sobota, 17 kwietnia 2010

MANUEL SANCHÍS






PRZEGLĄD SPORTOWY: Real po raz szósty z rzędu nie awansował do ćwierćfinału Champions League, znów przegrał Gran Derbi… Trudno być „madridistą” w takich momentach?
MANUEL SANCHÍS Na początku muszę zaznaczyć, że nigdy nie jest trudno być „madridistą”, ponieważ jest to klub, który może pochwalić się największą liczbą tytułów. Wszyscy lubimy stawiać na tych, którzy wygrywają, a Real wygrywa najczęściej. Oczywiście, boli mnie fakt, że od sześciu lat odpadamy w 1/8 finału Champions League, ale z drugiej strony mamy aż dziewięć tytułów mistrza Europy, teraz czekamy niecierpliwie na ten upragniony dziesiąty puchar. Tak czy inaczej moje uczucia do Realu pozostają niezmienione.

PS: Od wielu lat Realowi nie wiedze się też w Pucharze Króla…
Nie wiem dlaczego, ale Real zawsze największą wagę przywiązywał do Champions League i do ligi. A przecież rozgrywki Copa del Rey są naprawdę bardzo piękne i prestiżowe. W pierwszej drużynie Realu grałem przez 18 lat, a Puchar Króla zdobyliśmy zaledwie dwukrotnie! Teraz jestem poza zespołem już dziewięć lat i w tym czasie też nie udało się sięgnąć po ten tytuł. Nie umiem powiedzieć dlaczego tak się dzieje. Być może trudno jest być tak samo skoncentrowanym równolegle na trzech rozgrywkach i ta, z której zawsze się odpada, jest tą najsłabszą i najmniej ważną.

PS: Wracając jeszcze do Champions League. Jak mógłby pan wyjaśnić tę czarną serię Realu?
Ufff… Na pewno nie jest to normalne, że drużyna odpada sześć razy z rzędu zawsze na tym samym etapie. Wydaje mi się, że może tutaj działać czynnik psychologiczny. Piłkarze mają zakodowane gdzieś w podświadomości, że skoro od tylu lat nie udaje się przejść dalej, to teraz będzie podobnie…

PS: Ale większość z nich to nowi piłkarze.
To nie ma znaczenia. Kiedy zbliża się mecz, kibice, prasa, wszyscy wokół wytwarzają niesamowitą presję. I nieważne czy przychodzisz z Lyonu, Liverpoolu czy z Milanu. Jesteś jednym więcej, tym, który od sześciu lat nie awansował dalej. Dlatego przyczyn upatrywałbym przede wszystkim w presji, trochę w przypadkowości.

PS: Jak ocenia pan pracę Manuela Pellegriniego?
Trenerzy zawsze siedzą na gorącym krześle, a w przypadku Realu Madryt jest ono szczególnie gorące. W ciągu 18 lat mojej gry w Realu, najwięcej czasu w klubie – trzy sezony – spędził Leo Beenhakker. Pellegrini został postawiony przed niezwykle trudnym zadaniem. W obliczu sześciu tytułów FCB, drużyna Realu powstała praktycznie od zera i miała wygrywać od zaraz. Moim zdaniem Pellegrini radzi sobie nieźle, ale zobaczymy jak skończy. Jeśli wygra ligę, będzie to oznaczać, że wykonał kawał dobrej roboty.

PS: A wygra?
Mam nadzieję, że tak, myślę, że nadal ma na to szanse. Futbol oceniany jako spektakl jest o wiele piękniejszy ze strony Barcy, ale ten oceniany pod względem skuteczności, faworyzuje Real.

PS: Dlaczego tak trudno utrzymać się na ławce trenerskiej Realu?
Ponieważ tutaj trenerów rozlicza się za tytuły. A te najważniejsze dla Realu to liga i Champions League. Nie wyznajemy angielskiej filozofii. Tam od ponad 20 lat swobodnie pracuje Ferguson, Wenger, który mimo że od pięciu sezonów nie zdobył żadnego trofeum, jest bardzo szanowany, Benitezowi nie wiedzie się ostatnio najlepiej, a nie został zwolniony. My mamy zupełnie inną naturę: południową, gorącą krew, decyzje podejmowane są tu natychmiast, nie ma czegoś takiego jak cierpliwość. Wy w Polsce tego nie znacie.

PS: Wprost przeciwnie. Właściciel jednego z naszych klubów, Polonii Warszawa, w ubiegłym roku zwolnił pięciu trenerów. Szóstym został Jose Mari Bakero.
Pięciu trenerów?! Wie pani jaki jest problem? Prezesem klubu może zostać absolutnie każdy, kto ma pieniądze, ale nikt go nie egzaminuje. Ten pan na pewno nie zdał egzaminu na bycie prezesem. Ktoś, kto postępuje w ten sposób, w którymś momencie popełnił błąd i na pewno o futbolu nie wie nic. Wina nie leży po stronie tych pięciu zwolnionych trenerów, ale po jego.

PS: Drużyna jest na ostatnim miejscu w lidze.
Normalne. To jest problem człowieka, który zarządza klubem w sposób bardzo autorytarny, gdzie ja decyduję, ja rządzę… W jaki sposób sprzeda się koszulkę zespołu, który jest ostatni? Dzieci nie zwracają uwagi na takie drużyny, lecz na te, który wygrywają. I to ten pan musi zrozumieć.

PS: Wracając do Realu, uważa pan, że Michel może w przyszłości zostać trenerem Królewskich?
Absolutnie tak. Nie wiem kiedy, ale nie mam co do tego żadnych wątpliwości.

PS: Praca, jaką wykonuje w Getafe jest naprawdę fantastyczna.
I nie tylko to. On jak mało kto zna się na swoim fachu, ma przeogromną wiedzę, jest zakochany w futbolu. Ponadto nikt nie zna Realu tak dobrze jak Michel. Obok pierwszej drużyny, perfekcyjnie zna drugi zespół, ekipy młodzieżowe… Byłby bardzo interesującym trenerem.

PS: Jak z perspektywy czasu ocenia pan letnie transfery Królewskich?
Są dwie grupy. Jedną tworzą Cristiano Ronaldo, Kaka i Karim Benzema, a drugą pozostali: Albiol, Arbeloa, Xabi Alonso i każdy z nich wypełnia swoje obowiązki wzorowo. Co do pierwszych trzech, ich zadaniem było nie tylko dobrze grać, ale przede wszystkim udowodnić, że kwoty, jakie za nich zapłacono, rzeczywiście były tego warte. A to jest bardzo trudne. Ronaldo pokazał, że jest wielkim piłkarzem. W tej chwili ponad nim stoi tylko Messi. Kaka jest dobrym piłkarzem, ale widać, że nie znalazł jeszcze swego miejsca w zespole. A Benzema to jedna wielka niewiadoma. Wszyscy mówią o nim dobrze, że jest spektakularnym środkowym napastnikiem, że z łatwością zdobywa gole, ale w Realu w ogóle tego nie potwierdza. Powinien zabrać się do roboty. A jeśli ma siedzieć na ławce, lepiej, żeby klub go wypożyczył.

PS: Będzie zatem druga rewolucja w Realu tego lata?
To trudne, ponieważ dopiero co była wymiana połowy składu. Klub wydał mnóstwo pieniędzy, przyszli nowi, młodzi piłkarze. Jeśli znów zrobi się wietrzenie szatni, tak jak w roku ubiegłym, to trzeba by się zastanowić, czy wina nie leży przypadkiem po stronie dyrekcji.

PS: Gdyby mógł pan wybrać jednego piłkarza, o którym myśli, że sprawdziłby się w Realu i jest niezbędny, kto by to był?
Messi.

PS: Wie pan doskonale, że to niemożliwe.
Dlaczego?

PS: No tak, patrz: Luis Figo.
Luis Figo, Bernd Schuster i jeszcze kilku innych… No dobrze, spoza Barcelony bardzo ucieszyłyby mnie transfery Davida Villi i Davida Silvy. Myślę, że Real powinien zainteresować się takimi piłkarzami.

PS: Christo Stoiczkow, który jest zagorzałym „antimadridistą” otwarcie przyznaje, że życzy Realowi jak najgorzej. Jaki jest pana stosunek do FC Barcelona i niesamowitych sukcesów tego klubu?
To, co robią piłkarze FCB zasługuje na podziw i szacunek. W ubiegłym roku zdobyli sześć tytułów, mają wspaniałą drużynę. I jeśli na przykład spojrzymy na ich dokonania z ostatniej dekady, przyznaję, że pojawia się u mnie uczucie zazdrości, ale bynajmniej nie nienawiści. Jednak jeśli porównamy Barcę i Real w ogóle, to bez wątpienia Królewscy są klubem znacznie lepszym.

PS: Pan jest „madridistą” od kołyski.
To prawda. Mój ojciec był piłkarzem Realu Madryt. W domu odkąd pamiętam rozmawiało się o Realu, wszędzie pełno było rozmaitych emblematów związanych z tym klubem.

PS: Czyli futbol ma pan we krwi i pana przeznaczenie od dziecka było jasne.
Wcale nie. Nie byłem zobligowany do tego, by grać w piłkę. Mogłem zostać flecistą albo stolarzem… Oczywiście istnieje pewna zależność genetyczna, niemniej u mnie wszystko pojawiło się naturalnie, spontanicznie, nikt mnie w kierunku futbolu nie popychał. Gdy dziecku nieustannie powtarza się: masz być piłkarzem, masz być piłkarzem, zostanie kimkolwiek, byle tylko nie futbolistą.

PS: Pańską drugą pasją jest tenis.
To prawda. Uwielbiam ten sport. Nawet mam już przygotowane rakiety i gdy skończymy rozmawiać, idę na kort.

PS: Debiutował pan w pierwszym zespole Realu Madryt u Alfredo di Stefano. Jakim typem trenera był don Alfredo?
Działka trenerska to zaledwie niewielka część tego, czym może pochwalić się Alfredo. Dla mnie bez żadnych wątpliwości, jest największą i najważniejszą osobowością, jaka pojawiła się w historii futbolu. Oczywiście są inni piłkarze, którzy dorównywali mu talentem, jak Pele, Maradona, teraz do tego grona może być zaliczany również Messi. Jednak kiedy przeanalizujemy wszystko: nigdy nie było takiej postaci jak Alfredo. Dlatego kiedy był szkoleniowcem Realu, człowiek patrzył nie tylko na to czy trenuje dobrze czy źle, ale chłonął absolutnie wszystko: to, jak się poruszał, jak mówił, jak oddychał, jak patrzył, jak się ubierał. To niezwykła osobowość. Alfredo był dla mnie wielkim przykładem i jest nim nadal.

PS: Czego zatem nauczył się pan od niego?
Alfredo posiada niezwykle silną osobowość. Jako piłkarz zawsze chciał jak najlepiej dla drużyny. I właśnie tego się od niego nauczyłem: być silnym, czasem egoistycznym, ale jednocześnie umieć być hojnym.

PS: Których trenerów z całej 18-letniej kariery mógłby pan wyróżnić i dlaczego?
Na pierwszym miejscu oczywiście Alfredo di Stefano, o którym już mówiłem. Dalej na pewno Luis Molowny, który zaliczał się to tego typu trenerów, którzy są zawsze, gdy klub ich potrzebuje i zawsze wykonuje wszystko perfekcyjnie. Później Leo Beenhakker, który sprawił, że każdy z nas miał określoną osobowość, stworzył silną drużynę. Od tego momentu mogę mówić już tylko o trzech: o Jorge Valdano, Fabio Capello i Vicente del Bosque. Z Valdano na ławce to był czas kiedy najlepiej czułem się grając w Realu. Capello to wielki trener. Uważam, że gdziekolwiek będzie pracował, zawsze odniesie sukces, ponieważ jest urodzonym zwycięzcą. Z kolei Vicente del Bosque łączy w sobie cechy Molowny’ego, ze względu na znaczenie dla klubu, a także upodobanie do futbolu ofensywnego, które cechowało Valdano. To również bardzo ważny dla mnie szkoleniowiec.

PS: Czy w ciągu tych 18 lat gry w Madrycie, był moment kiedy chciał pan odejść?
Nie, ponieważ grałem w klubie mojego życia. Owszem, co jakiś czas pojawiały się różne oferty. Kilkakrotnie pytał o mnie Juventus, było zainteresowanie ze strony innych hiszpańskich klubów… Nie byłem typem piłkarza, który lubił podróżować, przenosić się z miejsca na miejsce. Chciałem być w Madrycie.

PS: Uważa pan, że obecny Real może choćby przybliżyć się do sukcesów, jakie odnosił za pana czasów w latach 80.?
Na pewno ma odpowiednich do tego piłkarzy, skład tej drużyny jest spektakularny, ale i rywale są bardzo mocni. Manchester United, FC Barcelona, Bayern Monachium, Inter Mediolan – to są wielkie drużyny. Dlatego bardzo trudno jest być liderem w Europie, kiedy wokół jest tak ogromna rywalizacja. Jedyne, czego brakuje Realowi, to zrobienia tego kroku do przodu, który sprawiłby, że znów stałby w pierwszym rzędzie z tymi największymi. Jest blisko, ale jeszcze tam nie dotarł.

PS: Jest szansa, że w tym sezonie pobiją mityczny rekord 107 goli?
Są blisko, ale jednocześnie daleko. Do tej pory strzelają średnio dwa, trzy gole na mecz. To imponujący wynik, ale czy uda się utrzymać tę regularność do końca sezonu? Będzie ciężko, ale mogą tego dokonać.

PS: Mając Gonzalo Higuaina na pewno.
To prawda. Uwielbiam Higuaina. To znakomity piłkarz, typ goleadora, który gra dla drużyny, walczy.

PS: Uważa pan, że klucz do sukcesów Realu z lat 80., tkwił w tym, że pan, Michel, Miguel Pardeza i Martin Vazquez byliście wychowankami?
Nie. Na pewno nie był to główny powód, ale czynnik, który mógł pomóc. Były przecież drużyny, które odnosiły sukcesy, nie mając w składzie żadnego wychowanka… Owszem, jest to aspekt pozytywny, ale niewystarczający.

PS: Czyli Real powinien postawić na canterę, jak czyni to Barca, czy nie?
Bardzo bym chciał, żeby stawiał na canterę, na określony sposób pracy. Mając w składzie wychowanków, kibice bardziej identyfikują się ze swoją drużyną. Gdybyśmy mieli w pierwszym składzie trzech wychowanków więcej, byłbym szczęśliwszy.

PS: A w ten sposób cantera Realu gra w Getafe.
Tak, nawet doszło do tego, że Castilla, czyli drugi zespół Realu, do niedawna występowała w drugiej lidze, a teraz gra w trzeciej! Getafe jest bardzo dobrym, ale skromnym klubikiem, którego nie stać na kupowanie drogich zawodników. To jest biznes, który przynosi obustronne korzyści. Getafe nie musi płacić wielkich pieniędzy, a Real po pewnym czasie odzyskuje ukształtowanych już piłkarzy, jak miało to miejsce w przypadku Rubena de la Reda czy Granero.

PS: Kiedy zawiesił pan buty na kołku, nie dostał żadnej propozycji pracy w klubie?
W momencie zakończenia kariery, już od dwóch lat układałem swoje życie, w którym nie było miejsca na Real. Nie było też żadnej inicjatywy ze strony klubu, a nawet jeśli by się pojawiła, jedyne czego chciałem to zmiany, odseparowania się. I dziś, dziewięć lat później, nadal trzymam się z daleka i uważam, że był to dobry pomysł. Mam swoje życie, swoje zajęcia (Sanchis jest szefem firmy Deporgadyd, zajmującej się organizowaniem wydarzeń sportowych i kulturalnych – przyp. red.) i jestem szczęśliwy. Ale oczywiście utrzymuję kontakty z pracownikami klubu.

PS: Na koniec prognoza: kto wygra Champions League?
Z wielkich faworytów została już tylko Barca, ale ja stawiam na Inter Mediolan.

PS: A może niespodziankę sprawi Olympique Lyon?
Nie sądzę. Po obejrzeniu meczu Realu z Lyonem stwierdzam, że nie jest to zespół, który może tego dokonać. FC Barcelona, Inter i Bayern stoją znacznie wyżej.

Rozmawiała Barbara Bardadyn
Kwiecień 2010, Madrid

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz