali przeorał mu korkiem twarz, w spotkaniu z Hondurasem najpierw doznał urazu jamy ustnej, a później piłka z całą mocą uderzyła go w przyrodzenie. Hiszpańska prasa błyskawicznie, pół żartem pół serio, okrzyknęła go mięczakiem (el pupas), ale Gerard Pique to walczak jakich mało. Zawsze wsadzi głowę tam, gdzie inni nie mają odwagi. Zawsze mówi to, co myśli. Poza tym jest największym celebrytą spośród hiszpańskich piłkarzy. Artystyczne sesje fotograficzne, okładki pism, kampanie reklamowe – to jego żywioł. Na szczęście jest nim również futbol.


RAUL ALBOL
Real Madryt
0/0

W Valencii przylgnęła do niego ksywka Chori (od Chorizo, tradycyjnej hiszpańskiej kiełbasy). – Przypuszczam, że dostałem ten przydomek z sympatii – uśmiecha się Albiol. –  Ayala i Baraja mówili mi, że jestem długi jak kiełbasa. W Realu i w reprezentacji też się to przyjęło. Ale jeśli zwracają się tak do mnie osoby, które mnie cenią i szanują, nie przeszkadza mi to. Jest wielu „choris” w świecie futbolu – opowiada hiszpański stoper. W 2004 roku uległ poważnemu wypadkowi samochodowemu, na skutek którego nie było wiadomo, czy w ogóle będzie mógł chodzić.


JOAN CAPDEVILA
Villarreal CF
7/0

Przed mundialem mówiło się, że jest najsłabszym ogniwem reprezentacji Hiszpanii i że być może będzie tylko zmiennikiem Alvaro Arbeloi. Nic bardziej mylnego. Doświadczony Capdevila udowodnił, że jest nieoceniony i jako jeden z trzech piłkarzy La Roja (obok Casillasa i Pique), rozegrał wszystkie mecze od początku do końca. – Dopóki nie wyrzucą mnie z reprezentacji zrobię wszystko, by utrzymać mój poziom i nadal dostawać powołania. Dla mnie to największe wyróżnienie. Każdy mecz jest dla mnie kolejnym wyzwaniem. Chciałbym rozegrać co najmniej 75 spotkań w kadrze. To jest mój następny cel – mówi 32-letni obrońca.


CARLOS MARCHENA
Valencia CF
3/0

Spokojny, zrównoważony i z pewnością jeden z najmniej medialnych piłkarzy La Roja. Skrupulatnie chroni życie prywatne. Jego zdjęć nie sposób znaleźć w kolorowych magazynach. – Sprawiam wrażenie osoby bardzo poważnej i formalnej, ale mam mnóstwo defektów – zaznacza Marchena. – Bardzo lubię uczyć się nowych rzeczy, poznawać nowe miejsca, jednak najwięcej czasu poświęcam przede wszystkim moim bliskim i chcę, aby moje życie prywatne było szanowane. W Valencii nikt nie zna nas, piłkarzy, od strony skandali – mówi doświadczony obrońca.


SERGIO BUSQUETS
FC Barcelona
7/0

Na pewno jedna z rewelacji mistrzostw świata, piłkarz, który bez problemu udźwignął ciężar zastąpienia Marcosa Senny. Vicente del Bosque nie może się go nachwalić. Podczas turnieju powiedział nawet, że gdyby znów mógł grać w piłkę, chciałby być jak Sergio Busquets. „Gra jakby miał 32 lata” – mówiono po meczu z Portugalią. Jego dojrzałość jest zadziwiająca, a przecież 16 lipca skończy dopiero 22 lata. W ciągu dwóch lat z zupełnie anonimowego zawodnika wyrósł na gwiazdę. Mimo to pozostał skromnym, normalnym człowiekiem.


XAVI HERNANDEZ
FC Barcelona
7/0

Kiedy zaczynał swoją przygodę z futbolem był napastnikiem. Urodzony w Terrassie piłkarz nie wierzył, że wielka FC Barcelona może kiedykolwiek wyciągnąć po niego rękę. Dziś trudno wyobrazić sobie kataloński klub, ale też reprezentację Hiszpanii, bez genialnego rozgrywającego (chociaż  w niedawnym wywiadzie dla hiszpańskiego Canal Plus wyznał, że był moment, kiedy chciał zostawić Barsę...). Xavi jest osobą dość skrytą, wolny czas najchętniej spędza w domu z bliskimi. Uwielbia oglądać filmy,  grać w piłkarzyki oraz.. analizować mecze.


ANDRES INIESTA
FC Barcelona
6/2

Nieodłączny kompan Xaviego. Piłkarz od zadań specjalnych. Tylko on potrafi strzelić decydującego gola w ostatnich minutach (finał Holandia – Hiszpania) czy wręcz ostatnich sekundach meczu (półfinał Champions League Chelsea – FCB). Jego hobby? Całymi dniami może oglądać mecze, również swoje, często nawet zaraz po powrocie do domu. Jest fanem katalońskiego rockowego zespołu Estopa, z którego muzykami łączy go serdeczna przyjaźń. „Jedyny piłkarz  FC Barcelona, na którego nigdy nie świeci słońce” – żartują w Hiszpanii.


XABI ALONSO
Real Madryt
7/0

Uosobienie elegancji i spokoju. Xabi to człowiek bardzo rozważny, inteligentny, ambitny. Gdy podpisał kontrakt z FC Liverpool, postanowił zamieszkać z dala od rodaków, żeby szybciej opanować język angielski. Interesuje się między innymi kulturą starożytnego Rzymu i historią. Dużo czyta. Studiował marketing i zarządzanie na uniwersytecie w San Sebastian, a później także w Liverpoolu. Prywatnie przyjaciel Mikela Artety, z którym kopał piłkę od najmłodszych lat. Brat Mikela Alonso, zawodnika CD Tenerife oraz syn słynnego Periko Alonso.


JAVI MARTINEZ
Athletic Bilbao
1/0

- To pewne, że nie zagram na mundialu ani jednego meczu od pierwszej minuty – mówił przed wylotem do Republiki Południowej Afryki. Nie pomylił się, ale mimo to 21-letni pomocnik Athletic Bilbao ma przed sobą wspaniałą przyszłość, co niejednokrotnie udowadniał w sezonie ligowym. Nic więc dziwnego, że Jose Mourinho chciałby go ściągnąć do Realu Madryt. Jak niemal każdy piłkarz uwielbia grać na PlayStation (dzięki czemu zyskał przydomek „lew z playstation”), jednak nieobce są mu też książki, które pożera wręcz tonami. Do RPA zabrał trylogię „Millennium”. Poza tym podziwia Pau Gasola.


CESC FABREGAS
Arsenal Londyn
4/0

W trakcie mistrzostw głośno skarżył się, że dostaje za mało minut, że nie jest przyzwyczajony do siedzenia na ławce. Hiszpańscy komentatorzy jeszcze na długo przed mundialem mówili, że przy Xavim nie ma szans na grę w podstawowym składzie, a jednocześnie występować nie mogą. Cesc zesłanie na ławkę zniósł jednak dzielnie, a swoją szansę dostał nie raz. Twierdzi, że gdyby nie był piłkarzem, studiowałby na INEF (polski odpowiednik Akademii Wychowania Fizycznego). Godzinami może grać na PlayStation i oglądać seriale. Jego ulubione to: „Lost”, „Prison Break” i… „Gotowe na wszystko”.


DAVID SILVA
Valencia CF
2/0

Kolekcjonuje.... buty. Często chodzi do kina, zazwyczaj ze swym bratem Nando. Nie lubi teatru, ale czasem chodzi na musicale. I uwielbia Michaela Jacksona. Za swoją najlepszą cechę uważa pracowitość. – Praca jest podstawą do tego, żeby osiągnąć jakikolwiek cel – mówi Silva. Wada? – Prawdopodobnie fakt, że jest bardzo uparty. Niemniej uważam, że czasami nie jest to negatywna cecha – ocenia urodzony na Wyspach Kanaryjskich pomocnik, który po wakacjach przeniesie się do Manchestru City. Jego matka Eva ma korzenie japońskie, stąd nieco orientalne rysy na twarzy piłkarza.


DAVID VILLA
FC Barcelona
7/5

Zabrakło mu jednego gola, aby zostać samodzielnym królem strzelców mundialu, ale i tak nie może narzekać. Został już najlepszym hiszpańskim strzelcem w historii występów na mistrzostwach świata. Prywatnie jest przyjacielem Fernando Alonso, który podobnie jak El Guaje, jest Asturyjczykiem. Jego piłkarskim idolem jest Luis Enrique, również Asturyjczyk oraz Quini, legenda Sportingi Gijon, którego Villa jest wychowankiem. Wolny czas w pełni poświęca rodzinie. Z żoną Patricią ma dwie córki: 5-letnią Zaidę oraz niespełna roczną Olallę, która dostała takie samo imię, jakie nosi żona Fernando Torresa, która jest przyjaciółką Patricii.


FERNANDO TORRES
Liverpool FC
7/0

Krytykowany przez cały turniej za nieskuteczność i wytrwale broniony przez selekcjonera oraz kolegów. Jego słabsza forma spowodowana przebytą kontuzją, nie zabrała mu bynajmniej miejsca wśród najlepszych napastników świata. Torres uwielbia kino i muzykę. W 2003 roku wystąpił w teledysku do piosenki „Ya Nada Volverá A Ser Como Antes” jednego ze swoich ulubionych zespołów El Canto del Loco, zresztą przyjaźni się nawet z jego wokalistą Danim Martinem. Gościnnie pojawił się również w komediowym filmie „Torrente 3: El protector”, a pod koniec ubiegłego roku ukazała się jego autobiografia „El Niño: My Story”.


FERNANDO LLORENTE
Athletic Bilbao
1/0

W Republice Południowej Afryki miał swoje pięć minut, które wykorzystał najlepiej jak potrafił. Udowodnił, że rzeczywiście ma lwie serce („Lwy” to przydomek Athletic Bilbao). Na powołanie pracował uczciwie przez cały rok. Był na Pucharze Konfederacji, później nagle zniknął z kadry, ale Del Bosque bacznie obserwował tego blisko dwumetrowego napastnika siejącego postrach na San Mames i ostatecznie zabrał go na mundial. Przywiązuje ogromną wagę do swych korzeni (jego ojciec pochodzi z Nawarry, matka z La Rioja.


PEDRO RODRIGUEZ
FC Barcelona
5/0

Nieśmiały i skromny. Ma ogromny szacunek do dziennikarzy i nigdy nie odmawia wywiadu. Aż trudno uwierzyć, że jeszcze dwa lata temu grał w trzecim zespole FC Barcelona, a dziś jest mistrzem świata. Zasłynął z tego, że jako pierwszy piłkarz w historii futbolu w ciągu jednego roku zdobywał gole w sześciu różnych rozgrywkach. Niestety, nie udało mu zdobyć bramki na mundialu, ale bardzo szybko zyskał zaufanie Vicente Del Bosque i zanotował dwa bardzo dobre występy od pierwszych minut.


JESUS NAVAS
Sevilla FC
3/0

Poza boiskiem niezwykle nieśmiały, ale na murawie pokazuje na co go stać. Jego ataki prawym skrzydłem są imponujące. W kadrze zadebiutował zaledwie osiem miesięcy temu i szybko zyskał zaufanie trenera. Navas urodził się w andaluzyjskim mieście Los Palacios y Villafranca, a w Sevilli gra od 15. roku życia. Jeszcze do niedawna cierpiał na zespół lęku napadowego związany z opuszczaniem rodzinnych stron, z tego powodu czasami dochodziło wręcz do ataków przypominających padaczkę. Często musiał nawet opuszczać treningi tylko dlatego, że odbywały się poza Sewillą. Na szczęście ma to już za sobą.


JUAN MATA
Valencia CF
1/0

Na zgrupowaniach i w samolotach, podczas gdy większość kolegów ogląd filmy, on najchętniej czyta, wręcz pożera książki. Do jego ulubionych autorów należą Haruki Murakami, Paul Auster, Jorge Luis Borges i Isabel Allende. Uwielbia również poezję: uczęszczał nawet na warsztaty, recytując Lorkę, Salinasa, Benedettiego... Kolekcjonuje koszulki, medale i trofea. Poza futbolem, wolny czas spędza na grze w golfa, tenisa i ping-ponga. Ostatnio zaczął interesować się korridą – ze względu na tradycje rodzinne. Studiuje marketing i wychowanie fizyczne na Uniwersytecie Camilo Jose Cela w Madrycie.


VICENTE DEL BOSQUE
selekcjoner

Absolutne przeciwieństwo swego poprzednika Luisa Aragonesa, który zawsze szalał przy ławce rezerwowych. Del Bosque to spokojny, rozważny, ciepły i serdeczny człowiek, który dla każdego ma dobre słowo. Dżentelman w każdym calu. Taki dobry wujek, któremu można wypłakać się na ramieniu. Miłośnik korridy. Jednym z jego przyjaciół jest torreador Santiago Martin „El Viti”, który podobnie jak del Bosque urodził się w Salamance. Wielka przyjaźń łączy go również z Jose Antonio Camacho. Obiecał, że jeśli Hiszpania zdobędzie Puchar Świata, zgoli swoje słynne wąsy.

Barbara Bardadyn
12 lipca 2010

sobota, 3 lipca 2010

MANUEL SANCHĺS




PRZEGLĄD SPORTOWY: Jest pan zadowolony z gry Hiszpanii?
MANUEL SANCHĺS: Jestem zadowolony z wyników i z ewolucji, ponieważ z każdym meczem ta drużyna prezentuje się coraz pewniej. Uważam jednak, że reprezentację Hiszpanii stać na grę na jeszcze wyższym poziomie niż do tej pory.

PS: Czego zatem brakuje, by go osiągnąć?
Wydaje mi się, że lepszego radzenia sobie z presją, przekonania, że każdy mecz jest decydujący, od niego zależy obecność na mundialu. Są znakomici piłkarze, jest jakość, jest zaufanie. Jednak to nie to samo grać z tą specjalną presją, co bez niej.

PS: Czy przed mundialem przypuszczał pan, że to może być tak trudny turniej dla Hiszpanii?
Tak. Dwa lata temu zdobyliśmy mistrzostwo Europy, ale wcale nie przyszło to łatwo. A w RPA grają nie tylko najlepsi ze Starego Kontynentu, ale z całego świata: z Azji, Afryki i przede wszystkim z Ameryki Południowej, gdzie reprezentacje są niezwykle silne, co widać na obecnym poziomie rywalizacji. Dlatego trudność jest trzykrotnie większa i trzeba było się z tym liczyć.

PS: Vicente del Bosque jest bardzo krytykowany przez swego poprzednika Luisa Aragonesa. Słusznie?
Uważam, że teraz absolutnie wszyscy powinni wspierać tę drużynę. Owszem, można mieć własne, krytyczne zdanie, tym bardziej jeśli mówimy o tak istotnym dla hiszpańskiego futbolu trenerze, jakim jest Luis Aragones, ale sądzę, że nie jest to najlepszy moment, by wysyłać wiadomości o negatywnym przekazie.

PS: Jest pan zawiedziony postawą Fernando Torresa?
W żadnym wypadku. Fernando wrócił do gry po kontuzji, po operacji, więc to zupełnie zrozumiałe, że nie gra jeszcze na swoim normalnym poziomie. Trzeba mieć to na uwadze. Zresztą to samo można powiedzieć o Inieście czy Rooney’u, którzy tuż przed mundialem też zmagali się z urazami.

PS: W meczu z Portugalią Torresa zastąpił Fernando Llorente. Jak się panu podoba piłkarz Athletic Bilbao?
Fantastyczny. Jest znakomicie zbudowany, wysoki, co jest jego największą zaletą. Obrońcom nie jest łatwo zatrzymać napastnika, który ma blisko dwa metry wzrostu. To, co pokazał w meczu z Portugalią wskazuje, że może bardzo pomóc drużynie na tym mundialu.

PS: Czy powinien zagrać od początku z Paragwajem?
Myślę, że każdy z 23 zawodników spokojnie mógłby grać od pierwszych minut i drużyna wale nie prezentowałaby się gorzej. Wszystko zależy od rywala, od sytuacji, od rozwoju wydarzeń na boisku oraz tego, jakie rozwiązanie okaże się najlepsze według Vicente del Bosque.

PS: Jednak ewidentnie widać, że w lepszej formie jest Llorente niż Torres.
Nie zgadzam się. Obaj prezentują się dobrze, obaj są wspaniałymi zawodnikami i co najważniejsze, bardzo od siebie różnymi. Zapewniają odmienne rozwiązania w zależności od tego, co wymyśli trener, a to jest ogromny komfort.

PS: Co w takim razie powie pan o Davidzie Villi?
Dla mnie jest głównym kandydatem do tytułu króla strzelców mundialu. Poza tym, obok Sergio Ramosa i stoperów spokojnie może walczyć o miano najlepszego piłkarza turnieju. Niewątpliwie jest to jeden z najbardziej kompletnych piłkarzy tych mistrzostw.

PS: Wspomniał pan o stoperach. Pique i Puyol są najlepszymi środkowymi obrońcami tego mundialu?
Tworzą wspaniały duet. To pewne. Obaj są inni, ale nawzajem znakomicie się uzupełniają. Pique jest bardzo silny, gra ofensywnie, z kolei Puyol jest niezwykle szybki, to typ wojownika, któremu trudno odebrać piłkę. Również reprezentacja Portugalii posiada świetnych stoperów, jednak uważam, że hiszpańska defensywa jest fortecą nie do przejścia.

PS: W ćwierćfinale Hiszpania mierzy się z Paragwajem. Jakiego meczu się pan spodziewa?
Na pewno będzie to bardzo trudne spotkanie. Paragwaj dotarł do ćwierćfinału, osiągając po drodze dobre rezultaty grając z drużynami teoretycznie dużo od siebie mocniejszymi. Zresztą już w eliminacjami do mundialu ta drużyna pokazała, że jest w stanie wygrać z każdym. Najgorsze co mogłaby zrobić La Roja, to myśleć, że jest to rywal znacznie od nas słabszy. Dla mnie oczywiście faworytem jest Hiszpania, ale nie będzie to łatwy mecz.

PS: David Villa powiedział, że Paragwaj to przeciwnik znacznie trudniejszy od Portugalii.
Tak. Portugalia to już przeszłość. Oni już nie grają, są na wakacjach. Paragwaj na pewno będzie bardziej wymagającym rywalem.

PS: Widzi pan Hiszpanię w finale?
Oczywiście. Pokonując Paragwaj, później zmierzy się albo z Niemcami albo z Argentyną. Uważam, że spokojnie wygra te mecze i zagra w finale. Liczę, że przeciwko  Brazylii. Przynajmniej tak podpowiada logika.

PS: Jak w ogóle ocenia pan ten mundial?
Jest trochę emocji, poziom jest dość dobry, ale brakuje wielkich meczów, które mogłyby być zapamiętane na lata, brakuje też wyróżniających się piłkarzy. Owszem , jest kilku zawodników, którzy rozgrywają świetny turniej, ale można ich policzyć na palcach jednej ręki. No i ostatnie mecze pokazały, że to, co wymaga natychmiastowej poprawy w futbolu to sędziowanie. A pod względem organizacyjnym przed turniejem wydawało się, że będzie sporo problemów, a okazało się, że wszystko działa bardzo sprawnie.

Rozmawiała Barbara Bardadyn
Lipiec 2010

czwartek, 1 lipca 2010

ANTONI RAMALLETS






PRZEGLĄD SPORTOWY: Aż 60 lat musiała czekać Hiszpania, by La Roja conajmniej wyrównała osiągnięcie z mundialu w Brazylii w 1950 roku, kiedy pan i pańscy koledzy zajęliście 4. miejsce.
ANTONI RAMALLETS: To prawda. To jest ogromny sukces naszej drużyny, ale ja myślę, że oni osiągną jeszcze więcej niż my. Są na bardzo dobrej drodze do tego celu. Mam nadzieję, że ta dobra passa nadal będzie trwać i hiszpański futbol będzie wreszcie należycie ceniony w świecie.

PS: Myśli pan, że zdobycie mistrzostwa świata jest możliwe?
Oczywiście, że tak. Jesteśmy już w półfinale, od sukcesu dzieli nas bardzo niewiele. Ale trzeba przyznać, że finałowa czwórka to zespoły niezwykle silne, z których każdy może być pewnym kandydatem do tytułu.

PS: Czy aktualna drużyna hiszpańska jest równie mocna jak zespół z 1950 roku?
Nie można ich porównywać, to są zupełnie różne epoki. Chodzi o to, że dziś trenerzy przykładają ogromną wagę do studiowania, analizowania przeciwników, dążą do tego, by rywal nie był w stanie grać swojej piłki. Teraz jest dużo więcej informacji o drużynach, poszczególnych zawodnikach. Dawniej tego nie było.

PS: Jak ocenia pan Ikera Casillasa?
Fantastyczny bramkarz. Potrafi bardzo dobrze się ustawić, znakomicie broni w sytuacji jeden na jeden. To są jego ogromne atuty. Na pewno jest jednym z najlepszych na świecie. Numery nie mają znaczenia, czy jest numerem jeden czy dwa - to nieważne. Według mnie Casillas jest w gronie czterech, pięciu najlepszych. Ale nie wolno też zapominać o Pepie Reinie i Victorze Valdesie, którzy również są znakomitymi bramkarzami. Niestety, może grać tylko jeden.

PS: Dziś Hiszpania mierzy się z Niemcami. Jakiego meczu pan oczekuje?
To będzie bardzo trudne spotkanie i nasi piłkarze doskonale o tym wiedzą. Na tym etapie rozgrywek faworytów nie ma, ponieważ faworyci zazwyczaj przegrywają. Proszę spojrzeć na Argentynę i Brazylię, reprezentacje, które od początku były wymieniane w gronie pretendentów do tytułu, a dziś już ich nie ma. A Hiszpania z jakiegoś powodu dotarła do półfinału. Sport ma to do siebie, że zawsze chce się pobijać kolejne rekordy. Dla nas byłoby czymś wspaniałym zdobyć mistrzostwo świata, jednak muszę zaznaczyć, że jeśli się nie uda, to nic się nie stanie. Oczywiście, będzie lekki zawód, ale nic więcej.

PS: Niemcy pokonali 4:1 najpierw Anglię, później Argentynę. Czy to wywołuje strach przed dzisiejszym meczem?
Oczywiście, że tak, ale także ogromny szacunek. Niemcy są drużyną, która najwięcej goli strzeliła, jest bardzo skuteczna, zarówno w ataku, jak i w obronie. To musi budzić respekt.

PS: Jak w takim razie powstrzymać tę drużynę?
Tego nie wie nikt z wyjątkiem niemieckiego trenera. Ale to nie tak, że tylko my musimy marwić się o to, jak powstrzymać ataki rywala, również Niemcy muszą znależć jakiś sposób na nasz zespół. To może być bardzo ciekawa konfrontacja. Wszystko zobaczymy na boisku.

PS: Który z bramkarzy tego mundialu wywarł na panu największe wrażenie?
Nie potrafię wskazać jednego, ale na pewno wszyscy bez wyjątku mają ogromne problemy z piłką. I bynajmniej nie jest to kwestia braku umiejętności, lecz wina piłki, która bardziej przypomina zabawkę niż piłkę do profesjonalnego uprawiania futbolu. Ona ewidentnie zmienia trajektorię lotu. Nie powinno tak być. To zabiera cały urok sportowego spektaklu. Uważam, że FIFA powinna się tym zająć i nie pozwolić na grę tymi piłkami. Ja się w to nie mieszam, to już należy do was, dziennikarzy.

Rozmawiała Barbara Bardadyn
Lipiec 2010