środa, 28 lipca 2010

SERGIO SÁNCHEZ





O Danim Jarque i Antonio Puercie w ogóle nie chce rozmawiać. – Nie chcę do tego wracać, rozdrapywać. Nie czuję się wtedy dobrze. Ja dostałem szansę, której im nikt nie dał – mówi wyraźnie poruszony Sergio Sanchez, 24-letni obrońca Sevilli i wychowanek Espanyolu Barcelona. Obaj zmarli nagle na atak serca. Dani Jarque w ubiegłym roku podczas zgrupowania drużyny w hotelowym pokoju we Florencji. Antonio Puerta trzy lata temu dostał ataku podczas meczu i zmarł w szpitalu. Pod koniec grudnia 2009 roku u Sergio wykryto chorobę serca. Pierwsza diagnoza była brutalna: piłkarz prawdopodobnie nie wróci już do gry. Na szczęście pojawiła się szansa. Przeprowadzona w Hamburgu operacja zakończyła się pomyślnie i Sergio może wybiec na boisko jeszcze w grudniu.

MAGAZYN SPORTOWY: W maju przeszedł pan skomplikowaną operację serca. Jak się pan czuje?
SERGIO SANCHEZ: Bardzo dobrze. Operacja udała się perfekcyjnie, a pierwsze prognozy są optymistyczne. Cały czas biorę jeszcze lekarstwa i muszę tylko zaczekać do września, aby móc zacząć regularne treningi z drużyną.

Ale razem z zespołem przebywa pan już na obozie przygotowawczym.
Tak. Aczkolwiek nie uczestniczę w treningach razem z kolegami. Trzeba poczekać aż rana całkowicie się zagoi. Mam opracowany indywidualny program zajęć i ćwiczeń, które wykonuję. Niemniej jestem bardzo zadowolony, bo z każdym dniem czuję się coraz lepiej. Ważne jest, że jestem blisko drużyny i trenera.

Zna pan historię Nwankwo Kanu, nigeryjskiego napastnika, który również przeszedł operację serca i bez problemów wrócił na boisko?
Tak, słyszałem o nim i jego przykład napawa mnie optymizmem. Mam nadzieję, że moje losy potoczą się podobnie jak jego.

Wiadomo już kiedy będzie mógł pan wrócić na boisko?
Abym mógł zagrać w oficjalnym meczu trzeba będzie poczekać do grudnia, najpóźniej do stycznia, ale nie wyznaczam sobie żadnego terminu, ani tym bardziej klub nie obliguje mnie do tego.

Rozmawiał pan z Rubenem de la Red, piłkarzem Realu Madryt?
Tak, wiele razy. Jego sytuacja jest o wiele bardziej skomplikowana niż moja. Od prawie dwóch lat żaden lekarz nie jest w stanie postawić jasnej diagnozy, a bez tego nie można podjąć żadnego leczenia, ani tym bardziej nie można wrócić do gry. Ja miałem to szczęście, że wadę wykryto u mnie bardzo wcześnie, postawiono odpowiednią diagnozę i dzięki temu można było znaleźć rozwiązanie. Ruben cały czas tkwi w martwym punkcie.

Jaka była pana pierwsza myśl, gdy dowiedział się pan o chorobie i że być może nigdy już nie wróci do czynnego uprawiania sportu?
Mnóstwo rzeczy przyszło mi wtedy do głowy, ale wszystkie były pozytywne. Nie myślałem w sposób negatywny. Nigdy się nie poddałem. Wiedziałem, że zawsze mogę liczyć na wsparcie mojej rodziny, przyjaciół. Często dzwonił do mnie prezydent i inne osoby z klubu, koledzy. To było dla mnie bardzo ważne i dodawało mi wiary. Na pewno nie miałem zamiaru czekać z założonymi rękami. Skoro pojawiła się możliwość operacji, która dawała szanse na powrót do zdrowia, chciałem z niej skorzystać.

Bał się pan tej operacji?
Nie. Wiedziałem, że chcę się jej poddać, wiedziałem jak będzie wyglądał cały zabieg, znałem wszystkie zagrożenia, jakie się z nim wiązały, a przyznaję, że ryzyko było naprawdę duże. Myślałem jednak pozytywnie, wiedziałem, że jeśli nie wykorzystam tej szansy, nigdy nie wrócę na boisko.

Lekarze zabronili panu oglądania meczów.
Tak, ponieważ z punktu widzenia psychologicznego, nie było to dla mnie dobre. W sumie przez cztery miesiące nie obejrzałem ani jednego meczu. Nie widziałem nawet finału Pucharu Króla, w którym Sevilla grała z Atletico. Ale operacja odbyła się dzień po meczu, a więc znałem już wynik (Sevilla wygrała 2:0 – przyp. red.). Do oglądania futbolu wróciłem dopiero podczas mistrzostw świata.

Od czasu diagnozy do dnia operacji minęło prawie pięć miesięcy. Jak wyglądało pana życie w tym czasie?
Było bardzo ciężko. Nie mogłem grać, trenować, robić tego, co od wielu lat było sensem mojego życia i do czego byłem przyzwyczajony. Z dnia na dzień przestawałem nagle czuć się piłkarzem. To był dla mnie potężny cios, ale musiałem sobie z tym poradzić. Moja rodzina cały czas była przy mnie.

Potrafiłby pan wyobrazić sobie życie bez futbolu?
Absolutnie nie. Ale gdyby okazało się, że nie mogę grać w piłkę, na pewno nadal związany byłbym ze światem futbolu. Pracowałbym jako trener, asystent, skaut… Tak jak Ruben de la Red, który aktualnie jest na trenerskim kursie.

Co będzie dla pana najważniejsze już po powrocie na boisko?
Najpierw muszę wrócić do poziomu, jaki prezentowałem przed operacją i swoją grą chcę odwdzięczyć się kibicom Sevilli, którzy  w mojej walce wspierali mnie od początku. Jestem im za to ogromnie wdzięczny.

Jak postrzega pan drużynę w obliczu nowego sezonu?
Bardzo dobrze. Pod względem fizycznym zespół prezentuje się znakomicie. W tym sezonie na pewno będziemy musieli grać jeszcze lepiej niż w minionym, żeby poprawić czwarte miejsce w lidze oraz przede wszystkim awansować do fazy grupowej Champions League i zajść w tych rozgrywkach znacznie dalej niż w tym roku (Sevilla odpadła w 1/8 finału z CSKA Moskwa – przyp. red.). Mam nadzieję, że również ja się do tego przyczynię.

Rozmawiała Barbara Bardadyn
Lipiec 2010

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz