sobota, 30 października 2010

DIEGO MARADONA. Legenda na zakręcie




Jestem zdesperowany. Dałbym sobie uciąć rękę, byle tylko znów prowadzić reprezentację Argentyny – wyznał niedawno Diego Armando Maradona. Ikona. Legenda. Hołubiony przez masy. Wynoszony na piedestał. 30 października skończy 50 lat. I jest na życiowym zakręcie.

Na początku września „Boski” wpadł na genialny pomysł. W dniu swoich urodzin chciał zorganizować w Neapolu mecz, w którym udział wzięliby jego byli koledzy z Napoli. – Dostałem już wszystko: rodzinę, którą uwielbiam, fantastyczną karierę. I dziś nie potrzebuję nic, nawet pieniędzy. Moim jedynym marzeniem jest powrót do Neapolu, aby na nowo uścisnąć to miasto oraz ludzi, którzy nigdy o mnie nie zapomnieli – mówił Diego. Nie wiadomo jednak czy do rzeczonego wydarzenia w ogóle dojdzie, bo w kwestii meczu nagle zapadła głucha cisza. – Z Maradoną nigdy nic nie jest pewne. Ale raczej skończy się na pomyśle – odpowiadali pytani przeze mnie argentyńscy dziennikarze na pięć dni przed wyznaczoną datą.
Włosi uwielbiają Maradonę, który na stadionie San Paolo spędził siedem sezonów, zdobył m.in. dwukrotnie mistrzostwo Włoch i Puchar UEFA. Tydzień temu „Corriere dello Sport” opublikował ankietę, w której 100 postaci włoskiego futbolu, świata rozrywki oraz dziennikarze, miało wskazać lepszego z dwójki: Maradona – Pele. Przygniatającą większością głosów (64 do 36) zwyciężył Argentyńczyk, za którym opowiedzieli się m.in. Rafa Benitez, Maximiliano Allegri, Roberto Mancini, Gianluca Pagliuca, Salvatore Schillaci czy Sinisa Mihajlović.

Kronika występków
Powrót byłego selekcjonera Albiceleste do Italii wiązałby się jednak ze sporym ryzykiem. Maradona jest winny włoskiemu fiskusowi 37 milionów euro (z czego 24 mln to odsetki). Equitalia, firma ściągająca podatki, wydała nawet specjalne oświadczenie: „Chociaż Maradona był wielkim piłkarzem i kibice nadal go kochają, nie oznacza to jednak, że przysługują mu inne niż pozostałym prawa. Jest winny pieniądze wszystkim Włochom”. Fiskus jest czujny i przy każdej sposobności zabiera „Boskiemu” to, co mu się należy. W 2006 roku skonfiskowano mu wart 11 tysięcy euro zegarek, a we wrześniu 2009 – brylantowe kolczyki.
Niezapłacone podatki to tylko wierzchołek góry lodowej jego występków. – Mój ojciec nauczył mnie wszystkiego, co mógł. Starał się wychować mnie na porządnego człowieka, ale jak pokazało życie, byłem złym uczniem – opowiadał w jednym z wywiadów. – Gdy miałem 22 lata po raz pierwszy zażyłem kokainę. Z ciekawości. I było mi niedobrze. Ale od sześciu lat już niczego nie biorę – zarzeka się El Pelusa. W 2004 roku przez alkohol i narkotyki był nawet bliski śmierci. W stanie śpiączki trafił na oddział intensywnej terapii, tysiące fanów dniem i nocą koczowało pod szpitalem w oczekiwaniu na wieści, a cała Argentyna modliła się za swego bohatera. – Byłem martwy – mówił Maradona. – To moje córki dały mi siłę i powód, aby walczyć i każdego ranka wstawać z łóżka.
Podczas jego pięknej piłkarskiej kariery narkotyki mieszały się z niedozwolonymi substancjami. Na mistrzostwach świata w 1994 roku wynik kontroli antydopingowej okazał się pozytywny, a on został zdyskwalifikowany na 15 miesięcy. Nigdy później nie włożył już biało-błękitnej koszulki. – Nawet gdybym wiedział jak skończy się ta historia, bez wahania powtórzyłbym to raz jeszcze. Żeby nie było żadnych wątpliwości – przyznał, chociaż wspomina tamten dzień, jako ten, w którym „ucięto mu nogi”. Zresztą to nie był pierwszy raz. W 1991 roku, kiedy jeszcze grał w Napoli, w jego organizmie wykryto kokainę. W popłochu uciekł do Argentyny. Przez lata wytaczano mu procesy o ustalenie ojcostwa. Atakował dziennikarzy, nie tylko słowami, ale i czynami, we Włoszech strzelając do nich z wiatrówki. Podobno miał też powiązania z kamorrą…

Postać tragiczna
Czy mógł upaść jeszcze niżej? Mógł. Obejmując reprezentację. To była bardzo ryzykowna decyzja: albo odniesie sukces i zasłuży na drugi, tym razem trenerski, pomnik, albo z hukiem spadnie z piedestału. Półtora roku na stanowisku selekcjonera to seria wzlotów i upadków. Mimo że był narodowym idolem, wielu rodaków nie wróżyło mu wielkiej kariery na trenerskiej ławce, głównie ze względu na brak doświadczenia. Eliminacje do mundialu okazały się pasmem bolesnych porażek. Awans został wywalczony cudem w ostatnim meczu. To właśnie wtedy, dotąd znoszący krytykę ze stoickim spokojem Maradona eksplodował, pokazując światu swoje grubiańskie i odrażające oblicze i przynosząc wstyd swemu krajowi. Triumfował, ale – jak się okazało – tylko na chwilę. Reprezentacja na mundialu została dotkliwie upokorzona w ćwierćfinale przez Niemców. „Boski” był bezradny. Do winy się nie poczuwa. Ma żal o dymisję. Chce wrócić. – Nie oglądam meczów reprezentacji. Nie mogę. Rozmawiam z niektórymi piłkarzami i przepraszam ich za to, że nie mogę ich oglądać. Niedobrze mi od tego wszystkiego – przyznaje, obrażając nie tylko szefa argentyńskiej federacji piłkarskiej i byłych współpracowników, ale też swego następcę. – Batisty nie znają nawet w Urugwaju – mówi ze znaną sobie ironią o byłym koledze z reprezentacji.
Niepokorny, kontrowersyjny, nieprzewidywalny. Futbolowy geniusz, który swoimi zagraniami wprawiał w osłupienie cały świat. Potępiany za słynną „rękę Boga” z mundialu w Meksyku i wielbiony za akcję stulecia przeprowadzoną chwilę później. Zagorzały wróg amerykańskiego rządu i przyjaciel Fidela Castro (jego podobiznę wytatuował sobie na łydce), zafascynowany Che Guevarą (jego wizerunek z kolei z dumą nosi na ramieniu), będący w komitywie z Hugo Chavezem, Evo Moralesem i małżeństwem Kirchner. Maradona to na pewno postać niejednoznaczna. Postać tragiczna. Gdyby nie istniał, należałoby go wymyślić.

Barbara Bardadyn
Październik 2010

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz