niedziela, 25 lipca 2010

DUNGA




„Dunga, czy teraz możemy już powiedzieć, że jesteś trenerem do d…, upartym jak osioł i wielkim jak koń? Hmm… teraz już możecie”. Taki obrazek konfrontujący dziennikarzy i byłego selekcjonera Canarinhos zamieścił na swojej internetowej stronie dziennik „O Dia”. Rysunek idealnie odzwierciedla czteroletnią batalię Dungi z przedstawicielami mediów, którzy od początku byli przeciwni powierzeniu mu sterów reprezentacji Brazylii, a później uważnie śledzili każdy jego krok, komentowali każdą decyzję, by w końcu wypowiedzieć mu prawdziwą wojnę. On jednak pozostawał niewzruszony na nieprzychylne komentarze i sypiące się na jego głowę gromy krytyki. Proszę bardzo. Dziennikarze naprzykrzają się i koczują w nocy pod jego domem świecąc w okna latarkami? Wzywa policję. Dziennikarze krzywo na niego spojrzą? Nazywa ich debilami. – Dunga karmi się złością – opowiadają osoby z jego otoczenia. – Konflikty z prasą sprawiają, że staje się jeszcze silniejszy. Zawsze przygotowuje się na konfrontację z dziennikarzami, z których uczynił wyimaginowanego wroga. Jego humor zależy od informacji, które przeczyta w porannej prasie. Jeśli jakieś jego zamierzenie wycieknie do mediów, natychmiast zmienia plany, a później żartuje sobie publicznie, że napisano o czymś, co nie jest prawdą.

Znienawidzony
Ale obejmując stanowiska selekcjonera wiedział, że wchodzi do głębokiej wody, w której może się utopić. Zaryzykował. Zbudował drużynę Canarinhos niemal od początku. Postawił na zawodników odpowiedzialnych, a grzecznie podziękował tym, którzy sprawiali największe kłopoty wychowawcze i przez których Brazylia kompletnie zawiodła na mundialu w Niemczech, odpadając w ćwierćfinale.
Teraz miało być inaczej. Mimo krytyki, Dunga krok po kroku realizował swój plan. Już niespełna rok po objęciu stanowiska selekcjonera wygrał Copa America. Dwanaście miesięcy później prowadzona przez niego drużyna zdobyła brązowy medal Igrzysk Olimpijskich w Pekinie, co jednakowoż uznano w kraju za porażkę. Ale w 2009 roku znów triumfował, wygrywając Puchar Konfederacji. Oczywiście szybko przypomniano niepisaną, ale jak dotąd zawsze sprawdzającą się zasadę, że ten, kto zdobywa tenże puchar, rok później nie wygrywa mundialu… Mimo to Canarinhos wracali do RPA w przeświadczeniu o swej wielkości i z zamiarem przywiezienia do domu szóstego Pucharu Świata. Cały plan wziął jednak w łeb, a największym winowajcą został oczywiście selekcjoner.
Tuż po końcowym gwizdku ćwierćfinałowego spotkania z Holandią, Dunga stał się najbardziej znienawidzoną osobą w Kraju Kawy. Dla Brazylijczyków nawet drugie miejsce byłoby porażką, a fakt, że drużyna nawet nie otarła się o strefę medalową jest potworną klęską. Dunga wiedział co się święci, toteż na pomeczowej konferencji elegancko pożegnał się z posadą. –  Kiedy zaczynałem, wszyscy wiedzieli, że będę pracował tylko cztery lata. Jesteśmy bardzo smutni, nie spodziewaliśmy się tego. Nie osiągnęliśmy naszego najwyższego celu, jakim było zdobycie pucharu – mówił. – To był dla mnie ogromny zaszczyt, że mogłem przewodzić tej drużynie, tak pracowitej i podchodzącej do wszystkiego z godnością – podsumował Dunga. W niedzielę, kiedy przybył do Porto Alegre, między słowami dał do zrozumienia, że jednak chciałby pozostać na stanowisku i jego przyszłość wyjaśni się, gdy po zakończeniu mundialu do kraju wróci Ricardo Teixeira, szef Brazylijskiej Federacji Piłkarskiej. Ale dosłownie chwilę później pan Teixeira ogłosił dymisję całego sztabu szkoleniowego. Nowy selekcjoner ma zostać wybrany tuż po mistrzostwach. Brazylijczycy domagają się powrotu Luiza Felipe Scolariego, obecnie trenera Palmeirasu. Wymieniane jest także nazwisko Mano Menezesa, szkoleniowca Corinthians.

Jak… Domenech?
Dunga krytykowany był na każdym kroku. Kiedy obejmował posadę selekcjonera: za brak niezbędnego doświadczenia. Gdy drużyna przegrywała: za obranie złej taktyki i powołanie niewłaściwych piłkarzy. Gry wygrywała: za styl. Brazylijscy kibice nie mogli pogodzić się z tym, że prowadzona przez niego reprezentacja uprawiała futbol zachowawczy, gdzie nie było miejsca na „jogo bonito”, z jakiego Canarinhos słynęli przez dziesięciolecia. Fantazyjną grę Dunga poświęcił na rzecz pragmatyzmu. Jego drużyna znakomicie spisywała się w defensywie, znana była z zabójczych kontrataków, ale już z trudem przychodziło jej konstruowanie akcji. A zatem zabrakło doświadczenia, zabrakło pięknej gry, w końcu zabrakło piłkarzy, których skreślił, a którzy być może byliby w stanie uratować tę drużynę: Ronaldinho, Adriano, Alexandre Pato, może nawet od miesięcy błyszczącego w Santosie Neymara… Tymczasem Dunga wyżej cenił Grafite i Julio Baptistę. A doświadczenie powołanych przez niego zawodników (z których wielu grało już na mundialu) i tak na nic się zdało. Średnia wieku wynosiła 29 lat i była najwyższą w historii występów Canarinhos w finałach mistrzostw świata. W szeregach jego zespołu panowała jakaś dziwna nerwowość, co przekładało się na faule, czasem głupie i niepotrzebne (patrz: Felipe Melo). W pięciu meczach brazylijscy piłkarze dostali siedem żółtych i dwie czerwone kartki, w sumie popełnili 78 fauli. Poza tym, nie wszyscy grali na swoim najwyższym poziomie. Kaka, który w minionym sezonie borykał się z kontuzjami, bardzo dobrze zaprezentował się dopiero w meczu z Chile. Luis Fabiano i Juan też mieli problemy z urazami tuż przed turniejem, a Julio Cesar, który nabawił się kontuzji w towarzyskim spotkaniu z Tanzanią, wszystkie mecze na mundialu rozegrał ze specjalnym metalowym usztywniaczem na plecach.
Dunga, który ze swoimi chłopcami miał zawojować świat i wreszcie utrzeć nosa wiecznym krytykom, ostatecznie musiał posypać głowę popiołem. Jego misja zakończyła się totalną klęską. Juninho Pernambucano porównał go wręcz do Raymonda Domenecha. – Są identyczni. Nawet kiedy Dunga był piłkarzem uwielbiał konflikty i żywił się nimi. Komunikacja z nim była niemożliwa, ponieważ odpowiadał w sposób agresywny. To on wniósł do reprezentacji negatywną energię – mówi Juninho. – Jak on mógł nie zabrać Ronaldinho? Nawet jeśli byłby w stanie dać z siebie tylko 70 procent i tak byłby lepszy niż większość obecnych tam zawodników. Również Marcelo powinien być częścią drużyny. To smutne, bo nie mieliśmy na tym turnieju prawdziwych pomocników – uważa były reprezentant Canarinhos.
Eksperci pewnie jeszcze długo będą rozbierać na czynniki pierwsze przyczyny jego porażki, a w Brazylii już nikt nie będzie pamiętał zasług Dungi dla reprezentacji. Fakt, że zagrał na trzech mundialach, że był kapitanem drużyny narodowej, gdy ta sięgała po tytuł mistrza świata w 1994 roku, nikogo już nie obchodzi. Wyświechtane powiedzenie, że znakomity piłkarz nie zawsze jest wybitnym trenerem, znów znalazło swoje potwierdzenie. Dunga może uścisnąć dłoń Maradonie.

Barbara Bardadyn
Lipiec 2010


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz