piątek, 8 kwietnia 2011

THIERRY HENRY




MAGAZYN SPORTOWY: Wiele razy mówił pan, że uwielbia Nowy Jork, ponieważ nikt tam pana nie zna i w spokoju może pan odpocząć. Czy coś zmieniło się pod tym względem od czasu pana transferu do New York Red Bulls latem minionego roku?
THIERRY HENRY: Na szczęście nie. Nadal spokojnie mogę spacerować ulicami Nowego Jorku i cieszę się każdym dniem jak tylko mogę. To jest ogromny psychiczny komfort kiedy wiesz, że możesz robić to, co lubisz i że nikt nie przeszkadza ci na każdym kroku. Tutaj czuję się naprawdę wolny.

Co takiego ma w sobie to miasto?
Hmm… nie wiem. Ja po prostu kocham Nowy Jork! Lubię panującą tu atmosferę, pozytywne wibracje i fakt, że zawsze dzieje się coś ciekawego. To miasto oferuje bardzo długą listę możliwości spędzania wolnego czasu, niezależnie od nastroju, w jakim jesteś.

Założę się, że na szczycie pańskiej listy są mecze koszykówki.
Tak! Chodzę na nie kiedy tylko pozwala mi na to czas. Jestem wielkim fanem NBA, a mój dobry przyjaciel Ronny Turiaf gra w Knicks, więc dopinguję ich z trybun gdy tylko mogę.

Czyli jest pan kibicem Knicks?
Teraz oczywiście tak, ale uważnie śledzę również poczynania Spurs, gdzie występuje mój inny wielki przyjaciel Tony Parker.

Przejdźmy do futbolu. Czy po tych pierwszych miesiącach w MLS, może pan powiedzieć, że to jest to, czego pan oczekiwał?
Przyszedłem tutaj w połowie rozgrywek, właściwie już pod koniec, więc trudno jest mi to ocenić. Miałem za sobą długi sezon w Barcelonie, więc kiedy trafiłem do NY Red Bulls byłem bez formy. Później pod koniec rozgrywek doznałem kontuzji, a zatem nie miałem wielu szans na grę. Jestem tu zbyt krótko, by móc powiedzieć już coś konkretnego, ale na pewno nie żałuję tej decyzji.

Kiedy przyszedł pan do Barcelony mówił pan, że przeżył swoisty szok, ponieważ drużyna często podróżowała z dziennikarzami, kibice zawsze byli w pobliżu zespołu na treningach, co było czymś niespotykanym kiedy grał pan w Arsenalu. Czy zatem coś zaskoczyło pana w NY Red Bulls?
W Stanach futbol nie mieści się oczywiście w czołówce najpopularniejszych sportów, dlatego może dziwić fakt, że wiele rzeczy jest tu na najwyższym poziomie. Zanim tutaj trafiłem, wiele osób mówiło mi, żebym nie oczekiwał zbyt wiele od MLS, od obiektów, etc. A na miejscu zostałem bardzo pozytywnie zaskoczony stanem boisk, który jest naprawdę dobry, wszystkie udogodnienia są na poziomie tych znanych z Europy. Mamy też piękny stadion. Z czasem na pewno będę miał pełniejszy obraz tego wszystkiego, ale z tego co widzę, klub zmierza we właściwym kierunku.

Twierdzi pan, że Mayor League Soccer to coś więcej niż ludzie w Europie myślą…
Szkoda, że osoby, które są na zewnątrz umniejszają jej wartość. To jest bardzo interesująca liga, gdzie rywalizacja stoi na wysokim poziomie. Kibice także są fantastyczni. MLS to młoda liga, która rośnie w siłę z każdym dniem, co widać gołym okiem.

Jose Mourinho, który podobnie jak pan uwielbia Nowy Jork, powiedział niedawno, że za 10-15 lat chciałby się tam przeprowadzić i trenować NY Red Bulls. Podoba się panu ten pomysł?
Tak. Myślę, że on dostrzega potencjał, jaki drzemie w MLS. Uważam, że w ciągu 10-15 lat będzie to bardzo szanowana w świecie liga i nikogo nie będzie dziwić fakt, że trenerzy pokroju Mourinho będą chcieli tu pracować i jeszcze bardziej ją wzbogacać.

Mógłby pan wyróżnić jakiego napastnika, który najbardziej panu zaimponował?
Jest tu wielu dobrych amerykańskich zawodników, ale wskazałbym na Juana Agudelo, mojego kolegę z drużyny. Ma dopiero 18 lat, ale jest niesamowicie utalentowany, a do tego nie brakuje mu chęci do wytężonej pracy i ciągłego poprawiania różnych aspektów gry. Ten chłopak jest niesamowity. Uważam, że ma przed sobą wielką przyszłość i naprawdę wywarł na mnie ogromne wrażenie.

A Chris Wondolowski z San Jose Earthquakes?
Miał bardzo udany miniony sezon. Dotarł ze swoim zespołem do fazy playoff, był najlepszym strzelcem i został za to nagrodzony powołaniem do reprezentacji. A to jest ważne osiągnięcie w karierze każdego zawodnika.

Mówi, że chciałby grać w lidze angielskiej, w Tottenhamie. Sprawdziłby się w Premier League?
Myślę, że tak. Jeśli dostanie tam kontrakt, będę mu życzył powodzenia.

New York Red Bulls to już ostatni klub w pana karierze, czy może chciałby pan jeszcze wrócić do Europy na sezon bądź dwa?
Na razie myślę tylko o NYRB, z którym podpisałem 4,5-letni kontrakt. Nie wiem, co przyniesie przyszłość, ale w tej chwili nie myślę o tym, jak będzie wyglądać moje życie po Nowym Jorku.

W przerwie zimowej przez kilka tygodni trenował pan z drużyną Arsenalu.
Tak i jestem ogromnie wdzięczny klubowi, że pozwolił mi na treningi. Ten powrót był dla mnie wyjątkowy. Cieszę się, że po tylu latach nadal łączą mnie dobre relacje z bossem i klubem. Jestem największym i najwierniejszym kibicem Arsenalu. Myślę, że to mówi wszystko.

Rozmawiał pan z Wojciechem Szczęsnym?
Trudno nazwać to rozmową… zamieniliśmy kilka słów. Sądzę, że Arsene Wenger nie bez powodu obdarza go zaufaniem. Udowodnił, że mimo młodego wieku jest wysokiej klasy bramkarzem, do tego ciężko pracuje, jest bardzo ambitny. Myślę, że duży wpływ na niego ma też jego ojciec. Życzę mu, żeby jak najszybciej wyleczył uraz i by nadal miał tak fantastyczne podejście do gry i swojej pracy.

Która drużyna dała panu więcej: Arsenal czy FC Barcelona?
Więcej czasu grałem w Arsenalu, tam dojrzewałem jako piłkarz i spędziłem swoje najlepsze lata. Poza tym z klubem i z samym Londynem łączy mnie pewna szczególna nić. Z kolei z Barceloną spełniło się moje największe marzenie, czyli wygranie Ligi Mistrzów! Nie mogę zatem powiedzieć, któremu klubowi zawdzięczam więcej.

Nadal ma pan tę samą motywację co 10 lat temu?
Piłka nożna jest moją pasją, więc nigdy nie zabraknie mi motywacji. Nawet za 10 lat będę podchodził do futbolu z taką samą pasją i zaangażowaniem jak dziś. Oczywiście nie w sensie zawodowym, ale za każdym razem, kiedy dotykam piłki – nawet jeśli gram tylko ze znajomymi w parku – zawsze daję z siebie maksimum. Po prostu lubię rywalizować.

Rozmawiała Barbara Bardadyn
27 marca 2011

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz