piątek, 4 lutego 2011

LUCAS BARRIOS




MAGAZYN SPORTOWY: W szatni Borussii mówi się już głośno o mistrzostwie?
LUCAS BARRIOS: Nie. Nawet o tym nie myślimy. Skupiamy się na każdym kolejnym meczu, nie wybiegamy w przyszłość. Jeszcze niczego nie wygraliśmy. Mamy jedynie ogromną przewagę punktową, jednak to na razie nie znaczy nic. Wiemy, że jedynym sposobem na utrzymanie bądź powiększenie tej różnicy, jest taka sama, wytężona praca. Oczywiście, cieszymy się patrząc na tabelę, ale cały czas twardo stąpamy po ziemi.

W czym tkwi siła drużyny?
Posiadamy bardzo dobry skład. I mam na myśli nie tylko podstawową „11”, ale również zmienników, piłkarzy, którzy wchodzą na ostatnie minuty czy tylko siedzą na ławce rezerwowych. I każdy z nich jest potrzebny, każdy wnosi bardzo dużo do zespołu, co sprawia, że jesteśmy tak silni.

Skarżył się pan, że nie gra, ale kiedy wrócił do podstawowego składu, to w wielkim stylu: gol już w pierwszych minutach meczu z Wolfsburgiem.
Ja zawszę chcę grać i będąc na murawie wykorzystać maksymalnie swoją szansę, aby w kolejnych meczach też występować od początku. Chcę być użyteczny dla drużyny, pomagać jej, abyśmy nadal grali tak dobrze, jak do tej pory.

Rozmawiał pan z trenerem Jürgenem Kloppem?
Tak. Wyjaśniłem mu, iż byłem zdziwiony faktem, że przez dwa mecze z rzędu sadzał mnie na ławce, ponieważ po grudniowych problemach z kolanem nie było ani śladu, czułem się bardzo dobrze, byłem przygotowany na sto procent. I pokazałem to w spotkaniu z Wolfsburgiem.

Przyjście Roberta Lewandowskiego sprawiło, że jest panu trudniej?
Nie. Zawsze musiałem rywalizować, to dla mnie nic nowego. W minionym sezonie był Nelson Valdez, który jest znakomitym piłkarzem, grał tu przez cztery lata i strzelił dla Borussi wiele goli. To jest duży klub, rywalizacja jest czymś naturalnym, a to sprawia, że każdy zawsze powinien mieć świadomość tego, że musi być przygotowany w stu procentach i ciężko pracować, aby nie stracić miejsca w drużynie. Uważam, że swoją codzienną pracą i zaangażowaniem udowodniłem, że zasługuję na to, by grać w podstawowym składzie i chcę to potwierdzać każdym występem.

Jak ocenia pan Lewandowskiego?
Robert to dobry piłkarz, który ma przed sobą wielką przyszłość. W meczach, w których mnie zastępował albo nawet kiedy wchodził na ostatnie minuty, pokazywał, że trener może na niego liczyć. Mimo że nie gra dużo, wiele wnosi do drużyny. Wszyscy tutaj bardzo go cenimy i szanujemy.

Przyjaźnicie się czy jest po prostu jednym z kolegów?
Przyjaźń to za duże słowo, ponieważ cały czas istnieje bariera językowa, chociaż oczywiście komunikujemy się na ile możemy. Zresztą nie tylko z Robertem, ale także z Kubą (Błaszczykowski – przyp. red.) i z Piszczu (Łukasz Piszczek – przyp. red.) rozmawiamy, żartujemy, dokuczamy sobie nawzajem. Oczywiście najbliżsi przyjaciele Roberta to Kuba i Łukasz, co zrozumiałe. Ja bardzo go cenię jako kolegę, jako świetnego piłkarza. Widać, że jest wspaniałym człowiekiem.

Jesienią mówiło się o zainteresowaniu panem ze strony Liverpoolu i Realu Madryt…
Tak, ale mnie dobrze jest w Dortmundzie. Zadomowiłem się w drużynie, kibice zawsze przyjmują mnie w fantastyczny sposób i myślę, że w miarę upływu czasu spełniłem oczekiwania. Jestem wdzięczny innym klubom, które zwracają na mnie uwagę, ale to wszystko. Gram w Borussi, mam jeszcze kilkuletni kontrakt i nie myślę o zmianie otoczenia.

Jednak większość Argentyńczyków występuje w Hiszpanii i we Włoszech.
To prawda, ale jak już mówiłem, jestem szczęśliwy w Dortmundzie, mamy bardzo dobry zespół, rewelacyjnych, zawsze wspierających nas kibiców. W Europie jest wiele mocnych lig, jednak poziom Bundesligi jest naprawdę bardzo wysoki. Myślę, że przerósł nawet wyobrażenia ludzi w innych krajach, którzy uważali, że to ich rozgrywki są najsilniejsze, a dziś muszą przyznać, że liga niemiecka jest jedną z najlepszych na świecie.

Grał pan w lidze argentyńskiej i meksykańskiej, ale uwagę świata zwrócił dopiero występami w chilijskim Colo Colo. Czego zabrakło, by triumfować wcześniej?
Dojrzałości. Nie poradziłem sobie w Argentynie, było mi ciężko i musiałem szukać szczęścia gdzie indziej. Zawsze powtarzam, że kiedy zamykają się jedne drzwi, otwierają następne. Dla mnie drzwi do sukcesu otworzyły się dopiero w Chile. Zawsze będę wdzięczny za szansę, jaką mi tam dano, bo dzięki temu dziś gram w Europie.

Przeżywam pan wiele złych momentów.
Nie było łatwo. W Temuco nie dostawałem pieniędzy przez trzy miesiące, poza tym byłem sam, z dala od rodziny… Ale to wszystko sprawiło, że dojrzałem jako piłkarz i jako człowiek, i dzięki temu dziś jestem tu, gdzie jestem. Trzeba było mieć w sobie dużo siły, by zrealizować postawione cele.

Kiedy występował pan w argentyńskim Tiro Federal, ówczesny trener Oscar del Solar powiedział o panu tak: „Zachowując proporcje, Lucas ma wiele z Van Bastena”.
Oscar to wielki przyjaciel i świetny trener. Cieszą mnie takie słowa, mimo że w Tiro nie było dla mnie miejsca, prawie nie grałem. Ale każdy ma swoje przeznaczenie. Mnie pisane było triumfować w Chile, a później przenieść się do Europy. Mam nadzieję, że kiedy w przyszłości wrócę do Ameryki Południowej, będę mógł grać w Argentynie.

Ale od prawie roku ma pan paragwajski paszport, dzięki czemu mógł pan wystąpić na mundialu w RPA. Zastanawiał się pan długo przy podjęciu tej decyzji?
W ogóle się nie zastanawiałem i uważam, że gra w reprezentacji Paragwaju to najlepsza decyzja, jaką kiedykolwiek podjąłem. To jest świetna drużyna, cieszę się, że mogę być jej częścią. Na razie nie rozegrałem jeszcze wielu meczów, ale mam nadzieję, że ta statystyka szybko się zmieni.

Nie rozmawiał z panem nikt z argentyńskiej federacji?
Nie, nigdy nikt się ze mną nie kontaktował. Kiedy selekcjonerem był Maradona gdzieś tam pojawiało się moje nazwisko, ale nikt się do mnie nie odezwał.

Jeśli będzie pan musiał zagrać przeciwko Argentynie, zrobi to jak gdyby nigdy nic?
Jasne! Będę bronił barw Paragwaju, więc to oczywiste, że zagram w ten sam sposób, jak na co dzień w Borussii.

Bardzo podoba mi zdanie, które wypowiedział pan po tym, gdy po raz pierwszy dostał powołanie do reprezentacji: „Nie obiecuję goli, tylko poświęcenie”.
Bo to jest najważniejsze. Gdziekolwiek jestem, zawsze staram się poświęcać maksymalnie. Jeśli jest poświęcenie, gole przychodzą same.

Rozmawiała Barbara Bardadyn
Luty 2011

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz