czwartek, 7 października 2010

ANGEL DI MARÍA




Był pierwszym piłkarzem, o którego poprosił Jose Mourinho. – Podoba mi się. Posiada ogromny potencjał i może odnieść sukces w każdej lidze – mówił trener Realu. Angel di Maria, uznany za najlepszego zawodnika ligi portugalskiej w minionym sezonie, błyskawicznie zaskarbił sobie sympatię wymagającej publiczności na Santiago Bernabeu.

Di Maria nie jest typem goleadora, ale na początku sezonu to on był lekiem na strzelecką niemoc Cristiano Ronaldo i Gonzalo Higuaina, zdobywając m.in. bramkę na wagę trzech punktów w meczu z Auxerre. W ośmiu oficjalnych spotkaniach Realu Madryt zdobył trzy gole, udowadniając że nie bez powodu kosztował 25 milionów euro. Ale błysnął już w okresie przygotowawczym. Strzelił gola w spotkaniu z Herculesem Alicante, a później z Peňarolem Montevideo dał Królewskim prowadzenie i został wybrany zawodnikiem meczu.
– W ogóle mnie nie dziwi, że „Di” tak szybko zdobył zaufanie kibiców w Madrycie. Jest najlepszym piłkarzem spośród kupionych tego lata przez Real, a to dopiero początek – mówi Jorge Jesus, trener Benfiki Lizbona. – Angelito jest szybki, niezwykle trudno go zatrzymać. Uważam, że na swej pozycji jest najlepszy na świecie, a to wciąż bardzo młody zawodnik. U mnie nauczył się wielu zagadnień taktycznych, a teraz z Mourinho z dnia na dzień będzie rozwijał swoje umiejętności, bo pracuje z wielkim trenerem – dodaje szkoleniowiec Orłów.
– Czuję się jakbym nadal grał z przyjaciółmi z podwórka. Futbol sprawia mi radość. Tak gram i nie zamierzam niczego zmieniać – zapewnia Di Maria.

Sprzedany za 25 piłek
Do uprawiania futbolu został niejako zmuszony. Kiedy miał trzy lata lekarz stwierdził, że koniecznie musi zacząć uprawiać jakiś sport, ponieważ był zbyt nerwowy. Pierwsze kroki stawiał w dzielnicowym klubiku Atletico Torito, ale nie pograł tam długo. Szybko wypatrzyli go działacze Rosario Central, gdzie jako 7-latek trafił za… 25 piłek.
– Grałem dla zabawy, nie myślałem, by zająć się futbolem na poważnie. To, że dziś jestem tu, gdzie jestem, zawdzięczam tacie, który namówił mnie do profesjonalnego uprawiania futbolu – mówi. – Tata przez 16 lat pracował jako węglarz, ale kiedy zacząłem odnosić pierwsze sukcesy w Europie powiedziałem, że nie chcę, by dłużej pracował. Wcześniej często mu pomagałem. Rozdzielałem węgiel i pakowałem. Robiłem to od 13. roku życia aż do chwili, gdy zacząłem grać w Primera Division – wspomina Argentyńczyk.
W pierwszej drużynie Los Canallas zadebiutował w 2005 roku mając lat 17. Przez dwa lata zagrał w 36 meczach i strzelił sześć bramek. Przełomem dla El Fideo (chudzielec) okazały się mistrzostwa świata do lat 20. rozgrywane w 2007 w Kanadzie, gdzie Argentyna wywalczyła złoty medal. – Jechałem tam jako rezerwowy, a turniej skończyłem grając w wyjściowym składzie. W pięciu meczach strzeliłem trzy gole – wspomina Di Maria. – Później pojawiła się oferta z Benfiki. Nie zastanawiałem się ani chwili, bo dla argentyńskiego piłkarza skok do Europy jest bardzo ważny – mówi.
Zanim propozycję złożył klub z Estadio da Luz, pozyskaniem młodego skrzydłowego zainteresowany był Boca Juniors. Rosario borykało się wówczas z problemami finansowymi, a kwota proponowana przez Portugalczyków (8 mln dolarów) znacznie przebijała tę z Buenos Aires. W Benfice miał zastąpić Simão Sabrosę.
Pierwszych dwóch sezonów spędzonych w stolicy Portugalii nie wspomina najlepiej.
– Trenerzy, których miałem chyba nie za bardzo mnie lubili, bo albo zawsze byłem zmieniany, albo wchodziłem z ławki. Na szczęście wraz z przyjściem Jesusa wszystko się zmieniło – opowiada Di Maria. Warto dodać, że ci dwaj trenerzy to… Jose Antonio Camacho i Quique Sanchez Flores. Dziś ten ostatni nie może nachwalić się Argentyńczyka. – Posiada coś, co cechuje niewielu  zawodników: z piłką przy nodze jest niezwykle szybki. Poza tym perfekcyjnie czyta grę i zawsze znajdzie dla siebie wolną przestrzeń – mówi szkoleniowiec Atletico Madryt.
  To piłkarz zjawiskowy. Każdego dnia poprawia wiele aspektów swojej gry. To już nie jest ten Di Maria, który trzymał się tylko lewej strony. Teraz wchodzi w pole karne, pokazuje się do gry, w każdym pojedynku daje z siebie maksimum – komplementuje rodaka Maradona.

Uosobienie skromności
W reprezentacji zadebiutował miesiąc po zdobyciu złotego medalu na Igrzyskach Olimpijskich w Pekinie, w meczu eliminacyjnym do mundialu z Paragwajem (1:1). O samym turnieju w RPA chciałby jak najszybciej zapomnieć. – Zaszkodziła nam presja – tłumaczy.
W odróżnieniu od większości Argentyńczyków,  pytany o idola nawet słowem nie wspomina o Boskim Diego. – Podziwiałem i podziwiam Cristiana Gonzaleza. W pewnym sensie to mój piłkarski ojciec. Tak jak ja jest skrzydłowym, grał w reprezentacji. Dziękuję Bogu, że miałem okazję występować razem z nim przez rok w Rosario Central. Bardzo dużo się od niego nauczyłem, jego rady okazały się bezcenne. Mówił mi, że zawsze trzeba być ambitnym, walczyć o najwyższe cele i stale chcieć więcej. Tak właśnie robił on, dzięki czemu mógł grać w Valencii i w Interze Mediolan. Do dziś często z nim rozmawiam – przyznaje.
Juan Roman Riquelme powiedział o nim, że „wygląda jak anioł, ale gra jak diabeł”. Na murawie jest nieprzewidywalny. – Naciera na obrońców jak szalony. Nic mu nie straszne, a w grze jeden na jeden trudno go pokonać – chwali Argentyńczyka Javi Garcia, pomocnik Benfiki. Tymczasem poza boiskiem to niezwykle spokojny, introwertyczny wręcz chłopak. W szatni jest ostatnim, który zabiera głos. Niejednemu 22-latkowi woda sodowa uderzyłaby do głowy, ale nie jemu. Angelito to uosobienie skromności. Na lewej ręce ma wytatuowane zdanie: Nacer en la Perdriel fue y sera lo mejor que ma paso en la vida (To, że urodziłem się w Perdriel było i będzie najlepszym, co mogło mnie spotkać w życiu). To hołd dla jego dzielnicy. Obok widnieje gwiazdka i numer 7 symbolizujący jego i przyjaciół. – Pozostała szóstka ma identyczny tatuaż. Niektórzy z nich nadal grają w piłkę, ale tylko amatorsko, a na co dzień studiują i pracują. Cieszę się, że ich mam i mogę na nich liczyć. Dla mnie Alex, Nico, Diego, Mauri, Jeremias i Bryan są wszystkim, razem z rodziną i narzeczoną Jorgeliną – wyznaje Di Maria. Z kolei na prawej ręce ma wytatuowane imiona swoich dwóch młodszych sióstr: Vanessa i Evelin, a na tułowiu imiona rodziców: Diana i Miguel.

Barbara Bardadyn
Październik 2010

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz